Bać się? Nie ma w większości przypadków czego. Jest za to o co. O zdrowie psychiczne. Tak widzów, jak i twórców.
Chodzi za mną od jakiegoś czasu pewna bardzo precyzyjna potrzeba. Chciałbym obejrzeć w kinie horror, który do końca utrzyma mnie w napięciu, nie będzie irytował brakiem gry aktorskiej, nie zakończy się bezbarwnym rozwiązaniem zagadki… horror, w którym operator nie postawi bez zaangażowania kamery w czyjejś sypialni, nie powierzy swego sprzętu któremuś z aktorów, by ten biegał po planie filmu, próbując wszystkim wmawiać, że to nadal może być interesujące. W tym drugim przypadku najczęściej bez większego znaczenia jest, czy puszczona samopas kamera wala się po zapomnianej kamienicy w centrum miasta, czy po lesie, w którym – tak to już w lasach bywa – znajdzie się jakaś wiedźma.
Zresztą wiedźmy, żywe trupy, wampirella… wszystkie te potwory trochę się już miały prawo zużyć. Częściej bawią, niż straszą. Nic by się nie stało, gdyby pojawili się w grudniu w marketach zamiast wszystkich Mikołajów, których wizerunek przypomina czerstwą bułkę. Lepiej im w tym komediowo-cukierkowym klimacie. Marzeń moich z pierwszego akapitu nie potrafią w żadnym zakresie spełnić. Nie mają siły sprawczej dżina. Nawet takie mieszczącego się na samym dole w hierarchii dżinów.
Przeglądanie wszelkich list horrorów z ostatnich lat przynosi zawód. Nie taki jednak, na którym przyjdzie nam się dorobić – chyba że za dorobek uznamy przeświadczenie, że omawiany gatunek pożera własny ogon. I nie jest to nawet nazbyt efektowne. Za to chrupanie, jakie przy zgniataniu kolejnych kostek dobiega uszów widza, w najlepszym przypadku wzbudza obrzydzenie.
Bać się? Nie ma w większości przypadków czego. Jest za to o co. O zdrowie psychiczne. Tak widzów, jak i twórców.
Chłostany często sporą dozą zawodu, z nikłą nadzieją ruszyłem na Coś za mną chodzi. O ile zwiastun pociągał, to już tytuł… śmieszył. W sali kinowej klasycznie. W ramach gry wstępnej jedna akcja z trupem. Później równie klasycznie: grupka przyjaciół próbuje sobie poradzić z… Im mniej wiadomo o zagrożeniu, tym więcej strachu w nas wzbudza. Co wiemy o tym, co postanowiło połazić za główną bohaterką? Niewiele. Jeśli uprawiasz seks z kimś, za kim właśnie nieokreślone monstrum chodzi, zmieni ono swego wybrańca. Tak, ruszy za tobą. Jak się go możesz pozbyć? Musisz przekazać klątwę w ten sam sposób.
Seks zaraża. Ale nie jest źle. W końcu daje także wyzwolenie. Perwersyjnie? Nie. Bardzo tradycyjnie jak na horror. Banalnie? Też nie. Udaje się Coś za mną chodzi postraszyć. Głównie jednak dzięki świadomości, że nie samą fabułą horror żyje. To, co najlepsze wydobywa się z obrazów, z prowadzenia kamery, z tła, z dźwięków… I kilku jeszcze elementów tak ważnych, a tak często zda się po macoszemu traktowanych.
Jest w tym filmie kilka ujęć, kilka momentów, kilka pomysłów na sceny, które nadal za mną chodzą. Ale im mniej będziecie wiedzieć przed seansem, tym większą przerażającą satysfakcję może uda się wam poczuć.
Co nas pociąga w baniu się? To już zupełnie inna opowieść.
Michał Domagalski
------------------------
Film Coś za mną chodzi obejrzałem w Kinie Muza w Poznaniu