Czym jest Slot Art Festival? Slot to miejsce i czas na początku lipca, kiedy to kilka tysięcy ludzi ma okazję posłuchać kilkunastu zespołów na trzech scenach, wziąć udział w setce warsztatów i wykładów.
Nie sposób opisać czterech dni Slotu i wszystkich wydarzeń. Musielibyśmy mieć możliwość teleportacji i wbudowaną opcję „przewiń”. Znaczna większość ciekawych wydarzeń w Lubiążu miała miejsce w tym samym czasie, toteż nieodłączna papierowa wersja programu slotu pełniła rolę książeczki do nabożeństwa i przewodnika – trzeba ją było mieć, żeby móc się poruszać, po ogromnej powierzchni klasztoru cystersów, przy tym się nie zgubić i wybrać to co najlepsze. To ostatnie jest już sprawą indywidualną.
Mimo, że festiwal z założenia ma charakter chrześcijański, każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Dla jednych był to obraz, dla innych dźwięk, ludzie, dla jeszcze innych przekaz. Większość zlotowiczów mówi o niesamowitej atmosferze, która towarzyszy festiwalowi. Nie sposób się nie zgodzić, trudniej opisać – to po prostu trzeba przeżyć.
Dzień na slocie zaczyna się w kolejce do toi-toia, ewentualnie do prysznica. Byli i tacy, którzy od kąpieli pod prysznicem woleli poranne ablucje z myciem pach nad umywalką, pod gołym niebem. Potem pora szybko coś zjeść, bo zaczynają się warsztaty i wykłady.
Ja zapamiętałem najbardziej wykład Andrzeja Burzyńskiego, założyciela i dyrektora Instytutu Rozwoju Osobistego o wybaczaniu i o tym jak odnaleźć pasję oraz zajęcia ze Słowakiem Milanem Cicelem „Duchowośc i praca”- o etyce biznesu. Innym do gustu może przypadły zajęcia z tworzenia biżuterii z filcu, albo inne bliżej nieokreślone pt „Bzyczy bzyk znad Bzury zbzikowane bzdury”, „Zielarstwo z elementami ogrodnictwa”, nauka tworzenia animacji poklatkowej lub tańca salsy. W każdym razie było w czym wybierać.
Po warsztatach chwila przerwy. Jedni ten czas spędzali w jednej z sześciu kafejek na terenie festiwalu, inni pijąc piwo przed sklepem „na mieście”- albo czymś w tym stylu. Można też się zastanawiać, czy niemożliwość wytrzymania w abstynencji alkoholowej przez cztery dni festiwalu, który z założenia jest bezużywkowy, to już alkoholizm, nieumiejętność zabawy na trzeźwo, czy nasz typowo polski rozbuchany indywidualizm? To już kwestia sporna.
Ale ad rem, wracając do rzeczy - powracamy z kafejek, czy też z łączki przed sklepem i zaczyna się blok koncertów. Dużo ciekawych rzeczy działo się na małej scenie, na której mogły się zaprezentować początkujące i te grające dłużej, znane w kręgach, alternatywne zespoły. Na przykład mocne wrażenie, zrobił obecny na scenie od dobrych kilku lat, Dr Fleischman – połączenie jazzcorowej energii, noisu, psychodelicznej jazdy i czegoś co sprawia, że człowiekowi lecą ciary po plecach, wpada w osłupienie, rytmiczne drgawki i myśli sobie „zaje..fajne”.
http://www.myspace.com/drfleischman
Najciekawszym występem na małej scenie, jak dla mnie, był jednak Gurzuf - koncert dwóch Białorusinów, którzy jakimś cudem dostali wizę od Pana Ł. na wyjazd do Europy, dzięki czemu mogli pokazać co potrafią. A potrafili sporo. Akordeon i perkusją to całkiem niezły mix, zwłaszcza, kiedy harmonię traktuje się niczym Jimi Hendrix swoją gitarę, a perkusję jako narzędzie do wybijania karkołomnych, połamanych energetycznych rytmów. To co robił duet akordeonisty Egora Zabelov`owa i perkusisty Artema Zalesskiy`ego. wykracza poza wyobraźnię – jak zagrać punk rocka przeplatanego melancholią białoruskich pieśni ludowych i lekkością francuskiej piosenki? Chłopaki z Gurzufa, udowodnili, że można.
http://www.myspace.com/gurzuff
Każdy dzień festiwalu kończył się podsumowaniem jakim był pokaz na dziedzińcu SlotTV, na którym o godzinie 24:00 trzeba było być, żeby zobaczyć wyczyny i usłyszeć wypowiedzi uczestników Slotu, no i superbohatera Slotmana, który np. skarży się ,że „Paprykarz szczeciński zdrożał, nie ma pracy, jest źle”.
