Mad Max: Na drodze gniewu, recenzja

Agata Iżykowska
Agata Iżykowska
Kategoria kino · 18 czerwca 2015

"Mad Max: Na drodze gniewu" - długo oczekiwana czwarta część filmu australijskiego reżysera, Georga Millera. Film pełen efekciarstwa czy jednak opatrzony postapokaliptycznym przesłaniem?

Wybuchy, wyścigi, pojazdy i piękne kobiety. Recepta na męskie kino, w którym panowie wiodą prym, prowadząc swoje podrasowane samochody. Tym razem te składniki George Miller wykorzystał do zrobienia filmu niesztampowego. Kobiety nie są jedynie ozdobnym dodatkiem. To prawdziwe wojowniczki. Mad Max: Na drodze gniewu (2015) to doskonały przykład krytyki współczesnej kultury.

 

Zacznijmy od tego, że cała fabuła opiera się na buncie przeciwko dominującym zasadom. Główna bohaterka Furiosa (Charlize Theron) porywa żony imperatora. Nie czyni tego bezzasadnie. Chce zapewnić im lepsze życie, wolność i możliwość decydowania o sobie. Tworzy się tym samym solidarność kobiet, które dąży do zwalczenia męskiej dominanty. Furiosa buntuje się wobec władzy. Z kolei tytułowy Max jest buntownikiem z wyboru. Max Rockatansky (Tom Hardy), eksgliniarz, dręczony wspomnieniem zmarłej rodziny, trafia w niewolę Immortan Joe, stając się „worem krwi”.  Udaje mu się jednak uciec w trakcie pościgu, którego prowodyrką jest Furiosa. Dochodzi do spotkania, jednak ich relacja jest czysto pragmatyczna. W filmie nie ma miejsca na miłość, chociaż zdarzają się momenty czułości. Max i Furiosa łączą siły, aby trafić do Zielonej Ziemi, miejsca, gdzie kochanki Imperatora mogą się czuć bezpiecznie.

 

Mówiąc krótko, film opiera się na ciągłym wyścigu i negacji zastanego porządku. Scenariusz jest więc prosty. Podobnie jak relacje między postaciami, są niewymowne, opatrzone milczeniem. Bohaterowie są wyjątkowo oszczędni w słowa, działają instynktownie, często ze znaczną brutalnością. Jednak to czyny stają się językiem uniwersalnym filmu, stają się bezpośrednim powodem do rozważań nad buntem oraz nad tym, że koniec końców każda walka sprowadza się do fizycznej przemocy. Każdy z bohaterów jest wyraźnie zarysowaną indywidualnością, z mocnym bagażem przeszłości. Postapokaliptyczny przesyt, który wyłania się z każdej sceny filmu, pokazuje, że znany nam porządek władzy jest jedynie prowizoryczny. Bunt może być rozpoczęty w słusznej sprawie, a kobiety w filmach o pościgach nie muszą stanowić jedynie ozdobnego dodatku.

 

Efekty specjalne są przytłaczająco namnożone, ale i doprecyzowane. Oglądając, ma się wrażenie, że ten zepsuty, zmechanizowany świat nadejdzie i będzie wyglądał dokładnie tak jak w filmie.

 

Miller nie tworzy tutaj niepotrzebnych skrajności, chociaż pojawiają się sceny ocierające się o absurd. Feministyczna wymowa filmu jest silna, to wspomniany bunt oraz krytyka męskich dominantów we współczesnej kulturze. Reżyser nie robi jednak z tej tematyki niepotrzebnego patosu. Z Furiosy nie czyni ikony superbohaterki, z Maxa nie robi wybawiciela kobiet – nie o to chodzi. Miller stara się zrewaloryzować prezentowany przez siebie świat w oparciu o negację stereotypowych, współczesnych porządków. Chociaż dla mnie końcówka pozostawia pewne kwestie niewyjaśnione, film jest dziełem wartym obejrzenia.

 

 

Mad Max: Na drodze gniewu
Data premiery: 22 maja 2015 (Polska)
Reżyseria: George Miller
Długość: 2g