Wyczarowano przed nami kolejną wersję małpiej rewolucji. Kolejna nie znaczy gorsza. Kolejna nie znaczy nudna. Wszystko jest tu nowe. Z kilkoma nawiązaniami do poprzednich (wszelkich możliwych) Planet małp.
Małpie początki...
Fabularne próby przedstawienia, jak doszło do tego, że małpy opanowały zdominowaną swojego czasu przez homo sapiens sapiens trzecią planetę od słońca, już podejmowano. Na swój sposób, opowiadając nam własną wersję całej historii, zrobił to Tim Burton w 2001 roku. Wcześniej jednak podjęły ten temat również kontynuacje Planety małp Schaffnera: Ucieczka z planety małp, Podbój planety małp, Bitwa o planetę małp ukazywały historię szympansów – dobrze znanych widzowi od początku serii Korneliusza i Ziry – którzy przenieśli się do naszych czasów (a raczej do lat siedemdziesiątych XX wieku) i których to potomek wzniecił bunt małp, a także dał początek nowemu porządkowi.
Geneza planety małp (ang. Rise of the planet of the apes) już samym tytułem wskazuje, co stanie się jej tematem. Jednak zamiast przenoszenia się w czasie i wszelkiego rodzaju związanych z nim paradoksów, dostajemy eksperymenty zmierzające do zwalczenia Alzheimera. Eksperymenty na małpach oczywiście. Przeprowadzane przez ludzi oczywiście. I oczywiście wymykające się spod kontroli.
Jednak ta przewidywalność okraszona jest swojego rodzaju świeżością.
Małpia gra...
Pokazane eksperymenty są długofalowe, mają swoje słuszne tempo i nie denerwują – jak w wielu horrorach – naiwnością. Zmiany zachodzące kolejno w małpach też – choć bardziej rewolucyjne niż ewolucyjne – wydają się w pełni uzasadnione w obrębie przedstawianej historii. Efekt ten wzmaga przemyślana fabuła i różnorodność występujących postaci, tak małp jak i ludzi. Świetnie spisał się John Lithgow (znany m.in. z serialu Trzecia planeta od słońca i angielskojęzycznej wersji Shreka) grający Charlesa Rodmana – chorego na Alzheimera ojca naukowca. Dzięki umiejętnościom mimicznym i
swobodzie w okazywaniu skrajnych emocji
uniósł ciężar zagrania swojej postaci rewelacyjnie. Nieźle spisali się też inni. Może z mały wyjątkiem pamiętanej głównie z Slumdog. Milioner z ulicy Freida Pinto (tym razem wciela się w Caroline, ładną panią weterynarz); właściwie bardziej jest niż gra.
Dość często jednak widz obserwuje nie ludzi, ale małpy, tym razem zrobione komputerowo. Możliwości współczesnej techniki pozwoliły wreszcie na to, żebyśmy nie musieli oglądać ludzi poprzebieranych w małpie kostiumy, co gdy przypomnimy sobie całą serię rozpoczętą w 1968 roku wyglądało dość... umownie. Tzn. widzowie wiedzieli, że to nie małpy, ale zakładali, że to małpy. Nie raziło dopóki cała fabuła rozgrywała się w odległej przyszłości, jednak ucieczka niektórych szympansów w nasze czasy odarła owe kontynuację całkowicie z iluzji (choć wcielanie się w różne postaci szympansów - tak w filmach długometrażowych jak i serialu - przez Roddy McDowella zasługuje na uznanie).
Podobnie wyglądała wersja Burtona, szczególnie jeśli przyjrzeć się żeńskiej reprezentacji gatunku. Oglądając jednak wersję z 2001 godziliśmy się jako widzowie na łączenie świata science fiction z – bliskim temu reżyserowi – baśniowym.
Geneza... pokazuje nam małpy jako... małpy. Co więcej zmiany zachodzące w nich udało się pokazywać stopniowo. Pochwalić je należy – mówiąc metaforycznie – za grę
aktorską. Dobrze wypadają zamyślone, rozdrażnione czy nawet wzruszone.
Małpia mowa...
