W 2015 roku ukończyła aktorstwo w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. Właśnie zadebiutowała w głośnym filmie „Ostatnia rodzina” (nasza recenzja tutaj), który opowiada o skomplikowanych relacjach między Beksińskimi. Początkująca aktorka, Alicja Karluk mówi m.in. jak trafiła do filmu i jakie ma wspomnienia z planu, w rozmowie z Michałem Gromadą.
Jak wspominasz szkołę aktorską?
Pamiętam egzaminy rekrutacyjne do szkoły we Wrocławiu, gdzie kazali mi grać beczkę z kapustą. Coś tam wymyśliłam, ale wstydziłam się tego okropnie. Szczerze mówiąc, do tej pory nie wiem, jak powinnam zagrać beczkę z kapustą. Według mnie te zadania są kompletnie bezsensowne. Nie wiem, co mają na celu. Sprawdzenie otwartości, dystansu do siebie?
Może chodzi o kreatywność, pomysł?
Nie wiem, ale to jest bardzo wstydliwe, przynosi wiele nerwów i zamyka człowieka w sobie.
Może damy tej rozmowie taki tytuł: „Od beczki z kapustą do dziewczyny Beksińskiego”. Intrygujący, przyciągnie czytelników.
Boże, nie zgadzam się! (śmiech)
Ostatecznie dostałaś się do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Ukończyłaś ją w zeszłym roku i dostałaś pracę w teatrze.
Zaczęło się od moich spektakli dyplomowych z panią Agnieszką Glińską, która mnie i moją grupę trochę wcześniej poznała, przy pracy nad egzaminem ze scen współczesnych, więc wiedziała, jak z nami pracować, jak obsadzić. Zrobiliśmy z nią dyplom pt. „Blue room”, w którym grałam Ukrainkę. Po spektaklach dyplomowych dzwonił ktoś do mnie z nieznanego mi numeru. Pomyślałam, że to dziekan dzwoni, ponieważ temat mojej pracy magisterskiej został zmieniony, przez co termin jej obrony wymagał przełożenia. Obawiałam się, że będzie zadawał niewygodne pytania, wypytywał o przyczynę przełożenia terminu. Nie odbierałam tego telefonu, a dzwonił chyba przez dwa lub trzy dni. Okazało się, że to była pani Agnieszka Glińska z propozycją zagrania w Teatrze Narodowym w Warszawie w spektaklu „Iwona, księżniczka Burgunda”. To było zastępstwo za Patrycję Soliman, aktorkę, która spodziewała się dziecka. Był to mój pierwszy kontakt z teatrem poza szkołą. Później grałam w „Królowej śniegu”. Jestem starą babą, a grałam tam dziewczynkę. Taka iluzja w teatrze. A poza tym do tej pory mam tak, że jak dzwoni obcy numer, to od razu myślę, czy jakiegoś rachunku nie zapłaciłam. (śmiech)
W końcu trafiłaś do filmu. Zadebiutowałaś w „Ostatniej rodzinie”, opowiadającej o Beksińskich, w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego.
Reżyserka obsady tego filmu, pani Ewa Bakalarska, zadzwoniła i zaprosiła mnie na casting. Ja wtedy byłam w rodzinnym Szczecinie i akurat nie mogłam przyjechać. Zaproponowała mi więc wysłanie nagrania. Poprosiłam mojego przyjaciela, aby zagrał ze mną tę scenę, nagrywaliśmy to telefonem u niego w mieszkaniu chyba do trzeciej w nocy. Dużo śmiechu przy tym było. I wysłałam nagranie. Po jakimś czasie znowu odezwała się pani Ewa, zaprosiła mnie na kolejny casting, tym razem pojechałam. Był to już casting z reżyserem i Dawidem Ogrodnikiem, z którym grałam sceny. Potem wróciłam do Szczecina, oni zadzwonili znowu, żebym przyjechała, więc miałam takie tournée między tymi miastami. W dalszym ciągu nie wiedziałam, czy dostałam tę rolę, czy nie. Nikt nie mówił mi niczego wprost. Wiedziałam, że przymierzają jeszcze kilka dziewczyn do roli Patrycji. W końcu się dowiedziałam o wygraniu castingu od Dawida. Podczas przymiarek kostiumów Dawid w końcu nie wytrzymał i spytał: „no to powiedział ci już czy jeszcze nie?”, a ja na to: „ale kto, co?”. „No… reżyser. Że masz tę rolę”. Skakałam ze szczęścia.
Długo trzymali cię w tajemnicy.
Tak. Potem reżyser na pytanie Dawida: „dlaczego jej nie powiedziałeś, że dostała tę rolę?”, odpowiedział: „no przecież tobie też nie powiedziałem wprost”.
Udany debiut filmowy. Od razu po szkole wskakujesz do filmu, który jest chętnie nagradzaną i chyba najbardziej oczekiwaną produkcją ostatnich miesięcy.
I jeszcze ten sukces na festiwalu w Gdyni, Złote Lwy. I festiwal w Locarno. Nie spodziewałam się, że ten film osiągnie aż taki sukces. Bardzo cieszę się, że jestem częścią tej produkcji.
W jaki sposób odkrywałaś Patrycję, swoją bohaterkę?
Przeczytałam scenariusz, fantastycznie napisany przez Roberta Bolesto. Wszystkie dialogi były przemyślane i bardzo dobrze się to grało. Dodatkowo scenariusz dawał duże wyobrażenie o postaci. Otrzymałam również materiał wideo. Przeczytałam też książkę „Beksińscy. Portret podwójny” Magdaleny Grzebałkowskiej, która wnikliwie opisuje związki Tomka Beksińskiego z różnymi kobietami.
Poznałaś chociaż jedną z nich?
Nie. Ale wiem, że niektóre osoby nie życzą sobie, aby o nich wspominano w filmie. To jest bardzo prywatna sprawa. Ja to całkowicie szanuję. Poza tym to tylko film, nie odtwarzamy czyjegoś życia kropka w kropkę. Wątek Patrycji daje pełniejszy obraz skomplikowanych relacji Tomka z kobietami.
Pierwszy raz wystąpiłaś na wielkim ekranie. Nie bałaś się, że brak doświadczenia może przeszkodzić ci w tym.
Masz na myśli brak doświadczenia przed kamerą? Nasz profesor w szkole teatralnej, pan Mielczarek, mówił, że z teatru do filmu - zawsze, ale odwrotnie, to niestety różnie bywa. Pracę nad rolą trzeba wykonać taką samą jak w teatrze. Mi bardzo pomagało to kiedy po pierwszym ujęciu podglądałam scenę, widziałam jak jest kręcona i wyciągałam szybkie wnioski.
Ekipa pomagała ci odnaleźć się na planie?
Dawid Ogrodnik dużo mi pomógł, wspierał mnie i dodawał otuchy. Była taka scena, w której miałam palić papierosa i dwukrotnie zapalałam go od strony filtra. Musieliśmy robić cięcie, bo byłam tak zdenerwowana, że nie wiedziałam, co robię. Na szczęście ludzie dookoła byli wyrozumiali.
Jakie towarzyszą ci emocje w związku z pojawieniem się filmu na ekranach kin?
Największą ekscytację przeżyłam, kiedy dowiedziałam się, że dostałam rolę. Teraz, gdy widzę efekty, cieszę się, ale podchodzę do tego z dystansem. Emocje już trochę opadły.