„Szybko, Koteczku! Zabij! Zabij!” (recenzja)

Michał Domagalski
Michał Domagalski
Kategoria kino · 11 sierpnia 2011

Kino klasy B potrafi rozśmieszyć niczym najlepsza komedia, czasami czyniąc to zupełnie nieświadomie, jednak równocześnie może widza znudzić. Tak też jest z „Faster, Pussycat! Kill! Kill!", nakręconym podobno w sześć dni, dziele Russ'a Meyera z 1965 roku.

Sam tytuł (polskie Szybciej, koteczku! Zabij! Zabij! robi na mnie mniejsze wrażenie), który dzisiaj brzmi dość groteskowo, w założeniu twórców miał określać, przed jakim dziełem stoimy. Szybkie samochody, seks i przemoc! To nas czeka podczas bez mała półtoragodzinnej filmowej przygody. Zresztą nic dziwnego, gdyby dodać jeszcze jakiegoś potwora, to mielibyśmy klasyczną sałatkę siekaną B-movie.

 

Fabuła to konstrukcja cepa.

 

Trzy tancerki go-go lubiące poszaleć samochodami natrafiają na parę nierozerwalnie zakochanych głupiutkich gołąbków. Jedna z nich, Varla (w tej roli Tura Satana), zabija chłopaka, zaś pozostałą przy życiu dziewczynę tancerki decydują się zabrać ze sobą. Na stacji benzynowej dowiadują się o starcu, który mieszka z dwójką synów na farmie. Plotka głosi, że choć żyją jak pustelnicy, to posiadają – a konkretniej ów starzec – dużo pieniędzy.

 

Trzy wojowniczki wybierają się, żeby zagarnąć majątek.


Ale fabuła to tylko pretekst. W dodatku pełna dziur i niedopowiedzeń, ale nie o to chodzi w kinie.


Ważne, że mamy nad wyraz erotyczne wdzięczenie się pań na wszystkie możliwe sposoby: kręcenie bioderkami, wypinanie dekoltu, mrużenie oczu, 

dwuznaczne powiedzonka... Tak przerysowane, że wybuchamy salwami śmiechu.


Pojawia się również mięśniak, z niewiadomych przyczyn nie do końca rozwinięty umysłowo. Za to pręży się ze sztangą, a my możemy pooglądać jego mięśnie oraz... zachwyt wyrażany przez blond tancerkę Billie (Lori Williams), która próbuje go uwieść. On jednak słyszy pociąg i... ucieka.


[sic!]

 

 

Mamy nieźle szurniętego starca (Stuart Lancaster) na wózku ukrywającego pieniądze. Scena, w której chce się na wózku inwalidzkim zmierzyć z samochodem... śmiech! Z samochodem udaje się wygrać za to jego umięśnionemu synowi. Za długie to i nużące, a tym bardziej pod koniec filmu, kiedy śmianie się z głupkowatych pomysłów na kolejne sceny zaczyna nudzić.

 

Wszystko okraszone nieudolnym montażem, przydługimi scenami wyścigów zbudowanych na przemian ze zbliżeń i planu ogólnego oraz głupkowatych, nienaturalnych dialogów. Gdyby panie pokazały się chociaż bardziej, kiedy się kąpią...


Zresztą sama przemoc, seks i szybkie samochody nie robią kina. Nawet klasy B.


Oczywiście trzeba mieć świadomość, że to film, którego pokazywania zabroniono – ze względu na drastyczne sceny i seksapil pań – w Wielkiej Brytanii aż do roku 1980, że mamy dzisiaj inną wrażliwość, ale mimo wszystko całość po wycięciu zbędnych dłużyzn zajęłaby pewnie z kwadrans. Szybciej, koteczku! Zabij! Zabij! zwróciło się podobno po dwóch tygodniach wyświetlania, ale to zasługa raczej niskiego budżetu.


Dużo gorsze to od Morderczych klaunów z kosmosu, Martwicy mózgu, na których świeżość pomysłów zaskakiwała aż po finał.


Trudno się śmiać z dobrego dowcipu przez kilka dni. Jeszcze trudniej przez półtora godziny z czyjejś nieudolności. Kotek jest szybki, kotek zabija, kotek mruczy. Ale kotek nie cieszy! Przynajmniej nie na tyle, ile by się chciało. 

 

Warto obejrzeć, żeby wiedzieć... do jakiego kina odwołują się niektórzy reżyserzy.

 

 

 

 

© Michał Domagalski

 

 

 

 

Szybciej, koteczku! Zabij! Zabij!

ang. Faster, Pussycat! Kill! Kill!

USA, 1965, 83 min., dramt, komedia, akcja

reż. Russ Meyer