Typowy mieszczuch na farmie. „Tom à la Ferme” Xaviera Dolana

Justyna Elżbieta Barańska
Justyna Elżbieta Barańska
Kategoria kino · 21 maja 2014

 

Zadebiutował gdy miał 20 lat filmem Zabiłem moją matkę nagrodzonym w Cannes za najlepszy film długometrażowy 2009 roku. Zrobiło się o nim głośno, szokował, przełamywał tabu, a przede wszystkim wprowadził do kina odrobinę więcej artyzmu niż potrzeba. Rok później powstały Wyśnione miłości – barwne, kolorowe, niebanalne, z piękną ścieżką dźwiękową, na której znalazły się utwory Dalidy, The Knife czy Fever Ray. Tym filmem młody reżyser przywrócił kinu piękno obrazu i dźwięku, zaczął wprowadzać widzów w zachwyt. Ponadto przyległa do niego etykieta dyżurnego twórcy dla hipsterów. Przedostatni film to Na zawsze Laurence – nieco gorszy, długi, rozwleczony, poruszający problematykę codziennej walki z własną płcią.

 

W 2014 roku dostaliśmy od Xaviera Dolana coś zupełnie nowego. Tom à la Ferme to poetycki, psychologiczny thriller, którego nie powstydziłby się sam Alfred Hitchcock, od którego zresztą młody reżyser czerpał inspirację.

 

Zaczyna się trochę jak przebój typowego, amerykańskiego kina: samochód sunie po szosie, kadr z lotu ptaka, wszędzie bezkresna zieleń, pola, gdzieniegdzie farmerskie zabudowania. Tom (Xavier Dolan) jedzie na pogrzeb swojego kochanka do jego rodzinnego domu, pali papierosa za papierosem i słucha piosenki Les moulins de mon coeur Kathleen Fortin. Gdy dociera na farmę, poznaje Agatę (Lise Roy), matkę zmarłego chłopaka oraz jego brata Francisa (Pierre-Yves Cardinal). Przebywając z nimi, Tom odkrywa mroczne sekrety swojego chłopaka, jego rodziny oraz własnej duszy.

 

Dolan wprowadza nas w klimat bardzo powoli, obraz mglistej prowincji wzorowany na kanwie starych amerykańskich kryminałów – nie bez przyczyny przyjęło się, że w małych miasteczkach panuje najbardziej przerażająca atmosfera, a całe zło, które dzieje się wokół nas, jest skrzętnie ukryte, pozamykane w piwnicach i przydomowych szopach.

 

Tom, jak możemy się domyślać – typowy mieszczuch, jest zafascynowanym życiem na farmie. Ma nowe obowiązki, nowe ubrania i poniekąd nową tożsamość – ponieważ nikt go tutaj nie zna. Wtapia się w pozornie sielankowy obraz farmerskiej rodziny.

 

Agata szybko go „adoptuje”, kładzie go w łóżku jej zmarłego syna, pozwala używać jego wody kolońskiej. Próbuje wypełnić pustkę, ponieważ jedyne co możemy po śmierci najbliższej osoby, to zastąpić ją kimś innym – jest to motto z pierwszej sceny filmu.

 

Jest jeszcze brat – umięśniony, męski. Możemy się domyślać, że stanowi kontrast do postaci brata-geja. Jest brutalny i agresywny, nie toleruje Toma i traktuje go jak intruza.

 

Przestrzeń, w której toczy się akcja jest zbudowana sekwencjami, każde pomieszczenie i każdy szczegół jest dopracowany – nie ma tu żadnych przypadkowych elementów, żadnych niepotrzebnych scen. Bezkresne pola kukurydzy, tak często wykorzystywane w dreszczowcach, tutaj również odgrywają istotną rolę i robią to świetnie, ponieważ Dolan dodaje im lirycznego wdzięku.

 

Aktorzy grają dobrze. Obłąkana matka i jej psychopatyczny syn – oboje z tęczówkami w innych kolorach. A do tego do przesady zauroczony naturą Tom. Jest to obraz, którego nie możemy odbierać jednoznacznie, problematyka ma tu bowiem kilka płaszczyzn. Od tej najbardziej banalnej – przyznawania się do własnej orientacji, poprzez duszenie się w małej społeczności – do próby odnalezienia bliskości i własnego miejsca na świecie.

 

Ten film jest zupełnie inny niż stare kreacje Dolana, nie ma już barwnych filtrów, jest krew. Nie ma przetrzymanych, detalicznych ujęć, są szybkie i konkretnie działające sceny. Jest inny, jednak idealnie pasuje do dorobku młodego reżysera, który już po pierwszym filmie wyrobił sobie markę i podniósł poprzeczkę bardzo wysoko, przede wszystkim sobie samemu.

 

Na początku bałam się, że ten film będzie jedynie manifestem „potrafię zrobić inne kino”, jednak tak się nie stało, ponieważ w tej kreacji jest maksimum Dolana, charakterystyczna dla niego dojrzałość w interpretacji tematy oraz staranne przemyślenie każdego elementu.

 

Polecam ten film wszystkim, który potrafią odnajdywać w brzydocie piękno, a w brutalności zmysłowość. Nie ma tu nic dosłownego, nie ma także sztampowości, której można by się spodziewać czytając opis dystrybutora. Dostajemy od Dolana dobre i mocne kino, które w jednym momencie nas bawi a w drugim wbija w fotel.