Apokalipsa też umie podróżować w czasie, czyli o drugim sezonie The Umbrella Academy (recenzja ze spojlerami!)

Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz
Kategoria kino · 23 sierpnia 2020

 

Drugi sezon szalonej produkcji Netflixa The Umbrella Academy rozpoczyna się dokładnie w tym samym

momencie, w którym zakończył się pierwszy: podczas apokalipsy 2019 roku. Sześcioro Hargreevesów, których działania przecież w dużej mierze doprowadziły świat do tej katastrofy, ewakuuje się z niej skokiem w czasie. Niestety, niezbyt udanym, bo Piątka, jak pamiętamy z poprzedniego sezonu, nigdy do końca nie zapanował nad swoją mocą. Więc owszem, przenosi w czasie siebie i rodzeństwo... ale trochę mało precyzyjnie i wskutek jego działań bohaterowie zostają przypadkowo rozrzuceni po latach sześćdziesiątych XX wieku. Będą więc teraz musieli się jakoś w tej nowej/ starej rzeczywistości nawzajem poodnajdywać, bo wylądowali w tym samym miejscu wprawdzie, ale w różnych czasach. Ach, no i jeszcze będą musieli zapobiec apokalipsie, która – okazuje się – przyleciała tu za nimi.

 

Komiksowa rzeczywistość

 

Przypomnijmy: The Umbrella Academy jest adaptacją komiksów Gerarda Waya i Gabriela Bá o tym samym tytule (po polsku wydanych nakładem wydawnictwa Kboom). Stąd też ta dość specyficzna poetyka serialu, w którym wszystko wydaje się możliwe, a jednocześnie nieco absurdalne i momentami przerysowane. Są superbohaterowie (którzy mogą, na przykład, zamieszkać na księżycu), są gadające małpy i są ludzie zamienieni w androidy. Postaci podróżują sobie swobodnie w czasie albo gadają z duchami. Apokalipsa też umie podróżować w czasie. Tkanka tej rzeczywistości jest plastyczna i zdaje się nie stawiać wyobraźni żadnych ograniczeń. Wszystko może się wydarzyć. Jak to w komiksie.

 

Siła dysfunkcyjnej rodziny

 

Jednak tym, co od samego początku najbardziej do serialu przekonuje, są bohaterowie. Sześcioro nieco wykolejonych życiowo Hargreevesów (plus jeden duch), poranionych dorastaniem w Akademii ekscentrycznego miliardera, spotyka się po latach i mimo dzielących ich różnic musi wspólnie uratować świat. Każde z nich wnosi ze sobą na scenę własny bagaż doświadczeń, własne traumy i własne sekrety. Różne charaktery, różne wybory i różne ścieżki życiowe. Co robili przez ostatnich trzynaście lat od skończenia Akademii, jak wykorzystywali (lub nie) swój potencjał? To ich osobowości właśnie i dynamika między nimi były, w moim odczuciu, najmocniejszą stroną pierwszego sezonu serialu.

 

Drugi sezon pod tym względem też nie rozczarowuje. Mało tego – chwilami jest jeszcze lepiej. Każdy z bohaterów 
wylądował samotnie w innym punkcie czasu, ze świadomością, że być może zostanie tam na zawsze – i każdy zaczął jakoś układać sobie życie. I w tym, jakie drogi wybrali w tej nowej dla siebie rzeczywistości najlepiej manifestują się ich odmienne osobowości. I tak, na przykład, Luther zarabia na życie jako bokser opłacany przez gangstera z półświatka. Klaus założył hippisowską sektę, której członkowie otaczają go czcią godną proroka (jego "nauki" to cytaty z popowych hitów, które jeszcze nie powstały – np. "don't go chasing waterfalls" – pyszne!). Allison związała się z jednym liderów ruchu na rzecz praw obywatelskich i zaangażowała się w walkę polityczną, odkładając na bok swoje nadprzyrodzone moce.

 

Szczególnie ciekawy wydał mi się wątek Vanyi, która wylądowała z amnezją na farmie u pewnej spokojnej rodziny i okazało się, że bez ciężaru traum dzieciństwa może być łagodną, dobrą i wrażliwą dziewczyną, która dopiero zaczyna odkrywać samą siebie. Zupełnie zapomniała, że była wcześniej tą wiecznie przygnębioną, smutną, odrzuconą i stojącą z boku siostrą wybitnych Hargreevesów... i nagle przestała być wiecznie przygnębioną, smutną, odrzuconą i stojącą z boku siostrą wybitnych Hargreevesów. Okazało się, że jej osobowość niekoniecznie jest tylko sumą dawnych krzywd i wszystkiego, co jej odebrano.

 

Zamach na Kennedy'ego

 

Wydarzeniem, które okaże się kluczowe dla całej akcji drugiego sezonu jest zamach na prezydenta Kennedy'ego. To z tego właśnie powodu rodzeństwo znajdzie się znów w tym samym miejscu i czasie. Choć, oczywiście, nie wszyscy mają na temat tego, co musi się wydarzyć, takie samo zdanie i na przykład Diego ze swoim kompleksem bohatera od momentu wylądowania wbija sobie do głowy, że jego dziejowym posłannictwem jest ocalenie życia prezydenta (za co, nawiasem mówiąc, trafia do psychiatryka). Nie trzeba chyba dodawać, że próby manipulowania historią mogą okazać się zgubne dla przyszłości świata. A poza tym jest jeszcze pewna Komisja, która stoi na straży Linii Czasu, a zadrzeć z tą Komisją to też nie przelewki... Krótko mówiąc – będzie się działo!

 

Dialogi, muzyka i Aidan Gallagher

 

Kolejne mocne strony serialu: dialogi, muzyka i Aidan Gallagher. Dialogi są tak udane, że mogłabym słuchać bez końca, jak bohaterowie spierają się o coś albo przekomarzają – a już najzabawniejsi są chyba Klaus i Piątka (wyobrażam sobie, jak świetnie musieli się bawić przy pracy ludzie od dialogów). Nastoletni Aidan Gallagher w roli Piątki jest, moim zdaniem, absolutnie genialny – gra faceta po pięćdziesiątce uwięzionego w ciele trzynastolatka tak umiejętnie, jakby robił to na co dzień. A do tego jeszcze mnóstwo świetnej muzyki. Czego chcieć więcej? Ja tam jestem w pełni usatysfakcjonowana.

 

Drugi sezon The Umbrella Academy kończy się poważnym cliffhangerem – bohaterowie wracają do swoich czasów, ale okazuje się, że rzeczywistość 2019 roku wygląda zupełnie inaczej niż ta, którą opuścili. Prawdopodobnie za bardzo namieszali w przeszłości. Wszystko wskazuje więc na to, że w trzecim sezonie też będą mieli ręce pełne roboty.

 

*

The Umbrella Academy - serial stworzony dla Netflix przez Steve'a Blackmana i opracowany przez Jeremy'ego Slaterana na podstawie serii komiksów o tym samym tytule napisanej przez Gerarda Waya i Gabriela Bá.

 

Dominika Ciechanowicz

 

Źródło obrazków: buzzfeed.com