KOMP 2001

Grzegorz Cezary Skwarliński
Grzegorz Cezary Skwarliński
Kategoria koncert · 7 września 2001

Po sierpniowym KOMP 2000 postanowiłem, że kolejnej imprezy tego typu nie opuszczę i to nie tylko ze względu na bliskość miejsca. Zapowiedzi były bardzo zachęcające. Zapakowałem się więc w pociąg w piątek i wciągu 2 godzin byłem w Kwidzynie.

Obserwatorium zmieniło miejsce. Już nie w okolicach zamku, ale na stadionie miejskim i ustawionej tam scenie miały odbyć się koncerty. Czy to dobrze ? Pod pewnymi względami tak (więcej miejsca, więcej słuchających) pod pewnymi względami nie (dużo przypadkowych ludzi, brak atmosfery). Wyszło więc niejako "na zero" ze wskazaniem na stadion. Nad sceną "straszył" napis powitalny "Dni Kwidzyna". Pierwszy odruch - gdzie ten KOMP ? Gdybym nie wiedział wcześniej, że właśnie tu (i nie znał z widzenia kilku osób), miałbym wątpliwości. Zjechało się jednak trochę fanów i te "minusy" poszły w niepamięć.

Rozpoczęło się trochę po 17:00. Artur Lasoń otworzył oficjalnie imprezę. Na pierwszy ogień poszedł laureat KOMPursu - Wiesław 'Tracer' Małolepszy. Jego techno-dyskotekowy występ zupełnie mnie nie zainteresował. Siedziałem i rozmawiałem z Kolegami, a łupanka leciała sobie gdzieś tam w tle, ulegając "programowemu" zapomnieniu. Po nim na scenie pojawił się laureat TOP-TLEN 2000 Sławomir Ruczkowski. Tu już było lepiej. Muzyczka przyjemna dla ucha, bardzo romantyczna, spokojna i ... niezbyt "ciężka". Wbrew pozorom wypadło to całkiem dobrze. Mogło się podobać. Płynące ze sceny melodie chwyciły mnie w jakiś sposób "za serce" i postałem trochę bliżej estrady, zachęcając wraz z innymi artystę do bisu. Trzeci z kolei wystąpił Artur Lasoń. Nie ukrywam, że czekałem niecierpliwie na jego muzykę. Niestety trochę się rozczarowałem. Zmiana miejsca (pierwotnie miała być kawiarnia) i jeszcze w miarę wczesna pora (było jasno) nie pozwalały na właściwy odbiór, choć próbowałem zagłębić się w dźwięki. Bezskutecznie. Artysta też chyba nie był w pełni zadowolony, bo trochę fałszował, momentami dość uparcie. Zaprezentowany materiał był mieszanką z "Hue Rage Music" i "Znaku zasłuchania" (nowe kawałki, zapowiadające kolejną płytę cyklu). Po Arturze Lasoniu miała miejsce dłuższa przerwa. Na scenie pojawił się na chwilę drugi laureat KOMPursu - zespół Last Frontier, ale tylko aby odebrać nagrodę. Na sąsiedniej zaś murawie zagościła orkiestra dęta i "czirliderki", otwierając tym samym oficjalnie dni Kwidzyna. Po takim zupełnie nie elektronicznym przerywniku na scenie pojawił się Daniel Bloom. Nie zawiodłem się. To było to czego oczekiwałem i nie przeszkadzały mi zupełnie wtręty w postaci kompozycji Physical Love (Daniel udziela się w tej formacji). Występ był jednak zdecydowanie za krótki. Zanim odpowiednio wczułem się w atmosferę zostałem zaskoczony końcem (jak się później okazało sprzęt nieco kaprysił) i zamiast 45 minut było ledwie około 30-stu. Kolejnym artystą na scenie był Neuron Gates (a właściwie, nieco żartobliwie, Neuron Gate, bo jest to już jeden muzyk a nie duet). Twórca zaprezentował nieco wzbogacone wersje kompozycji z "Out from the Minds". Nie przyciągały one zbytnio. Wprawdzie brzmienie mocno syntetyczne i interesujące, ale dla mnie zbyt wyraźnie chylące się ku techno-dynamice i trochę bezduszne. Może artysta się jeszcze odnajdzie ? Oby, bo sądząc po występie pomysłów mu nie brak, gorzej z ich przetworzeniem. Następnym elementem tego kalejdoskopu jaki przewijał się przed oczami (i uszami) był zespół Medusa (Ireneusz Dreger). Grupa zafundowała zebranym prawdziwy show ... komercyjny. Krótkie dynamiczne kompozycje, łatwe dla ucha, przyciągnęły pod scenę "parkieciarzy". Muzyka z kręgu mało ambitnego popu elektroniczno-tanecznego, ale towarzysząca jej oprawa przyciągała uwagę (animacje i filmy na ekranach ustawionych za artystami i pokazy laserowe na dodatkowym ekranie-siatce). Widownia trochę poskakała i wymusiła wątpliwy bis (Ireneusz Dreger śpieszył się do Warszawy). Na koniec pozostał niespodziewany/spodziewany deser - Wave World. Wcześniej nic szczególnego o tym holenderskim duecie nie słyszałem i miałem niejakie obawy ale i nadzieje na niezwykłe widowisko. Nie zawiodłem się. Odpowiednio ucharakteryzowani muzycy już na samym początku pobudzili wyobraźnię. Oprawa graficzna w postaci niezwykłych animacji komputerowych jako tło i ta niezapomniana, niesamowita, pobudzająca najbardziej odległe zakamarki umysłu i wypełniająca przestrzeń w każdym calu muzyka przez duże M. Umiejętne dobieranie nastrojów poprzez mieszanie dynamicznych i spokojniejszych kawałków oraz niecodzienne instrumenty (teremin i flet) potęgowały efekt. Półtorej godziny wizyty na obcej planecie z prawie nierzeczywistymi brzmieniami jako niepodzielnymi gospodarzami. Nie wszystkim takie widowisko odpowiadało. Widownia trochę się przerzedziła. I bardzo dobrze. Zostali tylko prawdziwi koneserzy muzyki, no i może pewna liczba osób, przyciągnięta animacjami. Na koniec mały bis w postaci kompozycji z nowego programu i ... małe zaskoczenie, bo "poleciało" techno. Może nie tak płytkie jakie ostatnio słyszymy gdzie popadnie, ale jednak techno.

Kilka zdań o całej otoczce. Były "chałupnicze" stoiska płytowe. Można było więc nabyć płytki Wave World, Daniela Blooma, Artura Lasonia i inne ("konkurencyjny" stolik z płytkami EMPI i Remote Spaces). Ogólnie wrażenia lepsze niż rok wcześniej. Więcej muzyki, więcej różnorodności, no i więcej ludzi (i piwa, były parasole, stoliki, kiełbaski ...). To dobrze. I nieważne, że trochę przewijały się popularne płytkie brzmienia. Pod płaszczykiem masowej imprezy można przemycić ambitniejsze dokonania, na które w wydaniu "nie zaśmieconym" pewnie nikt by nie zwrócił większej uwagi. Chwała więc organizatorom. Za odwagę, samozaparcie i niespożyte chęci. Włożyli z pewnością ogrom pracy w przygotowanie festiwalu. Postarali się o szerokie spektrum wykonawców i udało im się zaprosić gwiazdę na miarę europejską. Tylko tak dalej. Chwała także sponsorom, bo bez nich pewnie nic nie udałoby się zorganizować (a jak już to na pewno nie w takim wymiarze). Nie mogę doczekać się KOMPu 2002. Na pewno będzie inny, ale myślę, że nie mniej interesujący.