Festiwal trwał w tym roku tylko cztery dni. To przynajmniej o jeden dzień za krótko, tak pewnie odpowiedzieli slotowicze w ankiecie, na pytanie „co byś zmienił na Slot Arcie?” Można jeszcze wiele pisać, ale najlepiej tam być.
Do następnego razu, za rok.
Łukasz Szatyłowicz
Ciastko! Karmel! Czekolaaada!
"Ciastko! Karmel! Czekolaaada!"- takimi okrzykami witało Slotowiczów pole namiotowe, rozłożone u stóp klasztoru cystersów w Lubiążu, niedaleko Wrocławia. To właśnie w tej małej miejscowości, w dniach 8-11 lipca, odbywał się tegoroczny Slot Art Festival.
Na wstępie każdy uczestnik dostawał identyfikator oraz mały informator, w którym rozpisane były różne wykłady, koncerty, warsztaty, oraz opisy cafejek i innych miejsc, gdzie po całym dniu twórczego wysiłku można było się odprężyć w miłym towarzystwie.
Tegoroczny Slot był bardzo rozbudowany pod względem muzycznym, było aż 6 scen muzycznych: duża, mała :), eksperymentalna, klubowa, ekstremalna oraz unplugged, na których od późnego popołudnia do późnych godzin nocnych odbywały się przeróżne koncerty. Dobór muzyczny był na tyle elastyczny, że każdy naprawdę mógł znaleźć coś dla siebie.
Na Slotowych scenach w tym roku zagrali m.in: Kometa Marleja, Łąki Łan, Manescape, Pchełki, Preacher, BiFF, Pustki oraz Masala. Po zakończeniu koncertów uczestnicy festiwalu mogli udać się do SlotKina, i obejrzeć tam naprawdę ciekawe, nietuzinkowe obrazy: zarówno zwykłe filmy, jak i animacje.
Jeśli jednak ktoś przyjechał z nastawieniem na sam twórczy i intelektualny wysiłek, mógł wybrać sobie kilka z aż 135 warsztatów. Tutaj też była ogromna rozpiętość tematyczna, obok warsztatów rozrywkowych, typu 12 Prac McGyvera, można było pomęczyć się literacko na warsztatach z Twórczego Pisania i/lub Czytania, skorzystać z warsztatów Rysowniczych, Zabawy ze Śpiewem lub zainwestować w samego siebie na warsztatach z Rozwoju Osobistego. Jeśli zaś ktoś chciał posiedzieć i posłuchać, to miał do wybóru wykładu, tak samo zróżnicowane pod względem tematów.
Oczywiście równie dobrze można było nie robi na Slocie nic, prócz przesiadywania w sympatycznych cafejkach, piciu herbaty z Czechami lub oddawaniu się obserwacji tego, co dzieje się dookoła. Można tez było wspomóc różne organizacje, np. Fair Trade, które miały swoje stoiska w różnych częściach klasztoru, lub przypomnieć sobie czasy swojego dzieciństwa i pograć w Mario, Chińczyka, lub Monopoly, które to gry stacjonowały głównie przy wyżej wymienionych cafejkach.
Wydawać by się mogło, że taki festiwal nie ma żadnych wad, nie mniej jednak takie były. W rozmowach z uczestnikami dominowały narzekania na za małą ilość pryszniców oraz na koszmarny stan Toi-Toiów, ale były to zwykłe detale, które nie wpływały zbytnio na atmosferę imprezy, jedynie skłaniały uczestników i okolicznych mieszkańców do nieco innego "twórczego" kombinowania, typu sprzedaż kąpieli po 5 złotych :). Podsumowując, tegoroczne 4 dni festiwalu ponownie okazały się wyjątkowe, pełne wolności, tolerancji i rozwoju twórczo-osobistego. Polecamy za rok, naprawdę warto!
Elektryczny Pies