„Sala samobójców” to ciekawe kino autorskie za pomocą niebanalnych środków podejmujące problem wyobcowania i braku samoakceptacji. Niezwykła atmosfera i oryginalna estetyka obrazów przekonują do tego filmu.
Konflikt pomiędzy rodzicami a wchodzącymi w dorosłość dziećmi jest tematem wdzięcznym i eksploatowanym w tekstach kultury. Ścieranie się konformistycznego ze zbuntowanym, zastanego z nowym, materialnego z duchowym, zniewolonego z wyzwalającym się stanowi mieszankę gwarantującą emocje i dającą możliwości dramatycznych rozwiązań. Z drugiej strony schematyczne opozycje i przeciwstawienia biegunowych wartości grożą stworzeniem historii przewidywalnej i wtórnej. W filmie Jana Komasy udało się tego uniknąć poprzez sięgnięcie po bardzo współczesny, obecny zaledwie od kilku lat kontekst, a także, i to przede wszystkim, za sprawą skorzystania z oryginalnego zabiegu formalnego. Słabości wpisane w stereotypowość ról zostały dzięki temu z nawiązką zrekompensowane, a schematyczny charakter głównego bohatera – wygrany na korzyść opowieści. Powstała całość o oryginalnej estetyce, przez większą część dwugodzinnej projekcji trzymająca w napięciu, chwilami poruszająca.
Maturzysta Dominik, syn bogatych, robiących kariery rodziców (ona w agencji reklamowej, on w otoczeniu ministerstwa), budzi antypatię już w pierwszej scenie, w której w nieprzyjemny sposób traktuje kierowcę z agencji ochrony. Trudno polubić głównego bohatera także później, gdy wykorzystuje swoją pozycję kapryśnego dziecka bogatych rodziców. Opływający w dostatki, dowożony do szkoły, zadzierający nosa, wydaje się niemal równie odpychający, co jego obłudni, zorientowanie na sukces materialny i osiągnięcie pozycji społecznej rodzice. Pozory jednak mylą. Zmanierowany synalek okazuje się wrażliwy i poszukujący tego, czego zajęci pracą rodzice zupełnie nie mogą mu dać. Jeszcze kilkanaście lat temu zapewne stałby się narkomanem lub wkroczył na drogę przestępczą. Takie przynajmniej klisze, jeśli chodzi o autodestrukcyjne zaspokajanie potrzeb, dominowały w epoce przedinternetowej. U progu drugiej dekady trzeciego millenium możliwości były jednak inne.
Problemem Dominika, który został wyeksponowany w scenie studniówkowej, a później, jeszcze ostrzej, podczas treningu jednego ze sportów walki, była jego orientacja seksualna. Poalkoholowy pocałunek z kolegą trafił do Sieci i zainspirował do rozmaitych niewybrednych złośliwości, zaś ejakulacja w sportowym kontakcie jedynie dolała oliwy do ognia. Choć do końca nie wiemy, czy gejowski coming out był autentyczny, zaś dążenie do bliskości z awatarem płci przeciwnej, a także jego właścicielką, było jedynie aseksualną ucieczką do drugiego człowieka, to z pewnością problem seksualności i braku jej akceptacji przez otoczenie (rodzice nie chcieli przyjąć homoseksualizmu syna do wiadomości) mógł pozostać w centrum akcji. Tak się nie stało. Zamiast tego wyeksponowana została konwencjonalna obłuda dorosłych, którzy chcieli wyswatać swoje dzieci według klucza pozycji społecznej i perspektyw zawodowych. Syn odciął się od tych rodzicielskich aspiracji i udał do swojego własnego izolowanego świata. Wysiłki rodziców, by go, najlepiej jeszcze przed egzaminami maturalnymi, przywrócić do szkolnej dyscypliny wydawały się żałosne.
Obcość rodziców i odrzucenie przez rówieśników zostało zrekompensowane w dosyć nieoczekiwany sposób. Poznana w internetowym komunikatorze Sylwia, której awatar był królową tytułowej Sali samobójców, stała się przyjaciółką zdesperowanego chłopca. Niedostępna w „realu”, obsesyjnie myśląca o skończeniu ze sobą, podpowiadała mu, jak czerpać siłę z własnej inności, w jaki sposób okiełznać nieprzychylność otoczenia i zdobyć nad nim przewagę. Gdy pojawia się możliwość rzeczywistego spotkania, postawiła jednak warunek, który każe na nią patrzyć jako na manipulatorkę, do własnych celów wykorzystującą przywiązanie chłopaka. Nieprzystawalność dwóch światów sprawiłaa, że identyfikacja Dominika z własnym awatarem nie była ani chwilową ucieczką, ani ostatecznym rozwiązaniem. Stanowiła raczej pośrednie stadium w procesie samounicestwienia.
W filmie od początku przewijały się sceny wrogości i agresji. Niektóre dotyczyły relacji władzy między bogatymi i opłacanymi przez nich osobami (kierowcami, służącą), inne między przełożonymi i podwładnymi, rodzicami czy policjantami a młodym człowiekiem, jeszcze inne – między nastolatkami. Gdy pobity, na skutek własnej prowokacji, bohater, okalecza się, jest to niejako naturalna konsekwencja jego fascynacji aktami samookaleczenia, których nagrania dostępne są w Internecie. Także jego dalsze losy, choć poddane dosyć przypadkowemu torowi, nie są nieprzewidywalne. To jednak, co uderza w tej postaci, to fakt, że potrafi wzbudzić sympatię, pomimo że na początku skreślona została jako skrajnie egocentryczna i nieco cyniczna. Zapewne więcej zrozumienia wywoła u tych widzów, którzy sami doświadczali niezrozumienia, samotności, społecznej izolacji i autodestrukcyjnych myśli, aniżeli u tych, którzy nigdy nie mieli kłopotów z lubieniem siebie i u tych, których inni ludzie nigdy do siebie nie zniechęcili.
