„Ida” to istotne dzieło, poruszające dylematy moralne i etyczne, ale w sposób nienachalny – na zasadzie niedomówień i sugestywnych refleksji.
Najnowsze dzieło Pawła Pawlikowskigo to kameralne, minimalistyczne przedsięwzięcie, którego siłą są obrazy. Autor gra duochromatycznym, przygnębiającym pejzażem i przytłaczającą, przeszywającą na wskroś ciszą. Filmowe postacie mają twarze bez wyrazu, bo na żadne emocjonalne fajerwerki nie mogą pozwolić sobie zakonnice z klasztoru, w którym przebywa Anna (właściwie tytułowa Ida). Stukają równomiernie w miedziane talerzyki, a echo brzdęku widelców odbija się od ścian pustej jadalni.
Reżyser buduje piękny, choć wizualnie nieprzyjemny obraz szarej powojennej rzeczywistości. W nim – dwie antytetyczne osobowości – siostrzenica Ida i jej ciotka Wanda. Ta pierwsza jest niedoszłą, bo chwilę przed święceniem, zakonnicą o zagubionej tożsamości – za nakazem siostry przełożonej wyjeżdża więc do swojej jedynej żyjącej krewnej, by poznać rodzinną przeszłość. Ciotka jest sędziną, chętnie korzystającą z uroków życia, wobec Idy początkowo zimną i niedostępną, w efekcie chętnie służącą pomocą. Ida dowiaduje się od Wandy, że jest córką tragicznie zamordowanych Żydów, wobec czego obie postanawiają odszukać miejsca pochówku ojca i matki dziewczyny. Kobiety rozpoczynają więc emocjonalną wędrówkę, podczas której dowiedzą się o sobie samych znacznie więcej, niż zamierzały.
Estetyka Idy uwidacznia się w dosadnych i wymownych obrazach – to kadry uchwyconej w rozemocjonowaniu Wandy i do bólu opanowanej, żeby nie powiedzieć beznamiętnej, Idy. Stonowana dziewczyna osiąga taki wymiar błogiej cierpliwości, że niekiedy zaczyna po prostu irytować – jej milczenie wydaje się cyniczne, a skupiona twarz zdaje się nie okazywać empatii ani współczucia – Ida beznamiętnie reaguje na puste mieszkanie swojej ciotki, gdy ta, kadr wcześniej, wyskakuje z okna.
Sędzina, nie mogąc poradzić sobie ze śmiercią dziecka, które wiele lat temu oddała pod opiekę siostrze Róży, zakłada maskę zimnej i zobojętniałej – „Krwawa Wanda” to pseudonim, który przylgnął do niej, gdy wysłała na śmierć kilku wrogów socjalizmu, o czym zresztą opowiada z dumą.
Ida modli się zawsze przed snem, a ciotka chowa jej święty obrazek, każąc podążać za nim w rytm „ciepło-zimnych” wskazówek. W końcu, jednej tylko nocy, kiedy Ida pozwala sobie na okazanie słabości i wyrywa ciotce swoje Pismo Święte – Wanda mówi na głos to, co dotąd obrazował Pawlikowski: „ty jesteś świętą, a ja dziwką”.
Tyle tylko, że „święta” okazuje się w efekcie być znacznie bardziej wyrachowana, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać – oddaje się cielesnej rozkoszy, by poznać coś, co jest dla niej zakazane, ostatecznie wykorzystując młodego, zakochanego w niej muzyka (Dawid Ogrodnik) i odchodząc od niego bez żalu.
Ida to istotne dzieło, poruszające dylematy moralne i etyczne, ale w sposób nienachalny – na zasadzie niedomówień i sugestywnych refleksji. Tematyka moralnego dobra i zła zostaje przedstawiona jako osobisty wybór każdego człowieka, bez zbędnej dydaktyki i wskazywania palcem. Inna sprawa, że – jak zdaje się mówić reżyser – żadna z tych postaw nie jest odgórnie przypisana do stereotypowo pozytywnych lub negatywnych bohaterów. Triumfem Pawlikowskiego jest odwrócenie uwagi od przewidywalnej psychologicznie postaci – owszem, łatwo antycypować, że pokorna Ida przestanie choć na chwilę posypywać głowę popiołem i przesiąknie wyzwolonym duchem ciotki – tyle tylko, że reżyser rozprawia się ze sceną metamorfozy szybko i dosadnie, nie banalizując jej nadto. Dziewczyna opala się, upija i w końcu, zawinięta w firankę, upada na podłogę. To wszystko. Po nocy spędzonej z saksofonistą, zakłada habit i wraca do zakonu. Może teraz, kiedy wie już co traci decydując się na celibat, złożenie ślubów okaże się wyzwaniem, nie tylko zadośćuczynieniem wobec sióstr, które całe życie wychowywały dziewczynę.
Niewiele w ogóle w Idzie dialogów, ekspresyjnych scen i gwałtownych zwrotów akcji – brakuje też szczególnie frapującej fabuły, ale, jak się okazuje, zupełnie nie w tym rzecz. Ten film jest opowiedziany przez obrazy – zdjęcia Idy oddają pełen wachlarz emocji, jaki mogłaby rozwinąć narracja. Ważna jest cisza, miażdżąca, momentami wwiercająca się w umysł i zimowe, smutne pejzaże oddające stan obu bohaterek – obu, bo jak się wreszcie okazuje, Wanda i jej siostrzenica, pozornie diametralne inne, w istocie połączone są jednym, tak samo dotkliwym poczuciem inercji.
Nie bez znaczenia dla wymowy całości pozostaje kolejna doskonała aktorska kreacja Kuleszy – wewnętrze rozdygotanej, na zewnątrz zimnej i wyniosłej sędziny, która rozdaje karty. Debiutująca Agata Trzebuchowska, do filmu zaangażowana w woli przypadku, okazuje się równie trafnym wyborem. Razem ukazane na zasadzie kontrastu, także fizycznego, budują skomplikowane, ale ostatecznie wymowne relacje, będące przyczyną sentymentalnej podróży w głąb siebie. To podróż udana, choć cel okazał się destrukcyjny.
© Karolina Obszyńska
Ida
reżyseria: Paweł Pawlikowski
scenariusz: Paweł Pawlikowski i Rebecca Lenkiewicz
gatunek: dramat
produkcja: Dania, Polska
Obsada: Agata Kulesza, Agata Trzebuchowska, Dawid Ogrodnik, Jerzy Trela, Adam Szyszkowski, Halina Skoczyńska
Premiera: 25 paźdzernika 2013 (Polska), 30 sierpnia 2013 (świat)