Reanimacja przeszłości w kinematografii Ingmara Bergmana na przykładzie filmu „Letnia gra”

anonim
Anonimowy użytkownik
Kategoria kino · 23 września 2013

Film „Sommarlek” (tłum. „Letnia gra”) to niewątpliwie dzieło, które wywabiło esencję twórczości Ingmara Bergmana ustanawiając jednocześnie początek międzynarodowej reputacji Szweda. Pogłębione studium umysłowości bohaterów dostrzegalne już w Sommarlek to znak firmowy wszystkich późniejszych filmów Bergmana. Jest to jednocześnie element, za który zapewne wszyscy entuzjaści filmowej twórczości cenią bergmanowskie umiłowanie stawiania egzystencjalnych pytań oraz odwagę mierzenia się z paletą jej odcieni na ekranie.

Poranek życia to błogosławieństwo utkane z chwil, potężnych dawek doraźności. To prognostyk bynajmniej nie idyllicznych fragmentów mozaiki produkowanych na masową skalę, a wszelkiej bolesności, postępującej w czasie korozji, trawiącej duszę oraz ciało, stanowiąc jednocześnie meritum starań, zmagań. W zamian za katorżniczy trud otrzymujemy jedynie propozycję bycia zawsze w pół drogi do siebie. Z trudem przychodzą nam rozliczenia z własnym ja. Chybienie natury tkwi w fakcie, iż odczuwamy tęsknotę za chwilą, ulotną igraszką, który nie należy do nas. Owa ulotność znajduje się poza naszymi krótkimi ramionami i to właśnie dotkliwie odczuwamy.

 

Chorzy  na chwilowość to, co dokumentnie spotwarzył czas wynosimy do rangi wartości, które niczym truchła z przemożnym zaangażowaniem reanimujemy. Niepodważalnym faktem jest, iż nie żyjemy w przeszłości, tak jak i nigdy nie będziemy należeć do przyszłości. Przeszłość jak również przyszłość w każdym z możliwych wariantów zlokalizowana jest poza zasięgiem, i nie namierzą jej nasze wewnętrzne radary.   To coś w rodzaju ultradźwięków, których nie dane jest nam wychwycić. Tkwiąc w zawieszeniu oczekujemy zawsze na coś, aż nie będzie na co czekać.

 

Mijamy siebie – tą cenną informację Ingmar Bergman przekazuje odbiorcom w filmie Sommarlek (1951). Historia opowiedziana we flashbackach odziera bezlitośnie rzeczywiste oblicze egzystencji człowieka. Czym więc trudnimy się jak nie odgrzewaniem tęsknoty za naszym wczoraj ? Zderzając się z marnością, wyjałowieniem składowych rzeczywistości, które niegdyś w owym poranku życia urzekały swoją enigmatycznością doświadczamy na własnej skórze powtarzalności i nie jesteśmy w stanie otwarcie się do tego przyznać, lecz w ten właśnie sposób odkrywamy analogię wszelkich istnień. Nauczono nas mówić A, B, C wyposażono w arsenał słów, nie nabyliśmy jednak umiejętności efektywnej reanimacji chwil, owej zbawiennej rajskiej idylli młodości. Zanurzeni w oczekiwaniu kontynuujemy wprawdzie z niemałym wysiłkiem wymianę gazową, sumujemy oddechy, lecz z każdym zubożającym dniem modyfikujemy ów pogląd o nieocenionej wartości teraźniejszości wraz z całym inwentarzem budulców tożsamości. Człowiek neguje wówczas paterę nieskończonych możliwości, które mamią spełnieniem, satysfakcją, a przede wszystkim anestezją ran doznanych podczas pogoni za utrzymaniem nagiej tylko egzystencji.  Ostateczna przegrana nie razi naszej świadomości, o ile tylko nie silimy się na refleksję, nie wykorzystujemy efektywnie tych minut codziennej, wieczornej mądrości jakie przypadają nam w udziale. Wysoko cenimy sobie możliwość oddychania, nie dostrzegając, iż atmosfera melancholii gęstnieje.

 

Znużenie chwilowością, splinem mającym swe źródło w iluzorycznym spełnieniu to główne rozterki Marii (Maj-Britt Nilsson), sztokholmskiej primy balleriny. W garderobianych zwierciadłach dostrzega znamiona upływającego czasu, obnaża jednocześnie rudyment ludzkiej egzystencji jakim jest efemeryzm istnienia. Wnikliwie analizując sytuację heroiny stwierdzić wypada, iż jesteśmy istotami osadzonymi jedynie w teraźniejszości, a chwila, która trwa jest tym, co realnie posiadamy. Widmo młodości ozdobionej ornamentami oczekiwania na przyszłość, na pokrycie tych wspaniałych obietnic nie stanowi panaceum na odroczone w czasie, tlące się jeszcze gorzkie wspomnienia wzniecone przez refleksje dotyczące szeregu alternatywnych rozwiązań, niewypowiedzianych słów, spojrzeń, na które brakło czasu.

