Aktorski taniec, chemia, zmysłowość i klimat. Poznajcie "Carol".
Młoda, nieco zagubiona Therese'a (Rooney Mara) jest sprzedawczynią z centrum handlowego i aspirującą fotografką. Pewnego dnia spotyka dostojną, elegancką, dojrzalszą od siebie mężatkę Carol (Cate Blanchett). Miedzy kobietami rodzi się uczucie.Siłą obrazu są przede wszystkim kreacje Cate Blanchett i szczególnie Rooney Mary. Ta pierwsza tradycyjnie posągowa, ale i momentami pretensjonalna, ciut przestylizowana choć idealnie pasująca do klimatycznego dzieła. Mara natomiast urzeka oszczędnością, spokojem, stonowaniem, wręcz wstrzemięźliwością. Choć jej bohaterką targają emocje, liczne niepewności, aktorka nie pozwala sobie na egzaltację, ekspresyjną szamotaninę. Razem dwie gwiazdy wspaniale się uzupełniają, doskonale zgrywają, prezentując swoisty aktorski taniec.
"Carol" to najprościej mówiąc opowieść o pożądaniu, to jednak tylko jedna z warstw. Todd Haynes zdaje się pokazywać cienką granicę między autentycznym pragnieniem, a ciekawością; poszukiwaniem miłości, a chęcią sprawdzenia, czym ona tak naprawdę jest. Żadna z kobiet nie jest cyniczna, wyrachowana, każda tak naprawdę żyje jednak w innym świecie, inne uwarunkowania je ukształtowały. Carol, która zna siebie, wie, czego chce, ma świadomość, że nie do końca może mieć to, czego chce, że życie, które by sobie wybrała zniszczyłoby bezpowrotnie jej rodzinę. Dla Therese z kolei miłość, pożądanie są, a przynajmniej powinny być, czymś naturalnym, nieograniczonym sztucznymi konwenansami, społecznymi okowami. Jest jednak jeszcze młoda, niepewna siebie, poszukująca, ciekawa i nie do końca ufa swoim instynktom. By móc być razem, obydwie najpierw muszą stawić czoła przede wszystkim sobie.
"Carol" to pełen subtelności, niuansów film o miłości, tolerancji i byciu wiernym sobie. Piękna, powabna, zmysłowa historia.