Co się dzieje, gdy wampiry mieszkają obok nas...
Viago, Deacon i Vladislav żyją razem w Nowej Zelandii. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że są wampirami. Jako współlokatorzy dzielą się pokojami i obowiązkami. Jedynie czwarty mieszkaniec domu, Petyr, nic nie robi. Ma już kilka tysięcy lat i to zrozumiałe, że nie ma tyle sił, co młodsi koledzy. Deacon ma żywą asystentkę, której obiecał, że przemieni ją w wampira. Kobieta sprząta ich bałagan (to niełatwe zadanie, gdy wszędzie jest krew) i ściąga dla nich ofiary. Jedną z nich jest Nick, który nie zostaje zjedzony, lecz przemieniony w wampira. Od tej pory stare wampiry uczą się o technologii, poznają Internet, a wszyscy razem rzucają się w wir nocnego życia.
Co robimy w ukryciu to film z 2014 roku. Do Polski zawitał niemal rok po światowej premierze. Reżyserami są Jemaine Clement i Taika Waititi, którzy wcielają się w dwóch głównych bohaterów – Vladislava i Viago. Do kompletu mamy jeszcze Jonathana Brugha jako Deacona i Coriego Gonzaleza-Macuera jako Nicka.
Co robimy w ukryciu to film dokumentalizowany. Ekipa śledzi wampiry, poznaje je, obcuje z nimi i przebywa w ich domu. Poznajemy obyczaje tych istot, ich codzienne życie i problemy. Nie tylko wydarzenia są kreowane na dokument, także sposób kręcenia filmu jest podobny temu gatunkowi. Mamy szybkie ruchy kamery, kręcenie z ręki, sceny wywiadów na osobności, a nawet podpisy z imionami konkretnych postaci. Sceny bywają dynamiczne, ponieważ kamerzysta bierze w nich czynny udział. Niektóre nie są zbyt wyraźne, ale naprawdę ani trochę to nie przeszkadza.
Najsłabszym momentem mogą wydawać się sceny z efektami specjalnymi, lecz jest to celowe. Strumienie krwi czy latanie są dość komiczne. Widać w nich toporność wykonania, jakby budżet filmu nie pozwalał na zbyt wiele. Jest w tym nieco groteski, co podkreśla dziwność tego filmu. Atmosfera grozy opada po kilku minutach oglądania, choć mroczny klimat pozostaje – głównie dzięki ciemnym pomieszczeniom i nocnym wypadom na miasto.
Uzupełnieniem kadrów są ryciny i obrazy, które co jakiś czas migają na ekranie. Mają one podkreślać to, co właśnie przekazywane jest w wywiadach z bohaterami. Dzięki temu film jeszcze bardziej przypomina dokument.
Aktorzy świetnie wcielają się w swoich bohaterów. Kreują ich doskonale – jako pewne siebie wampiry, każdy z innym charakterem i temperamentem. Najsłodszym z nich jest Viago, który rozpoczyna film i jest jakby naszym przewodnikiem po tym świecie. To dandys i naprawdę uroczy facet, choć ubiera się niemodnie. Vladislav to porywczy mężczyzna, którego ciemne oczy, włosy i broda przyciągają spojrzenia. To wampir, którego możemy kojarzyć z klasycznymi pr
zedstawieniami tych istot. Deacon to trochę flejtuch, który nie chce pomagać w domu, jest szalony i porywczy. Petyr jest tajemnicą. Śpi w piwnicy, nie mówi, jest mało ruchliwy, za to jego wygląd przeraża. Nick to nowoczesny wampir. Gaduła, przez którego mogą być problemy.Ogólnie nie wynosimy zbyt wiele z tego filmu. Przekaz jest prosty – wampiry też mają swoje problemy, rozterki i pragnienia, a nawet wrogów. Inność wcale nie oznacza bycia gorszym. Przyjaźnie, spory o porządki w domu, sprzeczki i cała gama emocji sprawiają, że momentami możemy nawet zapomnieć, że oglądamy film o wampirach. Można powiedzieć, że produkcja ta obala kulturowy obraz tych stworzeń – wystarczy spojrzeć na nieporadne „dobieranie się” do ofiary w wykonaniu Viago.
Z reguły nie oglądam tego typu filmów. Nie wiem, jak to się stało, że go włączyłam. Może było to spowodowane informacją, że ma pojawić się druga część z wilkołakami w roli głównej? To nieistotne. Najważniejsze, że obejrzałam go z ogromną przyjemnością. Jest przerysowany, komiczny i groteskowy, bohaterowie są ciekawi i niebanalni, a forma nakręcenia tego jako dokumentu bardzo mi odpowiada. A jak wy go odbierzecie – przekonajcie się sami.
Tekst ukazał się wcześniej na stronie Książka od kuchni.