Jeżeli chcecie zobaczyć "M jak miłość" na dużym ekranie, z przyjemnymi plenerami, ładnymi aktorami i happy endem, to komedia właśnie dla was.
Ktokolwiek oczekuje oryginalności, polskiej odpowiedzi na "Pretty Woman" i komedie romantyczne z Meg Ryan, pomysłowości czy werwy, powinien raczej wybrać się na inny film. Jeżeli jesteście odporni na przewidywalny scenariusz i lejący się z ekranu lukier, ba, czasem tego właśnie potrzebujecie, "7 rzeczy, których nie wiecie o facetach" może wam przynieść rodzaj nieangażującego relaksu.Jak na komedię romantyczną przystało, wszystko toczy się dookoła związków. Jedni kochają, ale nie wiedzą jak to wyrazić, drudzy kochają, ale zdradzają, trzeci kochali, ale teraz muszą iść dalej przez życie. Mężczyźni są tu na gorszej pozycji - bardziej nieśmiali, ciamajdowaci (niekoniecznie fizycznie, bardziej emocjonalnie), ciągle bujający w obłokach. Kobiety muszą sobie z nimi radzić, na co nadzwyczaj ochoczo przystają. Z wyjątkiem jednej pani, która żąda rozwodu, cała reszta na wady ukochanych przymyka oko, denerwując się tylko o tyle, o ile to koniecznie, żeby fabuła drgnęła do przodu choć o pół kroku.
Film ma też swoje jaśniejsze strony, nieco wychodzące poza obręb telewizyjnego romansu rodem z opery mydlanej. To aktorzy. Jedni, po prostu, są - zapewne ku radości ich fanów. Maciej Zakościelny, Alicja Bachleda Curuś - wyglądają, czasem się zasmucą, czasem zezłoszczą. W scenariuszu w sumie też nie ma specjalnie miejsca, żeby mogli pozwolić sobie na jakiś aktorski pokaz. Pozostaje nagi tors, zarost i rzęsy. Gra natomiast i to rewelacyjnie, z dużym dystansem do siebie i samego filmu, Zbigniew Zamachowski. Ma też chyba najbarwniejszą postać - stojącą poza romantycznymi perypetiami pozostałych, za to z nietypową przeszłością i sławą na karku. Można się pośmiać. Nigdy też poniżej pewnego poziomu nie schodzi mistrz drugiego planu Piotr Głowacki.
Nie jest to ambitne, artystyczne kino, ale rzemieślnicza opowiastka bez chamstwa i grubiaństwa. Taka filmowa walentynka z sieciowego supermarketu.