„Szpieg” to film powolny, ale nie nudny. Dla widza już sama gra aktorska może stanowić niesamowitą ucztę.
George Smiley – przymusowo emerytowany brytyjski pracownik służb specjalnych – musi podjąć nową misję: znaleźć podwójnego agenta wśród swoich były współpracowników. Tak wygląda pokrótce fabuła nowego filmu Alfredsona (znany głównie jako reżyser wielokrotnie nagradzanego Pozwól mi wejść) z Gary Oldmanem (tego pana raczej nie trzeba przedstawiać) w roli głównej.
O Szpiegu można było przeczytać różnego rodzaju peany zamknięte w wymyśle frazy, kuto na jego temat efektowne aforyzmy. Czasami mniej, czasami bardziej odpowiednie. Z ulotki mogliśmy się dowiedzieć nawet, że dla niektórych dzieło Alfredsona porównywalne jest z dwugodzinnym (!) orgazmem. Inna kwestia, czy taki dwugodzinny orgazm to dla organizmu przygoda nie nazbyt wyczerpująca. Wiele z używanych przez krytyków sformułowań zdawała się budować w widzu przeświadczenie, że oto zetrzemy się z kinem z pogranicza filmu szpiegowskiego i sensacyjnego.
Ba! Z thrillerem.
Lepiej jednak niż owym niewiele mówiącym frazom zaufać trailerowi.
Szpieg to film powolny, ale nie nudny. Dla widza już sama gra aktorska może stanowić niesamowitą ucztę. Scenografia konsekwentnie zbudowana tworzy niepowtarzalne tło, dla kolejnych wydarzeń. Wydaje się, że z nadzwyczajną pedanterią odbudowywano szarość świata z okresu zimnej wojny. Stroje zachwycają! Mnie zachwycają, bo lubię spoglądać sobie na te marynarki, te kamizelki, prochowce. Oczywiście przybrani w nie szpiedzy wyglądają nadzwyczaj „normalnie”, ale dlaczego mieliby różnić się od pozostałych ludzi zmierzających z teczkami przez miasta całej Europy do pracy?
Zresztą w Szpiegu ich „zawód”, praca agenta MI6 (w filmie pieszczotliwie nazywa się ową tajną służbę wywiadowczą Cyrkiem), polega na powolnym przemierzaniu korytarzy, ulic, archiwów wypełnionych papierami. Obserwujemy ich w środowisku nadzwyczaj naturalnym, a przecież jednocześnie tak bardzo nam obcym. Zresztą słowo „obserwujemy” jest tutaj adekwatne również z innych względów. Kamera często zatrzymuje się na ich twarzach, przygląda im się. Czeka na drobne zmiany mimiki. Jesteśmy częstokroć motywację bohaterów odczytywać z gry aktorskiej. Często zamiast dialogów mamy wymianę spojrzeń i znaczące gesty.
Tutaj niezbędne okazują się do spełnienia dwa warunki. Musimy zerwać z przyzwyczajeniami wyrobionymi podczas recepcji kolejnych amerykańskich produkcji, określanymi częstokroć jako „widzowi trzeba dwa razy wytłumaczyć”. Po drugie, aktorzy muszą zagrać bardzo dobrze,
niemalże identyfikując się z postacią. O ile pierwszy punkt zależy tylko od nas, o tyle drugi został już spełniony. Świetnie spisał się nie tylko Gary Oldman, ale także pozostali aktorzy (Colin Firth, Tom Hardy, John Hurt, Mark Strong, Toby Jones i Ciaran Hinds) .
Na Szpiegu nie znudzą się również ci, którzy od filmów oczekują muzyki nie tylko zaznaczającej nastrój, ale stanowiącej równoważny innym element dzieła. Alberto Iglesias (Złe wychowanie, Tancerz, Chłopiec z latawcem czy ostatnio Skóra, w której żyję) już od napisów początk
owych pokazuje swoje możliwości.
Zdaje się, że reżyser zmusił wszystkich członków ekipy do wspięcia się na wyżyny. I choć Szpieg to raczej obdzieranie szpiegów z papierowej akcji, to może się podobać. Podobać jako dramat człowieka uwikłanego w polityczne zawirowania; człowieka, którego prywatne życie z jednej strony się rozlatuje, a równocześnie staje się częścią tajemniczych wydarzeń. Wydarzeń osadzonych w przeszłości.
Nie chodzi tylko o moment historii (nawet tej przez „H”), ale także przeszłości osobistej bohaterów, próbujących odnaleźć sens w wydarzeniach sprzed lat. Była agentka prosi nawet Smileya, żeby jej nie informował o prawdzie, bo ona woli pamiętać stare (dobre?) czasy na swój sposób. Sentymentalnie. Zaś sam główny bohater musi poradzić sobie z męczącym go wspomnieniem. Pozostali agenci także noszą na sobie blizny i choć bezlitośni, czasami ronią łzę.
Szpieg to nie orgazm, ale raczej wytworne pieszczoty dla kinomana. Szpieg to filmowy świat totalny. Świat, w którym nie ufa się nikomu. Ani własnej żonie, ani kolegom z pracy. Świat, który trzeba odkrywać krok po kroku, układając obok siebie małe kawałki. Może nam się w tym świecie nie podobać, ale trudno odmówić mu dobrej jakości.
© Michał Domagalski
Szpieg (org. Tinker, Tailor, Soldier, Spy)
Wielka Brytania, 2011
Reżyseria: Tomas Alfredson
Scenariusz: Bridget O'Connor, Peter Straughan (na podstawie powieści John le Carré)
Czas trwania: 127 minut.