Boska Florence (recenzja filmu)

Michał Domagalski
Michał Domagalski
Kategoria kino · 10 sierpnia 2016

Boską Florence warto zobaczyć głównie dlatego, że to świetny film. Dobrze zbudowany i zagrany chciałoby się rzec – choć zabrzmi to sztampowo – w sposób brawurowy. Opowieść oparta na prawdziwych wydarzenia z życia najgorszej śpiewaczki świata – jak zwykło ją wielu nazywać – nie dostarczałaby tyle radości publiczności, gdyby zabrakło w niej precyzyjnie oddawanych emocji. Meryl Steep, Hugh Grant oraz – chyba przede wszystkich – Simon Helberg – w roli akompaniującego Florence Jenkins pianisty na początku kariery – potrafią zrobić dla filmu Stephena Frearsa naprawdę dużo bez słów. Choć dialogi rozpisano równie zgrabnie. Boska Florence to dynamiczne dzieło, które nie pozwala widzowi się nudzić.

 

Bywa zabawnie. Niewątpliwie. Bywa też uroczo. I może trochę w końcówce nazbyt sentymentalnie. Chciałoby się rzec hollywoodzko. Ale zanim dotrzemy do ckliwych scen, przyjdzie nam się wciągnąć w opowieść o osobie, która – mimo zupełnego braku talentu – postanowi zaistnieć jako śpiewaczka. Zaistnieć jej się udaje i to na najważniejszych scenach świata. To, że traktowano ją jako najgorszą śpiewaczkę, nie oznacza przecież, że nie stała się znana.

 

Pytanie, czy sama fabuła filmu trzyma się wiernie życia Florence Foster Jenkins, pozostawiam bez odpowiedzi. Albo  słuszniej: pozostawiam tym, którzy zechcą na nie odpowiadać. Wystarczyło mi, że otrzymałem fascynującą opowieść. Bo choć sama bohaterka zdobyła sławę ze względu na brak talentu, to twórcy filmu o niej zasługują na aplauz za umiejętności.

 

 

Michał Domagalski

Ocena: 7/10

 

Boska Florence

tytuł oryginału: Florence Foster Jenkins

reżyseria: Stephen Frears

scenariusz: Nicholas Martin

gatunek: biograficzny/Komedia

produkcja: USA/Wielka Brytania

premiera:19 sierpnia 2016 (Polska) 23 kwietnia 2016 (świat)