Ten poruszający dokument nikogo nie pozostawi obojętnym – każdy z nas jest czyimś dzieckiem i wie, jak trudno pozostać lojalnym wobec rodziców i być jednocześnie osobnym, innym człowiekiem.
Paweł Łoziński pokazał, jak wygląda relacja z jego ojcem – Marcelem Łozińskim – też reżyserem. Powstał film wielowarstwowy: o tym, jak powstaje dokument oraz jak wyrwać się z cienia naszych rodziców. Przy tym Marcel tak samo, jak syn, jest reżyserem filmów dokumentalnych. Tworzy się między nimi nieunikniona rywalizacja.
Paweł Łoziński jest jednym z najlepszych polskich dokumentalistów, wielokrotnie nagradzany na festiwalach za obrazy dokumentujące zwykłe, codzienne życie, które jak w soczewce skupiają w sobie cały świat.
Polska Światłoczuła zawita na północy pod koniec września z pięcioma spotkaniami z Pawłem Łozińskim i jego najnowszym filmem dokumentalnym w aż pięciu różnych województwach:
27 IX godz. 18:00 Tykocin (nieczynne kino Hetman)
28 IX godz. 18:00 Kętrzyn (Gimnazjum nr 2)
29 IX godz. 18:00 Szafarnia (Ośrodek Chopinowski)
30 IX godz. 19:00 Damasławek (Gminny Ośrodek Kultury)
1 X godz. 18:00 Radziejowice (GCK Powozownia)
Ojciec i syn – „Wkadruj mi się, tato”
Widzę obok siebie takie dwa obrazki: klęczący syn wtula zachłannie łysą głowę w kolana ojca oraz syn grający z ojcem w szachy na starym, przypominającym szpitalne, łóżku. Pierwszy to Syn marnotrawny Rembrandta. Drugi jest fotografią uwieczniającą Arseniusza i Andrzeja Tarkowskich w Moskwie. Oba poruszają równie mocno. Na pierwszym widzimy ojca, który kochał syna, ale go wygnał za nieposłuszeństwo i teraz, po latach, wita go wzruszony. Na drugim ojciec, który porzucił syna, po latach próbuje z nim nawiązać kontakt, ale ciągle z nim gra... To jedna z tych historii, które nigdy nie staną się demodées. Nie trzeba wcale odwoływać się do biblijnych przypowieści. Zawsze relacja z najbliższą nam osobą jest jednocześnie najtrudniejsza i najważniejsza.
Dwóch doskonałych reżyserów filmów dokumentalnych: Marcel i Paweł Łozińscy – ojciec i syn, wyruszają samochodem w podróż do Paryża, jako że tam właśnie Marcel przyszedł na świat. Najpierw jest zabawnie, jedziemy na wycieczkę. Mamy dwóch przewodników – świetnych obserwatorów. Po drodze kilka scenek rodzajowych, które stanowią istny smaczek dla wielbicieli kina dokumentalnego.
Jest to też podróż-wehikuł. Jedziemy nie tylko do Francji; zwiedzamy Polskę przedwojenną, Polskę żydowską, Polskę komunistyczną, aż w końcu historię osobną, ludzką. „Żadnej taryfy ulgowej" mówi na początku Paweł i tak właśnie jest. Oglądamy rozbiór relacji na części pierwsze. Ale nie jest to psychoanaliza czy płytki ekshibicjonizm. Obaj jadą do Paryża niczym do źródeł czasu, starając się siebie nawzajem zrozumieć. Miłość ojca do syna jest zawsze tym, co ojciec najlepszego może synowi ofiarować. Ale taka miłość jest zawsze jak róża - piękna i z cierniami.
Do tego jeszcze każdy syn, każde dziecko, szuka własnej drogi, chce się wyzwolić, zboczyć z tej drogi, którą szedł z rodzicem. Tym większy problem, gdy oboje wybierają tę samą ścieżkę zawodową, jak to jest w przypadku Marcela i Pawła. Samo powstawanie filmu obrosło w legendy. Aż w końcu powstały dwa, bo ojciec musiał zmontować po swojemu. Powstał piękny rodzinny dwugłos. I całe szczęście, bo w końcu są to dwie odrębne osobowości.
