Od 9 maja w Warszawie i od 12 maja we Wrocławiu odbywa się jubileuszowy 10. Planete+ Doc Film Festival, bez wątpliwości najważniejszy w Polsce i jeden z liczących się na świecie festiwal filmów dokumentalnych.
W niedzielę, 12 maja 2013 roku, filmem Koniec czasu. Wszystko zaczyna się teraz kanadyjskiego reżysera Petera Mettlera zainaugurowano drugą już odsłonę tego festiwalu we Wrocławiu. Podczas otwarcia Artur Liebhart - szef Planete+ Doc wspomniał, że kiedy zaczynał swoją działalność, sytuacja kina dokumentalnego w Polsce była zupełnie inna niż obecnie. Przed dziesięcioma laty pokazano 9 filmów na jednej sali w warszawskiej KINOTECE, a obejrzało je ok. 2,5 tysiąca widzów. W ubiegłym roku na pokazach w Warszawie i we Wrocławiu widzów było już ok. 40 tysięcy… W 2008 roku Polski Instytut Sztuki Filmowej docenił starania i potencjał festiwalu i przyznał mu nagrodę w kategorii „Najważniejsze wydarzenie filmowe roku w Polsce”.
Ten najważniejszy w Polsce i jeden z najbardziej znaczących w Europie festiwal filmów dokumentalnych zaprezentuje w ciągu ośmiu dni 50 starannie wyselekcjonowanych, interesujących dokumentów. Gościem specjalnym tegorocznej edycji będzie kanadyjski dokumentalista, artysta wizualny i fotografik – Peter Mettler. W DCF-ie będzie można zobaczyć jego film inauguracyjny Koniec czasu, ponadto zaś wystawę, która będzie zaprezentowana w Klubie Festiwalowym Niskie Łąki. Dla wielbicieli talentu artysty będzie szczególna możliwość wzięcia udziału w spotkaniu: Masters – w dniu 17 maja po seansie jego filmu.
Ponadto uczestnicy festiwalu będą mieli okazję uczestniczenia w debatach i spotkaniach tematycznych, natomiast w czwartek odbędą się warsztaty dla profesjonalistów z branży filmowej – Canon Cinema EOS.
„Nocne marki” będą mogły spełnić się uczestnicząc w projekcjach – nocnych, oczywiście – „Filmy z mediakolekcji Doc Next Network”. Otóż w BWA Studio, na piętrze kamienicy w podwórku Klubu Festiwalowego Niskie Łąki, działać będzie nocne kino sieci Doc Next Network. Autorami filmów są twórcy typu D.I.Y (do it yourself) z Polski, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii i Turcji. Realizują niezależne filmy, portretując lokalnych bohaterów lub tworząc krytyczne remiksy wideo na temat mediów i polityki.
Filmy konkursowe oceniać będzie jury w składzie: Kinga Wołoszyn – Świerk, Stanisław Bereś oraz Paweł Jarocki. Na zakończenie Planete Doc+ Film Festival zostanie ponadto wręczona Nagroda Marszałka Województwa Dolnośląskiego - Grand Prix Dolnego Śląska – po wrocławskiej premierze filmu (Nie)prawdziwa historia Monty Pythona według Grahama Chapmana 3D.
Rosjanie maszerują i równają do lewej
Wśród festiwalowych dokumentów można było obejrzeć m.in. interesujący film Maszeruj i równaj do lewej w reżyserii Jewgienii Montayya Ibanyes. Stał się on inspiracją debaty, w której udział wzięli: autorka dokumentu, Jan Andrzej Dąbrowski – Prezes Kolegium Europy Wschodniej, Józef Pinior – Senator RP, były eurodeputowany i były działacz Solidarności oraz Leszek Budrewicz – dziennikarz, publicysta, były działacz Solidarności - jako prowadzący dyskusję. Film Maszeruj i równaj do lewej jest zapisem protestów przeciwko prezydenturze Putina, trwającymi kilka miesięcy i zakończonymi słynnym Marszem Milionów w dniu 6 maja 2012, kiedy to wiele osób bezprawnie aresztowano i osadzono w więzieniach. Autorka filmu towarzyszyła przywódcy strajkujących – Siergiejowi Udalcowowi, dokumentując zarówno protesty głodowe, jak też samą demonstrację. Otrzymaliśmy nie tylko interesujący zapis ludzkich losów, ale również osobliwy i niejednoznaczny portret przywódcy.
Głównymi bohaterkami filmu są
w istocie kobiety. Wprawdzie strajk głodowy podjęli również mężczyźni, ale to kobiety otwierają się przed kamerą, opowiadając swoje historie. Każda z nich szuka tu czegoś dla siebie. Najstarsza przyjechała z Syberii i marzy o domu z ogrodem, szczęściu dla swoich dorosłych dzieci i o godnym życiu. Młodsze uczestniczki strajku to para lesbijek – neurotyczne, nieakceptowane przez najbliższą rodzinę, w proteście szukają swojej „drogi do wolności”. Zarówno one, jak też czwarta młoda kobieta, wydają się być przede wszystkim sfrustrowane i przestraszone: popłakują, ukrywają twarze, palą ciągle papierosy, źle znoszą obecność innych osób na małej przestrzeni. Przywódca protestów, Siergiej Udalcow, ma – dla odmiany – twarz pokerzysty i nie ulega żadnym emocjom. Przeciwnie, robi wszystko, aby ich nie okazywać. Widzimy go na próbach z aktorem, godzinami ćwiczącego gestykulację i ton głosu. Nieprzenikniony – „człowiek w masce”. Zastanawiać może, jak to się stało, że ktoś tak zimny i pozbawiony charyzmy stał się przywódcą ruchu. Wydaje się jednak, że mógłby nim być każdy, kto zdecydowanie sięgnie po władzę i powie sfrustrowanym i zdeterminowanym ludziom, co mają robić.
