Wielki kameralny koncert – Halla Norðfjörð w Poznaniu

Michał Domagalski
Michał Domagalski
Kategoria koncert · 24 lutego 2012

Halla Norðfjörð nawiązała z publicznością specyficzną znajomość, możliwą tylko na koncertach klubowych, kiedy artystę ma się na wyciągnięcie ręki i pozwala mu się zabrać w świat malowany prawie odrealnionymi dźwiękami, a jednocześnie tak prawdziwy.

Halla Norðfjörð po raz trzeci w Polsce i po raz trzeci w Poznaniu. Jej występy koncertowe są zjawiskiem naprawdę kameralnym, chociaż klubokawiarnia Meskalina (gościła artystkę po raz kolejny) wypełniona była po brzegi. Kameralnym, bo jeżeli ktoś słyszał ową islandzką artystkę zdaje sobie sprawy, że wystarczy Halla Norðfjörð, jej gitara, żeby po chwili milczenia, widownia nagradzała każdą kolejną piosenkę gromkimi oklaskami.

 

Poznański występ był dziesiątym w całej trasie młodej artystki po Polsce i z tego, co twierdzą organizatorzy, wszędzie muszą zawieszać tabliczkę „WYPRZEDANE”. Taka frekwencja oczywiście cieszy, tym bardziej, że Halla Norðfjörð nie przygotowuje muzycznego show ani gry świateł, czy innych hałaśliwych króliczków wyskakujących z kapelusza. Proponuje intymną atmosferę akustycznej gitary, z której wydobywa przy każdym uderzeniu w strunę nastrój, wzbogaconą śpiewem delikatnym, wyciszonym, może nawet wycofanym, dodającym – paradoksalnie – prezentowanym kompozycjom siły.


Przy pierwszych dźwiękach między Islandzką piosenkarką a publicznością nawiązywała się ta specyficzna, czarująca znajomość, która możliwa jest właśnie tylko na koncertach klubowych, kiedy spokojnie siedzicie przy stoliku (bądź opieracie się o ścianę, ciesząc się i tak, że jesteście w środku, gdy widzicie przy drzwiach kolejkę spragnionych wejścia) artystę macie na – tzw. – wyciągnięcie ręki, pozwalacie się mu złapać i zabrać w świat niby to magiczny, malowany prawie odrealnionymi dźwiękami, a jednocześnie tak prawdziwy.

 

Publiczność jest na tyle oczarowana, że jedyne komentarz, jaki im pozostaje, to aplauz – w Meskalinie po każdym kolejnym utworze intensywniejszy, co spowodowało aż dwukrotny bis.


Halla Norðfjörð śpiewa przeważnie po angielsku, ale nie boi się także zaprezentować piosenek w swoim ojczystym języku. Zresztą w obu przypadkach brzmi świetnie i publiczność z takim samym milczącym zainteresowaniem śledzi dźwięki i oddaje się zadumie. Zresztą właśnie na tym polega największy atut muzyki Islandki. Pozwala się wyciszyć i zapaść w zadumę. Niezwykle to cenne, w potoku krzykliwości i bezmyślności większości współczesnych nurtów muzycznych.

 

Mnie cieszy szczególnie, że coraz więcej ludzi czuje potrzebę uczestniczenia w takich wydarzeniach, choć skromnych, klubowych, to przecież przez duże W.


Trasa koncertowa kończy się dzisiaj (24.  02), ale myślę, że publiczność wszystkich polskich miast odwiedzonych przez czarującą artystkę – nie bez kozery nazywaną przez media „świetną songwriterką z Islandii” – już czeka na jej powrót.


Warto to czekanie umilić słuchaniem innych islandzkich artystów.


Już 26 lutego podróż po Polsce rozpocznie (także dzięki Borówka Music) Snorri Helgason – o jego trasie Wywrota już wspominała (tutaj).

 

*

 

Halla Norðfjörð (twórczość jej można też poznać na myspace) przygotowuje swój debiutancki album, wszystko wskazuje na to, że ukaże się już niedługo. Póki co, widownia po koncertach mogła zaopatrzyć się w dwie epki islandzkiej artystki. Rozeszły się – jak to się mówi – jak świeże bułeczki. Pisząc ten artykuł odsłuchuję właśnie drugi minialbum When I Go. Kończę pisać i...

 

czekam na płytę.

 

 

 

© Michał Domagalski
 

 

 

 

Halla Norðfjörð

23 lutego 2012

Klubokawiarnia Meskalina, Poznań