Najtrudniejszym zadaniem dla scenarzystów było zaaranżowanie w fabule momentu, w którym małpa powie pierwsze słowo. Tym słowem jest Nie! Dla znających poprzednie filmy o inteligentnych małpach, a szczególnie Ucieczkę... to oczywiste. To słowo buntu, sprzeciwu, a jednocześnie słowo, które człowiek ciągle powtarzał zniewolonym małpom. Wg Świętych manuskryptów – swoistej księdze wiary – wypowiedział je Aldo. W pętli czasowej wprowadzonej do owej serii okazało się, że nie ma pierwszej mówiącej małpy (cecha ta została poniekąd odziedziczona od przodków z przyszłości), natomiast w Genezie... jest nią Cezar. Jego imię to również nawiązanie. O ile jednak „wcześniejszy” dostał od rodziców imię Milo, zaś imię rzymskiego wodza wybrał sobie sam, o tyle „nowy” Cezar to odwołanie do dramatu Szekspira czytanego przez ojca naukowca, który opiekuje się szympansem.
Wróćmy jednak do Nie! wypowiedzianego, a właściwie wykrzyczanego w Genezie... Scena wyszła bardzo realistycznie, dlatego że jest to gardłowo wyduszone angielskie No! Gorzej wypadnie – bo zbyt gładko – następna wypowiedź Cezara.
Nawiązań do poprzednich filmów o zdominowanej przez małpy Ziemi uważny widz znajdzie oczywiście więcej.
Małpia dominacja...
Ciekawym rozwiązaniem w Genezie... jest wprowadzenie dwóch skutków ubocznych stosowania leku: rozwój małp i choroba wśród ludzi. Dzięki temu unikamy dość specyficznej wersji wydarzeń, w której to mniej małp i w dodatku słabiej uzbrojonych likwiduje całą cywilizację ludzką. W końcu zanim człowiek zdominował Ziemię, wcale nie musiał stoczyć zwycięskiej walki z dinozaurami.
Człowiek wyginie.
Przynajmniej częściowo. Małpy natomiast zajmą się budowaniem własnego społeczeństwa. Dominacja człowieka okazuje się pozorna. Władanie nad światem to tylko religijny slogan. Na złą drogę sprowadza ludzkość ślepa chęć zysku, korzyści i wiara we własne możliwości. Brak nam na pewno skromności, opanowania oraz umiejętności zaakceptowania faktu, że nie wszystko trzeba zmieniać, że pewne sprawy musimy zaakceptować. To próbuje wytłumaczyć Caroline Willowi (w tej roli James Franco) po śmierci jego ojca.
Pozornie mamy więc tutaj po raz kolejny doktora Frankensteina, jednak z tą różnicą, że naukowiec Will Rodman pragnie rozwiązać istniejący problem, a nie bawić się w Boga decydującego o życiu i śmierci.
Małpia kontynuacja...
Geneza planety małp okazuje pomysłem podobnym do Batman: Początek. Pozornie to tłumaczenie tego, co oglądaliśmy w innych filmach, ale tak naprawdę początek nowej serii opowiedzianej chronologicznie. Wszystko wskazuje na to, że – tym bardziej po sukcesie kasowym – możemy spodziewać się dalszej opowieści.
Zresztą ostatnie sceny filmu wskazują, że tak będzie.
Poza tym Geneza... to kolejny film, którego zakończenie w pewnym zarysie już znamy na samym początku. Małpy się zbuntują! Wiedzieliśmy, że Titanic utonie, Bond przeżyje, Batman wygra, a w Melancholii skończy się świat.
Zabawa polega na śledzeniu, jak do tego dojdzie.
Ja bawiłem się świetnie, robiąc za śledczego kinowego podczas oglądania Genezy...
*
Geneza... to rozrywka na wysokim poziomie. Mówienie, że udało się przy okazji zrobić ambitne kino niektórzy uznają za przesadę, ale coś tkwi w swoistym żonglowaniu motywami, kadrami i rozwiązaniami zaczerpniętymi z innych dzieł. Miejscami staje się filmem o filmach. Z drugiej strony wiemy, że podział na kino tzw. ambitne i kino tzw. komercyjne już dawno przestał... działać.
© Michał Domagalski
Geneza planety małp
ang. Rise of the Planet of the Apes
USA, 2011, 108 min., dramat, sci-fi, akcja.
reż. Rupert Wyatt