Kamera pozwala także na uczestnictwo w demonstracji. Jesteśmy świadkami działań oddziałów prewencyjnych, które manipulują tłumem, wyciągają z niego bardziej aktywnych uczestników i „pałują” ich. Jednocześnie kobiety apelują do nich, aby nie bili, „bo to wstyd”. W ogóle najczęściej padającym słowem jest „wstyd”… Kiedy ma się w pamięci polskie demonstracje – i te solidarnościowe, i te niedawne, można się zdumieć kiepską organizacją (raczej jej brakiem) rosyjskich protestów: widać jakąś niemoc i dezintegrację, brak charyzmatycznych przywódców i wartości, wokół których koncentrowaliby się strajkujący. „Putin won!” to jednak za mało…
Koniec świata w Abu Haraz
O wiele większe wrażenie zrobił na mnie najnowszy film Macieja J. Drygasa Abu Haraz. Dokument o zatopionej o sudańskiej wiosce Abu Haraz tylko pozornie wydaje się być egzotyczną i odległą historią. Kiedy go oglądałam we Wrocławiu, tym szczególnym mieście, do którego po II wojnie przeniesiono mieszkańców Kresów, nie mogłam pozbyć się uczucia, że to jest także historia mojej rodziny…
Reżyser wiedział, że wioska będzie zatopiona i miał niepowtarzalną okazję utrwalić ją w kadrze, zanim to się stanie. Mógł także towarzyszyć jej mieszkańcom, gdy jeszcze w niej mieszkali, kiedy protestowali, a wreszcie kiedy z niej wyjeżdżali. Widzimy ich także w obcym, pozbawionym zieleni krajobrazie, w którym czują się wyobcowani i nieszczęśliwi.
Twórczość Macieja J. Drygasa fascynuje mnie począwszy od filmu Usłyszcie mój krzyk. Artysta z wielkim szacunkiem i niebywałą cierpliwością wydobywa z niepamięci ludzkie historie, dramaty wydawałoby się bezpowrotnie zapomniane. Nie tylko przywraca pamięć o takich nietuzinkowych bohaterach jak Ryszard Siwiec, odnajduje także fragmenty biografii zwyczajnych ludzi, którym je kiedyś skradziono (Cudze listy), ba, sięga znacznie dalej w głąb czasu, towarzysząc archeologom podczas wykopalisk w Sudanie (Usłysz nas wszystkich).
W tym kontekście nie dziwi, że reżyser znowu sięga po taki temat. Charakterystyczne jest, że każdy z jego filmów ma inną poetykę, starannie dobraną do tematu. Abu Haraz, ma momentami realistyczny charakter, jednak ujęcia ludzkich twarzy i krajobrazów służą przede wszystkim refleksji i mają impresyjny charakter.
Rozpoczyna go i kończy wyrazisty bohater – Sulejman, który opowiada swój sen:
„Często mi się śni, że jestem u siebie w Abu Haraz i prowadzę normalne życie. Śni mi się, że koszę trawę, że jestem wśród palm. Nieraz mówię do kogoś, kogo już nie ma, o rzeczach, które już nie istnieją. Czuję, że jestem martwy, chociaż jeszcze żyję”.
Również na końcu filmu bohater opowiada o tym, że śnili mu się zmarli rodzice. Pomiędzy tymi opowieściami o snach z przeszłości obserwujemy życie w wiosce. Narodziny dziecka są traktowane jako doniosłe wydarzenie, o którym powinni wiedzieć wszyscy. Obserwujemy pracujących w polu rolników, bardzo precyzyjnie nawadniających swoje uprawy, opiekujących się nowo narodzonymi zwierzętami, dzieci uczące się w szkole (kapitalna scena, w której nauczyciel pyta je o to, kim jest biedak), rodziny jedzące wspólne posiłki. Czasami dochodzi do kłótni, ale mimo wszystko jest to bardzo dobrze zintegrowana mała społeczność. Jednak – jak się okazuje – poza nią mielą się żarna Historii i wystarczy czyjaś decyzja, aby całkowicie zmienić los tych ludzi. Protesty na nic się zdadzą… Trzeba sprzedać część zwierząt, spakować skromny dobytek i ruszyć w nieznane. Ci, których na to stać, zamierzają ekshumować i zabrać z sobą prochy swoich bliskich, ale dla większości jest to niewykonalne. Widzimy ich następnie w podobnych barakach, ale krajobraz wokół nim – obcy, jałowy… Smutek i przygnębienie z powodu oderwania od korzeni drążą nie tylko głównego bohatera, widać je na twarzach wszystkich mieszkańców wioski.
Można by powiedzieć, że i tak mieli szczęście, bo ich nie rozłączono, bo dano im czas na spakowanie się i wyprowadzkę, bo mogą jeszcze popłynąć łodzią i na skrawku lądu wystającego z wody pomodlić się za swoich przodków… A jednak oglądając film czuje się bezbrzeżny smutek i tęsknotę za tym, co bezpowrotnie minęło. To tak jak w wierszu Zbigniewa Herberta:
Gdybym tam wrócił
Pewnie bym nie zastał
Ani jednego cienia z domu mego
Ani drzew dzieciństwa
Ani krzyża z żelazną tabliczką
Ławki na której szeptałem zaklęcia
Kasztany i krew
Ani też żadnej rzeczy która nasza jest
(Pan Cogito myśli o powrocie do rodzinnego miasta)
Barbara Lekarczyk-Cisek