Rękę Pawła rozpoznajemy od razu; dowód na to, że jednak syn idzie własną drogą. Specyficzny dla niego układ filmu: od momentu gry, niepewności i żartu, do powagi. Kilka podróży jednocześnie, niczym nuty na pięciolinii; przeskakujemy przez kolejne warstwy, które układają się na koniec w jedną, spójną melodię. I jest w tej piosence wszystko, radość i smutek. Trochę jak w na wpół lekkiej, na wpół nostalgicznej francuskiej piosence, którą słychać w tle.
Całą podróż kończy scena, która nawiązuje do jeszcze innego obrazka – jest nim zdjęcie, które widnieje na plakacie do filmu. Gdzieś na plaży, nad morzem, Marcel stoi na głowie tak zgrabnie, że niejeden adept jogi by pozazdrościł. Ale może to mały Paweł, podtrzymujący ojca z boku, też się do tego przyczynił. Może rzeczywiście coś tu jest do góry nogami. Każdy eksperyment niesie ze sobą możliwość błędu, potknięcia, ale nawet jeśli jest to bolesne doświadczenie, jest ono dla nas istotne, bo nasze. Z nich jesteśmy ulepieni i dzięki nim mówimy własnym, osobnym głosem. Czasem warto stanąć na głowie, popatrzeć inaczej. Nie będę zdradzać, dokąd ta podróż prowadzi, wybierzcie się w nią sami.
Paweł Łoziński
Zasada jest prosta: mała historia o uniwersalnym przesłaniu i mamy świetny film dokumentalny. Jednak łatwo o zakalec, ale nie w przypadku Pawła Łozińskiego. Jaki jest zatem sekret dobrego kucharza?
Dokumenty Pawła opowiadają drobne, ludzkie historie. Reżyser nie musi jechać na drugi koniec globu, by pokazać nam wielką, uniwersalną historię. Wystarczy, że wyjdzie na własne podwórko, pogada z sąsiadem... Tak właśnie powstały „Siostry”. Zaledwie kilkunastominutowy film o dwóch siostrach, starszych już paniach, siedzących przed domem na ławce. I w ciągu tak krótkiego czasu, reżyser uchwycił istotę ich relacji. Świat skupiony jak w soczewce
Filmy Pawła choć dotykają spraw bolesnych, trudnych, nie zostawiają nas w poczuciu bezsilności. Wręcz przeciwnie. „Chemia” choć pokazuje ludzi chorujących na raka, nieraz u progu śmierci, to nie jest to obraz z barokowym przesłaniem „memento mori”, który pozostawiałby nas wstrząśniętych, przerażonych zbliżającą się nieuchronnie śmiercią. Owszem, jest poruszający i nie unika tematu cierpienia – tak w końcu wygląda nasze życie, również tak. Nie oznacza to jednak, że należy się umartwiać, przesadnie dramatyzować. Ale starać się przyjąć sytuację taką, jaka jest. Wówczas dostrzeżemy jak wiele radości przyniosą nam drobne sprawy. I jak dla tych drobnych spraw warto żyć – śmiertelnie chorzy wiedzą o tym najlepiej.
Jest jeszcze jeden przepis: o rzeczach trudnych, mów lekko. W tych filmach nie brak nigdy dowcipu, ciepła. Paweł potrafi spojrzeć z przymrużeniem oka. Nawet przy tak trudnym temacie, jak pogrom Żydów w „Miejscu urodzenia”, znajduje miejsce na oddech, na zwyczajną, ciepłą opowieść o dziejach Henryka Grynberga.
Istotne jest jednak to, że zawsze są to historie opowiadające o konkretnym człowieku, poprzez którego widzimy człowieka w ogóle. Jak w króciutkim filmie „Inwentaryzacja”: przez kilka minut w zupełnej ciszy przyglądamy się inwentaryzacji cmentarza żydowskiego, wielkiego martwego miasta, aż na sam koniec, komuś udaje się odszyfrować jedną tablicę nagrobną i czyta na głos jedno imię, rok urodzenia... Wystarczy z ogromu miasta wejść do jednego mieszkania, usiąść na jednym podwórku, porozmawiać z jednym człowiekiem.
Teksty: Alicja Rosé, Polska Światłoczuła