To film pokazujący rodzinną rzeczywistość z całym jej ciężarem, bez cięć tam, gdzie mogłoby zaboleć.
Matka (Małgorzata Niemirska) choruje na raka. Przy okazji rutynowych badań okazuje się jednak, że rak, to nie najgorsze, co mogło jej się przytrafić, bo nagłą śmierć przyniesie zupełnie inna dolegliwość. Ojciec (Marian Dziędziel), który spędził z żoną całe życie, nie jest w stanie wyobrazić sobie bez niej ani chwili, dlatego naturalną reakcją jest dla niego prośba o położenie ich obojga w szpitalnym łóżku małżeńskim. Córki – jak to córki, martwią się, jedna zawsze na wyrost, druga z chwilami przerażającym dystansem. Tak wygląda pierwszy kwadrans nowego filmu Kingi Dębskiej – „Moje córki krowy”.
W rolach dwóch córek oglądamy Agatę Kuleszę (Marta) i Gabrielę Muskałę (Kasia) – siostry, pałające do siebie niekrytą niechęcią, są jak dwa przeciwne bieguny, postacie pozornie zbudowane stereotypowo, w istocie jednak zaskakujące swoim prawdziwym potencjałem. Marta – zdystansowana, zimna, zawsze podchodząca do tematu racjonalnie, nawet jeśli tym tematem jest śmierć jej rodziców. I Kasia – pokładająca wiarę w szamanów, uzdrowicieli i modlitwy do bólu infantylna „zawsze ta druga” córka, która latami mierzyła się z miejscem gorszej od siostry. Próbując więc podnieść swoją własną ocenę w oczach rodziców, decyduje się zaopiekować nimi na starość. Wydawałoby się, że to dość jasny schemat osobowości. Nic bardziej mylnego – okazuje się bowiem, że tkliwa i rozemocjonowana Kasia ponad swoje własne dobro nie stawia niczyjego – nawet ukochanego ojca i matki. Moment przełomowy, który w filmie stanowi choroba rodziców, jest też momentem próby wzniesienia się ponad siostrzaną niechęć i poszukiwania drogi wzajemnego porozumienia. Z konieczności.
Obraz Dębskiej to zbalansowana, otwierająca pełen wachlarz emocji, opowieść o niesamowitej więzi dzieci i rodziców. Więzi najbardziej naturalnej, nierozpoetyzowanej, pełnej szczerości, a jeśli uczuć – to niewymuszonych. To dzieło szczęśliwie bardzo dalekie od banału, którego wymaga opowiadanie takich historii. Wyważone emocjonalnie – z taką samą siłą zaskakuje podsuniętym nagle żartem, co obniżeniem tonu do przerażająco smutnego. Ta sinusoida pozwala odbierać „Moje córki…” jako skończony obraz, z każdą kolejną sceną generujący jeszcze więcej emocji. Widzowie otrzymują jednocześnie tak skrajne bodźce, że trudno tu mówić o jakimkolwiek znudzeniu.
W „Moich córkach…” ze wzruszeniem ogląda się szczerą i piękną relację, jaka łączy rodziców z dziećmi. Ale nie ma tu wyznań miłości, serdecznych objęć i ckliwych wspomnień sielskiego dzieciństwa – jest mocny związek, okraszony bezpośrednią otwartą walką, reminiscencje złości, która paradoksalnie stała się symbolem wielkiego przywiązania, oddanie, które zasadza się na awanturach w sklepie monopolowym. I jest jeszcze język, oczywisty tylko dla członków tej rodziny, pełen przykrych epitetów, na które pozwala się tylko komuś, kogo zna się na wylot, organiczny, dosadny – ale zawsze tu i ówdzie, dla balansu, poprzetykany pełnymi ciepła dygresjami.
Paradoksalnie, najwięcej rodzinnej miłości czuć tu właśnie w drobnych złośliwościach, bezpardonowych przytykach, prostackich niekiedy awanturach. Wzrusza nagła konieczność odwrócenia ról, która na pozycję odpowiedzialnych dorosłych tłumaczących świat wrzuca nie rodziców, a dzieci. Wzruszają piękne, bardzo proste sceny, jak córki czuwające przy ojcu podczas jego tomografii, czekające z obiecanym batonikiem za dobre sprawowanie, czy też pełna radości zabawa z automatycznym łóżkiem, które w smutnym szpitalu gra rolę… karuzeli. Wzrusza świadectwo nieuniknionego spadku formy starzejących się już rodziców, ich niedołężność i zdziecinniała percepcja świata.
Bohaterowie filmu Dębskiej pokazują, że tam, gdzie jest miłość i mocna relacja, tam zawsze znajdzie się pretekst do uśmiechu – nawet, jeśli miałby być to uśmiech przez łzy. Sugestywność przekazu postacie zyskują dzięki swoim odtwórcom – fantastyczne są tu Kulesza i Muskała w rolach sióstr, budujące iskrzące między nimi napięcie i ciągłą rywalizację. Urzekający w swym starczym zdziecinnieniu staje się Marian Dziędziel.
To film pokazujący rodzinną rzeczywistość z całym jej ciężarem, bez cięć tam, gdzie mogłoby zaboleć, bez pomijania z jednej strony wielkiej miłości, z drugiej ogromnego egoizmu. A ten objawia się, gdy w chwili śmiertelnej choroby najbliższych, kiedy to w głowach bohaterów nie pojawia się współczucie dla cierpiącego, ale siejąca spustoszenie wątpliwość „jak bardzo ja stanę się samotny, gdy ona umrze?”
Karolina Obszyńska
Moje córki krowy
Reż: Kinga Dębska
Premiera: 08.01.2015
Dystrybucja: Kino Świat
Produkcja: Polska