Świat rzeczywisty przeplata się w filmie Komasy z wirtualnym. Grafika niczym wyjęta z gier komputerowych służy pokazaniu alternatywnego świata, zaludnionego przez niemożliwe postaci, pozwalającego latać niczym Super(wo)man, walczyć, zwyciężać, pozyskiwać sympatię atrakcyjnej kobiety. Ten świat jest na tyle pociągający, że głównemu protagoniście wystarcza, by zupełnie się wyizolować, zrezygnować ze szkoły w najbardziej newralgicznym okresie, zerwać nikłą więź z rodzicami i rówieśnikami, próżnymi i nieatrakcyjnymi. Przy całej odrębności rysunkowej przestrzeni awatary Sylwii i Dominika są jednak zadziwiająco realistyczne – ich rysy są rozpoznawalne, a jedynie ciała upodobnione do tych z erotycznych i heroicznych fantazji. Wirtualna rzeczywistość daje możliwości bycia kimś lepszym, bardziej idealnym, możliwość zastąpienia trudnego zmagania się z przeciwnościami świata realnego. W filmie dosyć przewrotnie wykorzystywana jest jednak jako droga do samounicestwienia. Eskapizm osiąga rozmiary ostateczne i bezpowrotne.
Zewnętrzna atrakcyjność głównych bohaterów maskuje jedynie ich smutek i tragizm. Ich wewnętrzna sytuacja porusza, a one same budzą współczucie. Nie są jednak postaciami niczym z antycznego dramatu, lecz raczej, co wydaje się paradoksalne, z komiksu. Ich psychologiczna konstrukcja jest dosyć płaska, a zachowania – pozbawione alternatyw właściwych dla nierysunkowej prozy wysokiej. Papierowość bohaterów i fabuły nie przeszkadza jednak widzowi w doświadczaniu prawdziwych emocji. W końcu zabieganie o bliskość, doświadczenie alienacji, nieakceptowanie siebie czy skrajna niezgoda na swoje bycie w świecie pozostają wyzwalaczami silnych reakcji, niezależnie od tego, jak sztuczny będzie kontekst.
Konieczność posuwania akcji do przodu naraziła scenariusz na liczne mielizny. Niewiarygodne było pozostawienie syna samotnego przez oboje rodziców na pełne dziesięć dni, bez żadnego kontaktu czy informacji ze strony służącej; niewiarygodne było jego szczera rozmowa z rodzicami, których wcześniej w aktywny sposób odrzucał; niewiarygodna była też burzliwa reakcja chłopca na środki psychotropowe, zaś za zupełnie baśniowe uznać należy zanurzenie się twardo stąpającej po ziemi matki w wirtualny świat syna. Chciałoby się także napisać, że w pozafilmowej rzeczywistości psychiatrzy nie przepisują osobom w depresji jednorazowo takich ilości tabletek, które mogłyby zabić, ale to chyba niestety nie byłaby prawda.
W Sali samobójców brak jest jednoznacznie pozytywnych postaci. Bogate stroje, operowe i konferencyjne wnętrza, snobistyczne klimaty prywatnej szkoły, wielkiego domu i przybytku kapitalistycznej rywalizacji – wszystko to stanowi dekoracje dla postaci w gruncie rzeczy odrażających. Może za sprawą przypadku w szczególnie niekorzystnym świetle przedstawione zostały kobiety: zimna, agresywna matka (notabene nosząca wraz z mężem i synem nazwisko znanego z mediów psychoterapeuty), antypatyczna żona ministra, pozbawiona ludzkich uczuć psychiatra, manipulująca poznanym w sieci chłopcem niedoszła samobójczyni. Wszystkie zostały świetnie zagrane, jednak na wyróżnienie zasługuje znakomita główna rola Jakuba Gierszała. W takiej stylizacji, w jakiej wystąpił znakomicie współtworzył klimat filmu, uzyskany dzięki bliskim planom „realu”, przerażającym przestrzeniom „wirtualu”, ciemnym sceneriom obu rzeczywistości i zróżnicowanej, dobrze dobranej muzyce.
Sala samobójców to ciekawe kino autorskie za pomocą niebanalnych środków poruszające problem wyobcowania i braku samoakceptacji. Atmosfera i napięcie, jakie udało się stworzyć z naddatkiem rekompensuje słabości scenariusza. Dzięki dużemu wyczuciu w łamaniu konwencji, dobrej obsadzie i znakomitym zdjęciom widzowi zaoferowana została produkcja o oryginalnej, dwojakiego rodzaju estetyce. Film jest niewątpliwie warty obejrzenia choćby dla samych walorów formalnych. Jednak zderzenie świata rzeczywistego i wirtualnego dostarcza także żywych emocji wykraczających poza te, które wywala typowy wątek romansowy.
Jarosław Klebaniuk
Sala samobójców
Premiera: 4 marca 2011 (Polska), 12 lutego 2011 (świat)
Scenariusz i reżyseria: Jan Komasa
Kino autorskie (Animacja, Thriller, Romans)
Produkcja: Polska