Całość opowiedziana jest językiem teatru absurdu, skutecznie przełożonym na obraz filmu. Nie tylko jednak sterylna przestrzeń i ascetyczna scenografia zwiastują reżyserski zamysł posłużenia się techniką sztuki absurdu.
„Cieszę się, że u was wszystko dobrze” – to chyba najczęściej powtarzane w obrazie Roya Anderssona, szwedzkiego twórcy filmów, zdanie. Znamienne, bo często nie tylko otwiera i zamyka dialogi bohaterów, ale również pozostaje ich jedyną treścią. Staje się mottem-symbolem ludzkiego przemęczenia, rezygnacji, zupełnego braku aktywności życiowej, a ponad wszystko – próbie podtrzymania relacji, które zazwyczaj palą jednak na panewce. Słowem – usilnego wyciskania ostatnich kropli radości z ponurej i smętnej rzeczywistości. O tym właśnie jest Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu.
Pieśni z drugiego piętra oraz Do ciebie, człowieku otwierały trylogię Anderssona o trudzie ludzkiego życia. Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu zamyka ją decydującym głosem szwedzkiego reżysera. Roy Andersson śmieje się z nas bez opamiętania. Wykpiwa naturę człowieka, jego patetyczne nadęcie w przekonaniu o wielkiej wadze ludzkiego istnienia, przepychanki w bezowocnym poszukiwaniu sensu. Tworzy zimny obraz, w którym niezwykły, oniryczny klimat wciąga coraz mocniej z każdym kolejnym kadrem.
Całość opowiedziana jest językiem teatru absurdu, skutecznie przełożonym na obraz filmu. Nie tylko jednak sterylna przestrzeń i ascetyczna scenografia zwiastują reżyserski zamysł posłużenia się tą techniką. W tej samej konwencji zachowane są ludzkie historie, proste sceny z codziennego życia, usposobienie bohaterów i komiczne w swej podniosłości aktorstwo. Trudno temu wrażeniu oprzeć się już w pierwszych kadrach, kiedy widzowie oglądają trzy zupełnie różne sceny śmierci przypadkowych bohaterów, uwiecznione z niezwykłym patosem, ale w istocie – po prostu komiczne. Efekt? To, co w naszym mniemaniu jest przerażające, Andersson ukazuje w krzywym zwierciadle, w istocie znacznie umniejszając wagę ludzkich trosk.
I tak oto bawi mężczyzna umierający na zawał podczas otwierania butelki wina, podczas gdy jego żona, widziana kątem kamery z drugiego pokoju, z pieśnią na ustach zmywa naczynia. Nie sposób też nie uśmiechnąć się z politowaniem obserwując trójkę dorosłych już dzieci, czuwających przy umierającej matce. A właściwie, trafniej byłoby powiedzieć – czyhających – na kurczowo ściskaną przez nią w dłoniach torbę z rodzinnymi oszczędnościami.
Wszystko to okraszone jest takimi pokładami niedorzeczności, że skutecznie prowokuje do zadawania pytań – czy w swej niestrudzonej powadze nie stajemy się śmieszni, aż do bólu?
Taką metaforę ludzkiej natury przedstawia Andersson już w pierwszych scenach Gołębia... ale pamięta także o słodko-gorzkim lejtmotywie, stanowiącym właściwie fabularną bazę w scenariuszu-kolażu, poskładanym z łańcucha scen. Mowa tu o parze wspólników, czy raczej towarzyszy niedoli, sprzedających śmieszne gadżety, ze śmiertelną powagą zapewniając o ich skuteczności. Obaj muszą mierzyć się z przeciwnościami branży rozrywkowej, którą chcą szturmem zdobyć z pomocą przezabawnych kłów wilkołaka czy maski „Wujka Ząbka”… ale nawet ich samych nie śmieszy to ani na krztę.
Andersson proponuje obraz człowieka jako zagubionej istoty, uzależnionej od drugiej osoby, niełatwo znoszącej porażki, ale wiecznie w nie wpadającej. Sposób, w jaki reżyser patrzy i wizualizuje każdą z tych tragedii ogromnie śmieszy. Mamy tu do czynienia z komizmem sytuacji w klimacie Monty Pythona, ale znać w nim autorskie wtręty Anderssona, co czyni obraz udaną refleksją nad sensem istnienia. Czysty w formie, zaczepny w realizacji, śmieszny, aż do bólu, ale przy tym wszystkim naprawdę frapujący.
© Karolina Obszyńska
Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu
reżyseria: Roy Andersson
aktorzy: Holger Andersson, Nisse Vestblom, Viktor Gyllenberg
produkcja: Szwecja/Norwegia/Niemcy/Francja
premiera w Polsce: 2015-07-08
-----------------------------------
w recenzji wykorzystano kadry z filmu oraz plakat.