„Władcy umysłów”, czyli kino pozornie ambitne

Michał Domagalski
Michał Domagalski
Kategoria kino · 6 września 2011

[SPOILERY] Walka z myślą, że nie chcielibyśmy zostać pozbawieni wolnej woli. Hollywoodzkie zakończenie. Miłość jako niezmierzona siła. „Władcy umysłów”! Romans SF z elementami thrillera.

Od czasów Matrixa nastąpił swoisty renesans tworów artystycznych, 

w których – w mniejszym lub większym stopniu – nie do końca świat wygląda tak, jak nam się wydaje; co więcej ktoś nad nami sprawuje kontrolę. Czasami życie człowieka wracało pod czujne oko Wielkiego Brata – Equilibrium – czasami stawało się wymyślną grą komputerową o kartezjańskim rodowodzie – Trzynaste piętro – niekiedy odgrzewano pomysły sprzed wieków, że może życie jest tylko snem – Incepcja. Choć w dużej mierze łączenie ze sobą tych filmów stanowi wymysł widzów lub krytyków (którym również zdarza się być widzami), to trudno nie zauważyć, że z wkraczaniem w nowe stulecie (Matrix oraz Trzynaste piętno – rok prod. 1999) reżyserzy rodem z Hollywoodu odkryli swoiste zapotrzebowanie na filmy odwołujące się do epistemologicznych wątpliwości. Któż przy takiej tematyce przychodzi do głowy, jak nie jeden z ciekawszych prozaików XX wieku – Philip K. Dick?

 

Zresztą po dzieła pióra tego nietuzinkowego pisarza sięgano już wcześniej, żeby poddać w wątpliwość niezachwianą pewność, z jaką stąpamy po Ziemi (lub Marsie), np. realizując – z wielu względów kultowy już dzisiaj obraz z Arnoldem Schwarzeneggerem i Sharon Stone – Pamięć absolutna.

 

Wkraczając w drugą dekadę XXI wieku, amerykańscy twórcy filmowi znaleźli znowu interesujący temat w owej literaturze balansującej na pograniczu SF i zrealizowali Władców umysłów. Główny bohater wie, że świat istnieje, ale w pewnym momencie zostają poddane w wątpliwość rządzące nim prawa. Otóż niewiele zależy od nas, większość ważnych decyzji wypracowują za nas... faceci w garniturach i kapeluszach. Kontrolują oni całe społeczeństwa, wmawiają ludziom poglądy, będące w zgodzie z jakimś większym, tajemniczym planem. Plan ustala równie tajemniczy Prezes, którego możemy utożsamiać z Bogiem. W jednej z rozmów pada stwierdzenie dotyczące owego szefa: Wy [ludzie] macie inne imiona. Fakt, mamy. Nawet trudno sie nam pogodzić, jakie jest właściwe.


Główny bohater, David Norris, przez przypadek odkrywa spisek/plan. Dodatkowo dowiaduje się, że nie może być z Elise Sellas, którą pokochał. Cała akcja skupia się na próbie przezwyciężenia przez niego owych odgórnych ograniczeń. Są chwile, kiedy rozsądniejszym wydaje się poddać. Przecież – zgodnie ze słowami jednego z facetów w kapeluszu – ilekroć ludzie mieli sami decydować o świecie, doprowadzali go prawie do całkowitej ruiny (średniowiecze, I i II wojna światowa, zimna wojna). Wystarczy nam tylko pozór wolnej woli.

 

Ostatecznie David Norris podejmuje ryzyko. Miłość to ważne uczucie. W jej imię porzuca karierę, zaś w końcówce sam Prezes decyduje się, żeby pozwolić mu żyć z ukochaną i zmienia plan. Zwycięża ich wolna wola, znowu ludzie mogą decydować. Wszystko wskazuje na happy end. Niestety sami twórcy na końcu zapominają o tym, że owa miłość nie stanowi immanentnej siły tkwiącej w bohaterach. Ów hurraoptymizm jest nieuzasadniony. Miłość dwojga bohaterów stanowi przecież pozostałość jeszcze starszego planu, siła ich przyciągania miała wynikać właśnie z tego faktu.


Widz – uważny – pozostaje z wrażeniem, że zakończenie, zresztą przewidywalne, zbudowano na siłę. Musiało się dobrze skończyć. We wspomnianych we wstępie przeze mnie filmach udało się uniknąć takiego zabiegu, zaś odbiorcę pozostawiało się co najmniej z uczuciem niepewności. Niepewności, która mimo wszystko wypadała dużo... szczerzej niż pewność z Władców umysłów.


W dodatku możemy mieć wrażenie, że dostaliśmy nowoczesną wersję Kopciuszka. Kończymy w miejscu, kiedy książę po wielu staraniach odnajduje ukochaną. Czekać, aż z offu usłyszymy: Żyli długo i szczęśliwie. Wszystko ładnie i pięknie. Rodzi się jednak niepokojące pytanie: co oznacza „szczęśliwie”? David porzucił karierę polityka, a Elise – baleriny? Ale się kochają.


Wiemy jednak, że ta piękna fikcja może i dobrze sprzedaje się w filmach lub bajkach.


Większość poważnych pytań, które stawiane są w trakcie filmu zostaje bez odpowiedzi. Chociaż słuszniejszym byłoby stwierdzenie, że odpowiedzi padają, ale okazują się wymuszonymi banałami omijającymi tak naprawdę sedno problemu.

 

Wybrać realizację swoich planów/planów osoby, którą kocham czy bycie ze sobą? Pytanie trudne, sprawdzające zasadność istnienia wolnej woli. Twórcy szybko wyrzucają je poza nawias. Co z narzeczonym Elise czekającym w sali ślubów? Chłopak się naczeka, pewnie nie wpłynie to pozytywnie na jego samopoczucie, a może na swój sposób zniszczy mu życie. Kto przejmuje się innymi? Ważne, że zakochani idą w ostatniej scenie, trzymając się za ręce.  

 

 

 © Michał Domagalski

 

Władcy umysłów

ang. The Adjustment Bureau

USA, 2011, 106 min., romans, SF, thriller.

reż. George Nolfi