W holu głównym zatłoczonego Zamku w Poznaniu spotykamy się na kilka minut, aby porozmawiać. Zanim zadam pierwsze pytanie, Patryk Rebisz podbiega po leżącą na ziemi pufę, którą przeciąga pod ławkę, na której jeszcze przed sekundą siedział. Żebyś nie musiał stać - mówi. A ja, skonfundowany jak nigdy, siadam, desperacko próbując sobie przypomnieć, jakie miało być pierwsze pytanie.
Jaki jest główny motyw waszego filmu?
Patryk Rebisz: Jest to wizualny esej, który ma trzech bohaterów: niewidomego fotografa, tracącego słuch muzyka i rzeźbiarkę, która żyje z połową mózgu. W ten sposób mamy do czynienia z trzema aspektami życia, które nas definiują: wzrokiem, słuchem i myśleniem. W swym filmie przy pomocy protagonistów, badamy rzeczy, które nas kształtują oraz to, z czego się składa życie ludzkie.
Jak udało wam się dotrzeć do tak różnorodnych i ciekawych ludzi?
Erinnisse Heuer: Od samego początku, zanim jeszcze zaczęliśmy kręcić, zastanawiałam się, jak artyści konfrontują swe traumy. W myślach szukałam czegoś katastroficznego, czegoś, co by podzieliło ich życie na dwa rozdziały: przed i po. Interesowało mnie, jak to (traumatyczne przeżycie/wypadek przyp. red.) wpłynęło na ich twórczość. Gdy zajęłam się researchem, okazało się, że jest cała masa ludzi, którzy przeszli przez coś takiego i dzięki sztuce zmierzyli się ze swymi problemami. Następnym krokiem było skontaktownie się z tymi ludźmi, co nie zawsze było łatwe, (Patryk Rebisz się śmieje) ale ostatecznie wielu z nich bardzo chętnie się nam zwierzało. Część z nich nie tylko chciała rozmawiać o swych traumach w kategoriach wypadku, czy jakiegoś zdarzenia, ale również przenieść swe rozważania na grunt metaforyczno-filozoficzny. To był decydujący czynnik przy wyborze bohaterów.
Czy potraktowaliście ich jak równych, czy może jakiś temat, wątek, zdominował wasz film?
PR: Chcieliśmy stworzyć obraz, który nie tylko by stawiał znak równości między protagonistami, ale również między filmowymi środkami przekazu. Muzyka i obraz są dla nas równie ważne, a wycięcie któregokolwiek z tych elementów, zachwiałoby całą strukturą dzieła. Ich korespondencja, zazębianie się, jest esencją Shoulder the Lion.
Czy praca przy dokumencie miała być jakąś formą terapii dla waszych bohaterów? Czy może miała być terapią dla innych artystów oglądających wasz film?
PR: Do pewnego stopnia, tak. Gdy kręciliśmy, muzyk często prosił o przerwę na przysłowiową herbatę, gdyż miał problem z zebraniem myśli. Mówienie o swych problemach było dla niego wyzwaniem, a zmuszenie się do tego, dodatkowo motywowane udziałem w dokumencie, pomogło mu stawić czoła swym słabościom.
EH: Wiele osób postrzega go jako tragiczną postać filmu, ale jak nam powiedział, i jak powiedzieli nam jego bliscy, to, że ktoś zadał mu ten pytania, i że sam zaczął zadawać sobie pytania, doprowadziło do, jak to sam określił, katharsis. Może nie widać tego w filmie, ale teraz jest na dobrej drodze, będąc zmotywowanym do dalszego samodoskonalenia, patrząc z nadzieją w przyszłość. Wcześniej tak nie było. To miłe uczucie, wiedzieć, że przyczyniliśmy się do poprawy jego sytuacji.
(Z oddali słychać wolontariusza Off Cinema Festival, zapraszającego twórców do sali, w której odbywają się projekcje)
Tym optymistycznym akcentem chyba musimy zakończyć naszą rozmowę.