Mistrzynie błyskotliwego humoru - Amy Poehler i Tina Fey - powracają w produkcji o dwóch siostrach, które pozornie dzieli przepaść. "Siostry" to nie tylko pastisz imprezowych filmów w stylu "American Pie", ale wzruszająca komedia o rodzinie po przejściach.
Tytułowe siostry dzieli wiele. Maura (Poehler) niedawno otrząsnęła się po rozwodzie, pracuje w szpitalu i wiedzie dostatnie, choć nudnawe życie. Kate (Fey) nie zna pojęcia monotonii. Jest spłukaną, samotną matką, dorabiającą na czarno jako kosmetyczka. Siostry Ellis wracają w rodzinne strony, ponieważ ich rodzice chcą sprzedać dom, w którym dorastały. Decydują, że przed spakowaniem ostatnich bibelotów urządzą imprezę dla szkolnych znajomych. Tej nocy dyskusje o przewijakach i pelargoniach zastępuje balanga przy basenie, a rodzice przed czterdziestką mogą szaleć jak za dawnych lat.
Choć za kamerą stanął Jason Moore, kreator sukcesu "Pitch Perfect", a w obsadzie znalazły się dwie ulubienice Ameryki, film pozostawia spory niedosyt. Tytułowa impreza to zbiór sztampowych gagów, które znacząco odstają poziomem od tego, co Fey i Poehler wielokrotnie prezentowały w "Saturday Night Live", czy w serialach "Parks & Recreation" i "Rockefeller Plaza 30". Brakuje tu ciętych tyrad o zacięciu społecznym i politycznym, powielane są za to stereotypy o nerdach żyjących w piwnicy mamusi i narwanych Azjatkach. Złe wrażenie neutralizuje tylko John Cena w roli lokalnego dealera. Fanów "Parks & Rec" ucieszy za to widok kilku znajomych twarzy.
Ale odciąganie uwagi nic tu nie da. Twórcy poszli na łatwiznę. Fabuła tonie w wyświechtanych motywach, których nie są w stanie uratować nawet Fey i Poehler. Jak na ironię, najlepiej ogląda się te sceny, które miały wzruszać, a nie bawić do łez. Przynajmniej tu nikt nie stara się nam wmówić na siłę, że coś jest odkrywcze i przezabawne.