 

Młodość to sen, igraszka. Ten postrzega ją w kategoriach bezinteresownego daru, kto nie pojmuje obiektywności czasu, który nie szczędzi nawet najpiękniejszych ułamków chwil. Jego potwarz jest egalitarna i wszechobecna. Nie cechuje nas bowiem niepowtarzalność, nikt z nas nie wrodził się w ów świat jako jednostka objęta specjalnym dozorem wyłączającym poza nawias analogii skrojonej na miarę istnienia. Odkrywając znużenie sławą bohaterka zanurza się w reminiscencjach tragicznej przeszłości grzęznąc w niej, tym samym poszukuje sposobu na znieczulenie odczuwalnego dyskomfortu egzystencjalnego. Człowiek jednakże nigdy nie zgłosi własnej gotowości na śmierć, zawsze spazmatycznie spragniony oddechu życie poczytuje za najwyższy dar, aby w ostatecznym rozrachunku przyznać, iż było tylko i wyłącznie mozaiką chwil.

 

Brakuje nam ostateczności, naczelnego celu egzystencji. Z każdym mijającym dniem, podobnie do filmowej Marie angażujemy się w  retrospekcje zbliżając się niechybnie do realizacji postulatu własnej dezaktualizacji, która wymaga akceptacji. Jakkolwiek gorzka jest ta pigułka z napisem przemijalność wypada ją zażyć. Utraciwszy młodość, tego wielobarwnego motyla doświadczamy wyjałowienia, dotykamy bezsensu jaki trawi wówczas egzystencję. Jesteśmy w stanie uwierzyć, iż wradzamy się  w świat jako antrakty nicości, a odchodzimy ukierunkowanie na błonia owej. Egzystencja postrzegana przez soczewkę czasu traci więc na wartości, zaś refleksje dotyczące alternatywnych rozwiązań  sprawiają, iż w naszej kolekcji pojawia się kolejne truchło wspomnienia.

 

Budowa filmu na bazie flashbacków czyni historię balleriny kompletną, bowiem wycinek życia kobiety, który mamy okazję obserwować przez godzinę i trzydzieści sześć minut nie jawi się jako manifest czczych oraz bezpodstawnych pretensji. W miarę ulatującego czasu przybywa nam karłów o dużych głowach, o których prawi czarownik Coppelius w rozmowie z Marie. Dążymy do szczęścia, lecz upajają nas już same zabiegi. Rasowe, idylliczne szczęście nigdy nie znajdowało się w naszym zasięgu, a bagaż martwych wspomnień reanimowanych raz po raz nie sprawi, iż nasze życie na powrót, jak w momencie wynurzenia z piany nicości powróci do stanu tabula rasa.

 

Film Sommarlek (tłum. Letnia gra) to niewątpliwie dzieło, które wywabiło esencję twórczości Ingmara Bergmana ustanawiając jednocześnie początek międzynarodowej reputacji Szweda. Pogłębione studium umysłowości bohaterów dostrzegalne już w Sommarlek to znak firmowy wszystkich późniejszych filmów Bergmana. Jest to jednocześnie element, za który zapewne wszyscy entuzjaści filmowej twórczości cenią bergmanowskie umiłowanie stawiania egzystencjalnych pytań oraz odwagę mierzenia się z paletą jej odcieni na ekranie.

 

Fabuła Letniej gry urzeka w swej prostocie, zaś sugestywny obraz intryguje inspirując przy tym refleksję widza nad  rodowodem sztuki. Zostaliśmy postawieni przed trudnym pytaniem, które wymaga odpowiedzi: Czy artyzm może stanowić twór człowieka szczęśliwego ? Czy też bardziej prawdopodobnym  wariantem jest przekonanie, iż to melancholia oraz nostalgia stanowią matecznik sztuki ?

 

Sommarlek (tłum. Letnia gra)

Reżyseria: Ingmar Bergman

Scenariusz: Ingmar Bergman, Herbert Grevenius

Premiera: 1.10.1951r (świat)

Obsada: Birger Malmsten, Maj-Brit Nilsson, John Botvid,Alf Kjellin, Gerard Funkquist, Mimi Pollak, Douglas Hage, Stig Olin