Pomarańczowa wolta. „Orange Love” Alana Badoeva

Szymon Stoczek
Szymon Stoczek
Kategoria kino · 21 lipca 2013

Gra ludzkimi emocjami i namiętnością zbudowana jak zmysłowa symfonia, od pierwszych minut czaruje rytmem ujęć i teledyskowym montażem. Alan Bodoev w nietuzinkowy sposób niemal zrównał dramat z teledyskiem.

Gra ludzkimi emocjami i namiętnością zbudowana jak zmysłowa symfonia, od pierwszych minut czaruje rytmem ujęć i teledyskowym montażem. Alana Bodoeva w nietuzinkowy sposób niemal zrównał dramat z teledyskiem.

 

Ukraina. Szczęśliwa, kochająca się para Roman i Katya biorą udział w nietypowej grze; otrzymają mieszkanie po umierającym mężczyźnie, jeśli tylko spędzą samotnie miesiąc w jego mieszkaniu, bez możliwości wyjścia na zewnątrz czy jakiegokolwiek kontaktu ze znajomymi. Proste? Aż zbyt proste. Wielu reżyserów na kanwie takiej historii ukułoby horror o psychopatycznym staruszku masowo mordującym naiwne pary. Alan Badoev, reżyser OrAngeLove (lub Orange Love), jest jednak bardziej wyrafinowany. Jego gra z widzem - choć czerpie z thrillerów – rozgrywa się w obrębie niebanalnego dramatu psychologicznego. Rajska miłość pozostawiona samej sobie nie jest u niego tak piękna, jak mogłoby się zdawać.

 

Wyobraź sobie: samotność z partnerką/partnerem, zupełne odcięcie od świata, gdzie jedyną osobą, do jakiej możesz się odezwać jest osoba, którą przecież kochasz. Koszmar, raj? Trudne i niebezpieczne pytanie. Badoev zastanawia się: ile wiemy o tej drugiej osobie, ile jesteśmy w stanie dla niej zrobić? Takie pytanie stawiało wielu reżyserów przed nim, ale ukraiński reżyser dorzuca jedno własne, bardzo specyficzne: ile możemy zrobić dla tego, kogo kochamy. I właściwie po co?

 

Badoev okalecza romantyczne marzenia z finezją szamana kinowego voodoo. Nietypowe okrucieństwo (odrobinę w stylu Hanekego) ociepla paleta mocnych kolorów i szybki, efektowny montaż. Reżyser dosyć dowolnie operuje chronologią własnej historii, robi to jednak na tyle umiejętnie, by nie dezorientować widza powodzią migawek z aparatu. Niezwykłe ujęcia i nienaturalne kadry nie rażą jednak sztucznością, wpisując się zarazem w poetykę filmu, jak i w niebanalną fabułę.