Technika kamuflażu ("Sens życia oraz jego brak", recenzja)

Karolina Obszyńska
Karolina Obszyńska
Kategoria kino · 20 lipca 2015

Jest coś, co Polacy pokochają w tym filmie. Z pewnością siebie samych.

W filmie węgierskiego twórcy Gábora Reisza nie ma głównego bohatera. W oku kamery Áron Szentesi jest jedynie elementem układanki tworzącej ten słodko-gorzki obraz o trudnym dojrzewaniu w świecie, w którym nic już nie ma sensu - dlatego mężczyzna tak misternie wtapia się w tło.

 

Takie przynajmniej można odnieść wrażenie, spoglądając na postawę bohatera „Sensu życia oraz jego braku”, faktycznie jednak Áron Szentesi istnieje i zaznacza to bardzo wyraźnie, choć po prostu nienachalnie, bo w swoim jestestwie nie ma do przekazania niczego cennego. Znamienne, że mimo całej swojej indolencji, wycofania i namiętnie uprawianej prokrastynacji mężczyzna jest w pełni świadom siebie i swojego położenia – dobitnie, już w pierwszej scenie, wyraża przekonanie: życie nie ma sensu, mógłbym umrzeć w każdym miejscu i o każdej porze, niczego by to nie zmieniło.

 

Słowem – główny bohater istnieje, ale można by z powodzeniem zastąpić go kimkolwiek innym. To, jaki jest, zdaje się być jego własnym, świadomym wyborem – jakkolwiek drażniącym każdego potencjalnego widza – w pełni podyktowanym osobistymi pobudkami. Najpewniej – bezpiecznym asekurowaniem. Áron Szentesi ma niemal 30 lat i nie potrafi napisać sobie własnego CV. Tyle, wcale nie w przesadnym skrócie, można by o nim powiedzieć, aby właściwie zdefiniować go już niemal całkowicie. Do tego ukochana odeszła do innego, a suto zakrapiana impreza z kolegami zakończyła się nie tylko kacem, ale też niekontrolowanym zakupem biletów lotniczych do Portugalii.

 

Całkowita bierność i prokrastynacja wobec życia, wyzwań, doświadczeń – to w znaczniej mierze jest synonimem Árona. Smutek i rezygnację – wewnętrzne i te bardziej widoczne – podkreśla jeszcze gra kamery, która tego nieznośnego malkontenta widzi zawsze w ukośnej perspektywie, skrzywionych kadrach, oddolnych i bocznych ujęciach, przygarbionego, zmartwionego, niespiesznie przechadzającego się węgierskimi ulicami. Wydaje się, jakby wszystko na świecie spoczywało na strudzonych barkach Árona – nawet ten film, bo nie wypuszcza chłopaka z kadru ani na moment.

 

Nie brak tu przygnębiających ujęć, w których Áron jest sam, bez celu przesiadując w wannie czy przyglądając się niebu z perspektywy ziemi, na którą właśnie spadł z huśtawki. Długie ujęcia, często w ogólnym lub pełnym planie filmowym, z górującym nad bohaterem otoczeniem, z jednej strony stanowią o tym, jak powinniśmy go postrzegać, z drugiej – okazują się być mrugnięciem reżysera w stronę widza. Trudno bowiem, obserwując nieporadnego Árona, nie uśmiechnąć się z politowaniem. Konwencję przygnębiającego obrazu reżyser przełamuje rozczulającą postacią, która bardziej śmieszy, niż smuci. Być może jest to zasługa zabiegu podobnego do tych charakterystycznych dla popularnych reality-show, które tutaj zastosowane daleko odsuwają niebezpieczeństwo patosu. Sprawdza się również mozaikowa struktura sekwencji, przetykanych ujęciami kolegów Árona, którzy niczym w pokoju zwierzeń opowiadają swoje historie prosto w twarz widza, nie kryjąc swojej świadomości obecności kamery.

 

Reżyser, i tak już nieudolnego bohatera, jeszcze mocniej przybija do dna – do granic możliwości, za pomocą sprawnych technik filmowych nieznacznie karykaturujących rzeczywistość, wyolbrzymia spotykające go nieszczęścia. Poczucie wyrządzonej krzywdy objawia w nieustannym rozdrapywaniu ran – Áron wciąż nie może pogodzić się z tym, co już ponad dekadę temu uraziło jego uczucia – szkolna bójka, w wyniku której został ośmieszony przed kolegami.

 

To inny, niekonwencjonalny rodzaj poczucia humoru – śmiech gorzki, pełen współczucia, rozczulenia i empatii. Trudny do jednoznacznego skategoryzowania, bo bardzo nieuniwersalny. Można powiedzieć: autorski. Nałożone na fabułę techniki dowcipu wydają się być kliszami wyjętymi ze zbioru światopoglądów reżysera, stając się kolażem poskładanym z niedosłownego żartu, sprawnych gier językowych i słodko-gorzkiej percepcji.

 

Tak bowiem Reisz obrazuje swojego bohatera, aby obok jego nieznośnej indolencji i wycofania, mocniej pozwoliły zaznaczyć się choćby ujmująca nieporadność czy dziecięca niezdarność. Balansuje na krawędzi współczucia i irytacji – mamy ochotę mocno nim potrząsnąć, by znów za chwilę pogłaskać po potarganych włosach i obiecać, że jakoś to będzie. Gdzieś w połowie obu tych metod spotyka się strategia jego matki, która przeczesując mu włosy, w głowie układa treść CV, by posłać syna na rozmowę kwalifikacyjną. Oczywiście nieudaną.

 

Jest coś, co Polacy pokochają w tym filmie. Z pewnością siebie samych. W scenach, w których Áron rozmawia z kolegami przy piwie, czuć, jak słowiański duch dosiada się do ich stolika i prowokuje do narzekań – na rząd, społeczeństwo, rynek pracy, ustrój czy komunikację miejską. To jednak, do czego widzowie najpewniej podejdą mniej ochoczo to… sama fabuła. Sens tego filmu leży prawdopodobnie w jego braku - można by ocenić, parafrazując tytuł dzieła. Trudno go uchwycić, opowiedzieć, znaleźć wyraźny punkt zaczepienia. Jeśli Reisz chciał tym obrazem przekazać, że społeczne wycofanie i nieumiejętność radzenia sobie z dojrzewaniem w XXI wieku stanowią o niskim poczuciu własnej wartości i mogą doprowadzić do katastrofy – nie trafił. Ta irytująca bierność Árona staje się bowiem techniką kamuflażu, a w efekcie – skutecznym sposobem, by przetrwać.

 

 

©Karolina Obszyńska

 

 

Sens życia oraz jego brak

reżyseria: Gábor Reisz
aktorzy: Áron Ferenczik, Miklós Horváth, Bálint Győriványi, Tomi Owczarek, Roland Lukács, Juli Jakab

produkcja: Węgry 2014
premiera: 2015-07-10