Fot.: materiały dystrybutora
Anna Zamecka mieszka i pracuje w Warszawie. Studiowała dziennikarstwo, antropologię kulturową i fotografię w Warszawie i Kopenhadze. „Komunia” jest jej pełnometrażowym debiutem.
ROZMOWA Z ANNĄ ZAMECKĄ*
W jaki sposób znalazłaś swoich bohaterów?
Jako pierwszego poznałam ojca Oli i Nikodema, Marka - na warszawskim Dworcu Centralnym, robiąc dokumentację do zupełnie innego filmu, który zresztą nie powstał. Trwało Euro 2012, nasz projekt dotyczył właśnie tego wydarzenia, na dworcu było bardzo dużo turystów. Jeden z nich, cudzoziemiec podszedł do kasy i daremnie próbował porozumieć się z kasjerką. Trwało to na tyle długo, że jeden z mężczyzn w kolejce, ubrany w kreszowy dres, podszedł do okienka zirytowany długim czekaniem i zagadał do turysty: po angielsku, po hiszpańsku, po włosku, po serbsku, aż przeszli na francuski, którym mężczyzna w dresie też posługiwał się swobodnie. Byłam bardzo ciekawa, kim jest ten człowiek. Następnego dnia znów zobaczyłam go na dworcu i tym razem pobiegłam za nim. Zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że w PRL-u handlował na czarnym rynku walutą i stąd jego znajomość języków. Bardzo szybko zaczął mi - w sposób przejmujący - opowiadać o swoich dzieciach, przyznając, że nie poradziłby sobie, gdyby nie córka. Jakiś czas później odwiedziłam Marka i jego dzieci w ich domu.
„Komunia” jest świadectwem niezwykłej bliskości między Tobą i Twoimi bohaterami. Jak udało Ci się nawiązać z rodziną Oli tak intymną relację?
Po prostu pojawiła się między nami emocjonalna więź. Najtrudniej było pozyskać zaufanie samej Oli. Reprezentuję w jej oczach świat dorosłych, od którego doznała wielu krzywd.
Najpierw przyjeżdżałam do nich sama, później z operatorką. Pisząc scenariusz podążałam za bohaterami, za tym, na czym zależało im, a nie mnie. Nie starałam się na siłę aranżować pewnych sytuacji, jeśli czułam, że to sprzeczne z tym, czego Ola czy Nikodem rzeczywiście pragną. Bez tego wsłuchiwania się w ich potrzeby nie byłoby prawdy na ekranie, nie umiałabym też przewidzieć ich reakcji na konkretne zdarzenia.
Ważne było oczywiście by nie przekraczać pewnych granic i nie wchodzić na przykład z kamerą w sytuacje, które dla moich bohaterów byłyby zbyt bolesne.
Każde z Twoich bohaterów jest na tyle niezwykłe, że zasługuje na osobny film. Dlaczego postanowiłaś skierować kamerę na Olę?
Zawsze interesowała mnie sytuacja dziecka, które musi gwałtownie dorosnąć, przejmuje odpowiedzialność za innych.
Kiedy przyjechałam do Serocka po raz pierwszy, 12-letnia wówczas Ola przygotowywała obiad: dużym, ostrym nożem, z wielką wprawą cięła w powietrzu - bo nie mogła znaleźć deski - schab na kotlety. Wyglądało to groźnie, ale zarazem było jasne, że dziewczynka nie robi tego pierwszy raz. Kiedy spytałam o matkę, Ola powiedziała, że mieszka osobno. „Ale jeśli tata wyremontuje łazienkę, to mama może wróci” - dodała i to zdanie bardzo mnie poruszyło.