Funkcja radia podczas konfliktu wietnamskiego w filmie Good Morning Vietnam

walen
walen
Kategoria kino · 8 sierpnia 2017

Wojna w Wietnamie była przełomowym wydarzeniem z wielu powodów, jej konsekwencje odmieniły Stany Zjednoczone, a zaangażowani artyści i ruch kontestacji  na zawsze przeobraził światową popkulturę. 

W 1987 roku Barry Levinson nakręcił film inspirowany audycjami radiowymi Adriana Cronauera, DJ’a Armii Stanów Zjednoczonych w okresie wojny w Wietnamie. W roli głównej wystąpił Robin Williams, który jak przyznaje sam Cronauer był dużo bardziej kontrowersyjny, niż jego pierwowzór .  Film pokazuje jak główny bohater z ukrywającego się w okopach swego poczucia humoru prezentera, staje się wrażliwszym i bardziej świadomym  człowiekiem. Przez pięć miesięcy nie tylko poznał mieszkańców Sajgonu, ale również zaprzyjaźnił się z grupą Wietnamczyków, których uczył angielskiego. Levinson nie pokazuje ani nie informuje co stało się z miastem dekadę później, widzowie mogą się jedynie domyślać, jak tragicznie potoczyły się losy przyjaciół Adriana, których miasto zostało brutalnie zdobyte przez komunistyczną armię dziesięć lat później. W mojej pracy jednak chcę skupić się na funkcji muzyki i radia.

 

Przed przyjazdem Cronauera audycje radiowe działały jak „środki nasenne”, prezenterzy monotonnymi głosami zapewniali jedynie zbiór użytecznych informacji (kiedy należy wysłać kartki na święta, by dotarły do domu na czas, działali jak biuro rzeczy znalezionych, przypominali gdzie są umieszczone biblioteki dla żołnierzy). W programie brakowało rozrywki, która dla zmęczonych, często  wynudzonych ciągłym oczekiwaniem żołnierzy byłaby zbawienna. Aby podbudowywać morale często słuchali muzyki, jednak musieli dostarczać jej sobie sami, ponieważ stacja radiowa nadawała hity lat 40’ i 50’, utwory Mantovaniego, Lawrence’a Welka czy Percy’ego Faitha. To pierwsza rzecz jaką zauważa nowy DJ, już od pierwszej audycji nie używa uszykowanych dla niego płyt z minioną muzyką, ale wyszukuje nowych, współczesnych, dokładnie takich jakich słuchają żołnierze z własnych odbiorników: Jamesa Browna, Beach Boysów, The Silhouettes. 

 

Muzyka w Good Morning Vietnam funkcjonuje jako symbol zmieniających się czasów. Wojna w Wietnamie była inna, niż wszystkie ją poprzedzające. Amerykanie nie byli tam z powodu bezpośredniego zagrożenia ich kraju, walka nie polegała na pojedynku armii jednego narodu z armią  drugiego, dlatego nie obowiązywał kodeks, żadna ustawa nie dyktowała np. warunków traktowania jeńców wojennych (wystarczy porównać Most na rzece Kwai z Łowcą jeleni). Pochodzący z różnych środowisk, warstw i klas społecznych żołnierze również nie byli spójną brygadą, w której obowiązywały dżentelmeńskie zasady, a raczej oddziałami, w których często ścierali się ze sobą ludzie o różnych poglądach i doświadczeniach (jak w Plutonie gdzie oddział Chrisa ma dwóch przywódców, jedni  wspierają bezwzględnego sierżanta Barnsa, a drudzy bardziej „ludzkiego” sierżanta Eliasa). Żołnierze po raz pierwszy w historii, dzięki nowoczesnym technologią mogli słuchać muzyki  czy radia na przenośnych urządzeniach. Dla kobiet i mężczyzn służących w Wietnamie muzyka pełniła eskapistyczną funkcję. Dzięki pełnych buntu rock and rollowych piosenkach mogli uciec od niepewności, strachu, terroru wojny, ale też dzięki utworom, które daleko w domu słuchali ich bliscy, mogli poczuć się bliżej osób, za którymi tęsknili. Muzyka pozwalała  zacieśnić związki między żołnierzami, dawała im niezbędną namiastkę relaksu . W Good morning Vietnam jest wiele scen pokazujących brygady w stanie spoczynku, chociaż film Levinsona opowiada o czasie wojny, to (oprócz dwóch wybuchów) nie odnajdziemy w nim scen batalistycznych, a żołnierze pokazani są podczas licznych momentów, gdy nie działo się nic, a jedynym wrogiem którego należało zabić był czas. Żołnierze słuchali i reinterpretowali utwory, które nie zawsze powstały w kontekście wojny w Wietnamie . Podczas lat konfliktu (1957-1975) zmienił się rodzaj muzyki słuchanej przez walczących. Na początku były to utwory mówiące, że chociaż na pewno nie obędzie się bez poświęceń, to warto walczyć z komunizmem , później do Wietnamu przybywali coraz młodsi chłopcy (będący owocem tzw. okresu baby boom w Ameryce, który przypadł na lata 1946-1964 ) byli to nastolatkowie, którzy doświadczyli szału związanego z zespołami takimi jak The Beatles czy The Beach Boys.

