„Rita”, czyli wolny duch duńskiej szkoły - recenzja serialu

Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz
Kategoria kino · 29 sierpnia 2020

„Rita” to duński serial, który podbija serca widzów na całym świecie. Netflix wypuścił właśnie piąty sezon. Równie dobry, jak cztery wcześniejsze.

 

Rita jest niezależna, zbuntowana oraz wolna duchem (ciałem i umysłem zresztą też) – robi co chce i kiedy chce, zawsze mówi, co myśli, a zasad przestrzega dość wybiórczo. Ma mnóstwo pewności siebie, bywa arogancka, a nawet niegrzeczna, nie znosi ściemy ani pustosłowia i nie pozwala sobie wciskać kitu. Lubi palić papierosy w szkolnej toalecie, poprawiając przy tym błędy ortograficzne w wulgarnych napisach na ścianach. Bo Rita jest nauczycielką. W dodatku znakomitą. Jest nauczycielką z przekonania i powołania – a przy tym tak fajną, że wszystkie dzieciaki chciałyby być jak ona. Połowa dorosłych zresztą też, ale nie mają odwagi.

 

Nauczycielka z powołania

 

Szkoła jest dla Rity naturalnym środowiskiem: w klasie pełnej uczniów czuje się jak ryba w wodzie. To ucząc jest sobą najpełniej, tak rozwija skrzydła i realizuje swój potencjał. Rita w pracy jest najbardziej imponującą wersją samej siebie, w przeciwieństwie do Rity w życiu prywatnym – tu nienajlepiej się sprawdza w rolach matki i partnerki. Patrząc na nią w domu czy na łonie rodziny, ma się wrażenie, że jest tu tylko chwilowo, przypadkiem, że nie do końca się odnajduje w tych sytuacjach i że myślami i sercem jest gdzie indziej. Choć kocha całą trójkę swoich (niemal już dorosłych) dzieci, prawdopodobnie nie zostałaby wybrana matką roku w żadnym plebiscycie. Ale raczej nie spędza jej to snu z powiek.

 

W każdym kolejnym odcinku serialu Rita musi zmierzyć się z innym problemem dotyczącym któregoś z uczniów. Raz chodzi o zbyt wymagających rodziców, kiedy indziej o nastoletnią ciążę albo narkotyki. Bywają też zwykłe problemy z nauką albo z brakiem akceptacji przez rówieśników. Jak to w szkole. Siła Rity polega na tym, że rozmawia, słucha i podejmuje błyskawiczne, często niekonwencjonalne decyzje. I jakimś sposobem udaje jej się dotrzeć do każdego z uczniów. Być może dlatego, że nie idealizuje ich ani nie demonizuje, nie próbuje dopasować ich do żadnych szablonów ani podstaw programowych – widzi i rozumie ich dokładnie takimi, jacy są. Rozmawiając z nimi, rozmawia z prawdziwymi ludźmi, a nie z własnymi wyobrażeniami o tym, jacy powinni być. Dlatego prędzej i precyzyjniej niż inni nauczyciele jest w stanie zdiagnozować i rozwiązać problem.

 

Duńska szkoła polskim okiem

 

Patrząc na duńską szkołę z perspektywy polskiego widza, można się nieco sfrustrować i uznać, że łatwo być nietuzinkową i wolną duchem nauczycielką w systemie zbudowanym na takich wartościach jak tolerancja, równość i integracja. W Polsce pewnie dużo trudniej byłoby Ricie być Ritą – jej pomysły i dobre chęci non stop rozbijałyby się o skostniały mur konserwatyzmu i zaściankowości. Dlatego momentami drażni to, że Rita zdaje się nie doceniać rzeczywistości, w której żyje i funkcjonuje – Dania, tak jak inne kraje nordyckie, ma w końcu jeden z najlepszych systemów edukacji na świecie. Duński system jest demokratyczny, partnerski i egalitarny, a z uczniami można swobodnie rozmawiać o aborcji, czy homoseksualizmie – aż chciałoby się powiedzieć: kobieto, doceń to, co masz, zamiast szukać dziury w całym. Spróbowałabyś tak w polskiej szkole urządzić pogadankę o homoseksualizmie!

 

Choć, oczywiście, z drugiej strony dobrze zobaczyć, że ten świetny system też nie jest idealny, też miewa niedociągnięcia i musi nieraz mierzyć się z problemami, na które nie jest do końca przygotowany. Takimi jak napływ dzieci imigrantów, które – mimo dobrych intencji i deklaracji władz – wciąż nie czują się w szkole jak u siebie, wciąż czują się uczniami drugiej kategorii.

 

Hjørdis: bohaterka drugiego planu

 

Drugoplanową bohaterką, której nie sposób nie pokochać, jest Hjørdis – początkowo nieopierzona młoda nauczycielka, zapatrzona w Ritę jak w boginię i stająca na głowie, by się z nią zaprzyjaźnić. Uroku dodaje jej to, że w wolnych chwilach przebiera się za trolla. Z czasem Hjørdis staje się dla Rity podporą i opoką, której ta do końca nie jest w stanie docenić. Ale w końcu to z Hjørdis właśnie postanowi otworzyć własną szkołę – finał czwartego sezonu zostawił nas z lekkim niedosytem i kazał zastanawiać się, co z tego może wyniknąć.

 

Piąty sezon: wyzwania i kryzysy

 

Piąty sezon koncentruje się na tym właśnie wspólnym projekcie Rity i Hjørdis. Nowa szkoła – z siedzibą w dawnym domu Rity – jest maleńka, ma kilkunastu zaledwie uczniów, a Rita i Hjørdis to jedyne nauczycielki. Wyzwań w nowej placówce jest sporo: rodzice uczniów, jak zwykle, za bardzo się wtrącają, Rita, jak zwykle, nie przestrzega zasad (nawet tych, które sama ustaliła), a Hjørdis, jak zwykle, za bardzo się stara i oddaje się pracy z takim poświęceniem, że doprowadza do poważnego kryzysu w swoim życiu osobistym. Obie aktorki zresztą: Lise Baastrup grająca rolę Hjørdis oraz Mille Dinesen wcielająca się w Ritę, mają w tym sezonie sporo możliwości by zgłębić poważniejsze, cięższe i mroczniejsze zakamarki dusz granych przez siebie postaci. Zarówno Rita jak i Hjørdis przechodzą w piątym sezonie dość poważne kryzysy. W pewnym sensie ten wspólny, szalony projekt wyostrzył tylko dzielące je różnice i doprowadził obie na życiowe zakręty, gdzie każda z nich, w którymś momencie będzie musiała odpowiedzieć sobie na pytanie: co dalej?

 

Zobaczymy w tym sezonie również kilka innych drugoplanowych postaci, których wątki rozwiną się w ciekawych kierunkach – warto tu wspomnieć choćby Jeppego, najmłodszego syna Rity czy dawnego dyrektora szkoły – Rasmusa.

A poza tym, jak zwykle, dużo zaskakujących sytuacji i niebanalnego humoru. Oraz aktualnych problemów społecznych podanych strawnie, lekko i nienachalnie. Z najwyższą przyjemnością obejrzałam cały sezon w jeden wieczór.

 

 

Przeczytaj również tej samej autorki recenzję serialu The Umbrella Academy