"Dope" chce być filmem zaangażowanym, ale najlepiej sprawdza się jego zewnętrzna warstwa.
Malcolm (Shameik Moore) jest pozornie typowym nastolatkiem z owianego niechlubną reputacją kalifornijskiego Inglewood. Dookoła gangi, narkotyki, wychowuje go samotna matka. Malcolm nie jest jednak taki jak wszyscy. Ma bardzo dobre stopnie, jest grzeczny i marzy, by dostać się na Harvard. Niespodziewanie na jego drodze pojawia się diler, a z nim cała masa piętrzących się problemów.
"Dope" się świetnie ogląda. Młodzi aktorzy są wyraziści i naturalni, a przebijająca się przez każdy artystyczny aspekt (stroje, muzyka) nostalgia za latami 90. zapewnia przyjemną dla oka i spójną otoczkę. Ten film aspiruje jednak do czegoś więcej niż fajnej, podlanej klasycznym hip-hopem (i trochę Kornem) opowieści o nastolatkach i ich zwyczajnych troskach. Nasza trójka ma bowiem większe niż typowe małoletnie kłopoty. Rozumiem zamysł, jaki miał Rick Famuyiwa. Trochę chciał, tak jak Malcolm i jego kumple, oszukać system, ale jego wizja nie do końca mi opowiada. Od początku podkreśla wyjątkowość swoich bohaterów, inność, niezgodność ze stereotypami, szufladkami. A jednak w końcu wrzuca ich w świat, do którego mieli nie należeć. Każe nam wierzyć, że ambitny, czarnoskóry chłopak, by osiągnąć sukces, jednak musi przejść przez stereotypową kryminalną ścieżkę, choć robi to po swojemu - sprytnie i inteligentnie.
Famuyiwa mądrze i celnie porusza kwestie rasowe, szkoda jednak, że nie jest konsekwentny i nie pozwala sobie na więcej optymizmu czy może nawet idealizmu.