Pogodno - Borowiki z Psychodelicznego Lasu

\WeeD\
\WeeD\
Kategoria koncert · 23 września 2000

22 września 2000 r. PCK Sanatorium (Bydgoszcz) Koncert zespołu Pogodno

Około godziny 18, idąc ulicą Stary Port spotkaliśmy z Martą chudego, łysego pana tachającego w sztywnym futerale gitarę basową (w sumie niesłusznie nie wzięliśmy pod uwagę, że w tak ciężkich czasach facet mógł nieść w futerale pomidory - twarrrde). Tak czy inaczej, pan zmierzał do Sanatorium, zastanawialiśmy się czy pan jest z zespołu Pogodno. I był. Inni też byli. Byli chudzi i łysi, ubrani w stroje, które

określiłbym mianem wesołego miejskiego kiczu.

Marta i ja byliśmy zwyczajnie ciekawi. Twórczości zespołu Pogodno, jak się okazało w trakcie koncertu, nie znał oprócz nas nikt (oprócz barmana) - dokładnie tak jak przypuszczaliśmy. Nie przeszkodziło to jednak wcale w odbiorze, co również przypuszczaliśmy.

Najpierw była próba dźwięku. Zagrali małe instrumentalne intro oraz numer Hey-Hey z pierwszej i jak dotychczas jedynej płyty. Zmiotło nas, innych zresztą sądząc po reakcjach też. Zespół zaprezentował psychodelię znaną z płyty, ale wzmocnioną siłą bezpośredniego przekazu i niepowtarzalną charyzmą łysych muzyków wykonujących na scenie, jak twierdziła Marta, walczyki. Lider, wokalista i gitarzysta w jednym prezentował się jako połączenie

Hendrixa z Tomem Morello, a uzbrojony był w mocno zdezelowanego Stratocastera podłączonego pod efekt i pedał, na którym ów lider tria pedałował żwawo przez większość czasu i to też dawało niesamowite efekty. W skrócie - mnie jego gra zmiażdżyła. Podobnie basista, również uzbrojony w nie pierwszej młodości sprzęt firmy Fender, również chudy i łysy, również wykonujący dziki taniec i grający raczej basowe akordy oraz wspomagający czasami wokal. To wszystko ubezpieczał od tyłu perkusista. Perkusista był chudy i łysy a grał pięknie, zwłaszcza w metrum 17/16. Po rozgrzewce zespół zszedł na papierosa, a my rozpłynęliśmy się w superlatywach pod ich adresem.

To wszystko było jednak przygrywką do psychodelicznego lasu, który miał nadejść. Lider wyszedł pierwszy i zaczął coś tam grać. Coś tam okazało się być piosenką leśną

pt. Opowieści Borowika. W środkowej części dołączył zespół i tak się zaczęło na dobre. Potem był Elvis, według mnie najlepszy numer tego koncertu. Interpretacja MOCNA sprawiła,

że powietrze nasiąknęło optymizmem, a siedzący obojętnie na górze bywalcy Sanatorium zrozumieli, że oto ktoś tam na dole gra koncert. Potem poszła "romantyczna pieśń", czyli

I Swear, znowu Hey-Hey i Euroseebridge. Ten ostatni numer na płycie znany jako kompozycja instrumentalna na koncercie został opatrzony wielokrotnie powtarzanym tekstem "Ja jestem

wyjebany w kosmos", co dopełniło treściowo całą zawartość przekazu zespołu Pogodno. Co ciekawe na tej kompozycji trio poprzestało, jeżeli chodzi o materiał z płyty.

Dalej były kawałki premierowe, jak przypuszczam mające znaleźć się na kolejnej płycie. W niezależnych ocenach Marty i mojej, jednak kawałki owe były troszkę gorsze, może jednak to dopiero pierwsze testy, tego nie wiemy. Zapamiętałem takie tytuły jak Wirtualne Jedzenie,

Hania Barmanka i Nie Ma i Nie Będzie, chociaż utworów poszło znacznie więcej. Na szczególną uwagę ze względu na interpretację (o zgrozo... znowu Świetlicki) oraz

zaskakujący finał ("To był Marcyś, trzeci rok prawa, o kurwa!") zasługuje tekst tej drugiej piosenki. Koncert trwał i trwał a ostatni autobus nadjeżdzał. Nie mówiąc więc nic nikomu jedyni jako tako zorientowani uczestnicy koncertu opuścili przybytek zwany Sanatorium. Niedosyt - tak, powinny być Santa Claus Helpers i TV,