 

W Good Morning Vietnam zderzenie starego porządku i dawnego typu wojny i żołnierza reprezentowane jest przez porucznika Stevena Hauka, który jest fanem muzyki z lat 50’ i głęboko wierzy, że jest głosem mniejszości żołnierzy, którzy chcą słuchać nostalgicznych utworów Mantovaniego czy Lawrence Welka, natomiast postać grana przez Robina Williamsa rozumie odrębność tej wojny od poprzednich, jest też bardziej „na czasie”, wie jakiej muzyki słucha się obecnie w „prawdziwym świecie” i właśnie tą muzyką chce dodawać otuchy oddziałom wyjeżdżającym na pole bitwy. W scenie, w której Hauk próbuje dać Adrianowi reprymendę za nieodpowiedni jego zdaniem poziom audycji nowego DJa, konserwatywny porucznik, na pytanie co sądzi o Bobie Dylanie, odpowiada: „Bob Dylan is way, way out of line”. Amerykańskie dowództwo pomimo tego, że reprezentuje kraj, w którym narodziła się demokracja i który swoją obecność w Indochinach tłumaczy walką o nią, zachowuje się bardziej jak komunistyczna władza, wiadomości są cenzurowane, audycje mają propagandowy charakter, a walczącym nie dostarcza się prawdziwych informacji, łudząc ich perspektywą szybkiego zwycięstwa i powrotu do domu. W tej samej scenie Hauk pyta, która z gwiazd przyjedzie na występy na żywo w listopadzie, padają nazwiska ikon minionej dekady (Bob Hope, Jerry Vale, Penny Lopez), Adrien Cronauer mówi wtedy, że to nie jest prowincja i że biuro powinno zorganizować kogoś naprawdę dobrego, kto będzie przede wszystkim atrakcją dla żołnierzy, a nie starszego od nich dowództwa i proponuje The Beach Boys.

 

Książka We Gotta Get Out of This Place: The soundtrack of Vietnam War, zbiera wypowiedzi różnych zaangażowanych w konflikt ludzi, głównie weteranów, którzy podkreślają ambiwalentną rolę muzyki, która z jednej strony sprawiała, że piekło, w którym znaleźli się  głównie bardzo jeszcze młodzi ludzie było łatwiejsze do zniesienia, dlatego że czuli się dzięki temu bliżej świata, który opuścili, jednak z drugiej strony już po wojnie weterani przyznają, że muzyka, której słuchali podczas służby, potrafi rozdrapać stare rany, powoduje, że wracają dawne, bolesne wspomnienia.

Radio w filmie Levinsona pełni funkcje informacyjną (nadawane są programy o higienie w tropikach, o tematyce religijnej, gdzie kapelan wojskowy możliwość występu przed mikrofonem nazywa cudem radia), jednak jako widzowie rozumiemy, że radio traktowane jest przez jego zarządców, jako narzędzie propagandowe i zamiast przekazywać rzetelne wiadomości, ukrywa wiele zdarzeń, by żołnierze nie dowiedzieli się, że zaangażowanie ich w konflikt było fatalnym i nieodpowiedzialnym posunięciem rządu Stanów Zjednoczonych. Główny bohater filmu początkowo widzi swoją rolę jedynie jako kogoś, kto ma dostarczyć żołnierzom rozrywki, chcąc zrobić to odpowiednio, wykorzystuje muzykę, która będzie w ich guście. Good Morning Vietnam bez pokazania scen batalistycznych oddaje terror wojny, którego pełne zrozumienie pozostawia w wyobraźni widza, który słysząc audycje Adriana czerpie taką samą jak żołnierze rozrywkę, ale widząc karygodne zarządzanie stacją radiową, nie dziwi się, że wielu żołnierzy wolało słuchać pirackich stacji radiowych . Film z Robinem Williamsem pokazuje również radio jako medium, które za pośrednictwem prowadzącego audycje może przynosić nie tylko informacje, ale też ukojenie, relaks, rozrywkę, może dodawać otuchy i pozwala (w przypadku audycji Kronauera) obśmiać dramatyczną sytuację młodych Amerykanów, którzy zostali wysłani przez swój kraj na rzeź.