Podłe Mankurty! „O Weselu w Besarabii” Napoleona Helmisa

Jacek
Jacek
Kategoria kino · 29 maja 2011

PRZYSTANEK KINA RUMUŃSKIEGO. 28 maja, dzień pierwszy: Po takim pokazie wypada tylko zacierać ręce przed kolejnymi dniami festiwalu, który trwa w stolicy do samego czwartku i stanowi niezwykle interesujące wydarzenie.

„Wobec masowości i przystępności kina, słuszne jest niestety twierdzenie, że przeciętny widz kinowy ma gorszy gust niż przeciętny bywalec koncertów, wystaw plastycznych czy sal teatralnych. Ubolewamy codziennie nad olbrzymim zainteresowaniem dla kinowej lichoty, ubolewamy codziennie nad brakiem powodzenia arcydzieł kinematografii.”1 Pisze Jerzy Płażewski. Trudno nie zgodzić się z tezą postawioną przez wybitnego polskiego filmoznawcę. W naszym kraju, choć nie tylko, prym wiodą obecnie filmy „złe”. Mówiąc „obecnie”, wyrażam nutę nadziei na poprawę sytuacji, choć z każdym dniem utwierdzam się tylko w przekonaniu, że moje marzenia na zawsze pozostaną w przepastnym worku tego, co stanowi pewną stałą w sferze kultury – trudno jest przecież walczyć z tym, co masowe. Zaobserwować można to było choćby podczas pierwszych dni warszawskiej odsłony „Przystanku kina rumuńskiego”, odbywającego się w Kinie Luna. Nie oszukujmy się – tłumów nie ma. Wierzyć należy jednak w tych, którzy przychodzą mimo wszystko, tych którzy dążą do realizacji kolejnego z postulatów stawianych przez Płażewskiego, czyli osiągnięcia statusu „widza genialnego”. Poza tym, kogo nie było, niech żałuje...

 

28 maja, w ramach wspomnianego festiwalu „Przystanek kina rumuńskiego”, odbyła się projekcja filmu Napoleona Helmisa – Wesele w Besarabii. Jest to historia młodego małżeństwa, które wyrusza do Mołdawii w celu wyprawienia drugiego wesela i zebrania funduszy na opłacenie kredytu hipotecznego. Wydawałoby się... błaha, nic nie wnosząca fabuła. Otóż nic bardziej mylnego. Konstrukcja fabularna, którą posłużył się reżyser Włoszek, stanowi doskonały nośnik tradycji kulturowej i historii dotkliwie doświadczonej przez los Besarabii.

 

Przyznam, że będąc w kinie, momentami miałem przed oczyma Wesele Smażowskiego. Nie chodzi tu, rzecz jasna, wyłącznie o przyjętą strategię fabularną, ale o sposób narracji, pewne przejaskrawienia, wynikające z konieczności posługiwania się bardzo wyrazistym kontrastem. Budowa stylistyczna narracji jest tu elementem wiążącym na kilku płaszczyznach: spaja film kompozycyjnie, treściowo i estetycznie. Kontrast stanowi zatem wartość konstytutywną Helmisowskiego obrazu.

 

Najwidoczniej tendencja ta objawia się w samym przyjęciu formy gatunkowej. Film zasadniczo jest komedią, oferującą widzowi sporą dawkę humoru sytuacyjnego, słownego i przede wszystkim komizmu postaci. Momentami śmiech wbija widza w fotel, by zaraz przeobrazić się niepostrzeżenie w uderzające realizmem nawiązania do historii tragicznego podziału Besarabii i wynikających z tej sytuacji konfliktów.

 

Wesele, stanowiące miejsce spotkania społeczności mołdawskiej i rumuńskiej, okazuje się polem rywalizacji. Tylko o co? Reżyser wydaje się niejednokrotnie zadawać sobie to pytanie – bezskutecznie. Kwestię sporną stanowią sprawy związane z używaniem języka rosyjskiego, który w Mołdawii, a w szczególności w Kiszyniowie, stał się jednym z głównych czynników determinujących podziały społeczne. Rodzina pana młodego, która przybyła z Bukaresztu, nie może zaakceptować faktu używania „ruskawa jizyka” przez przybyłych gości. Kończy się to drobną awanturą zwieńczoną wyłączeniem światła przez właściciela obiektu, co stanowi przykład jednej z kapitalnych metafor, czyniących język filmu lżejszym i przystępniejszym, choć jednocześnie bardziej wymagającym wobec odbiorcy. Nie prawda to też, że metafora zabija klarowność przekazu filmowego. Jej realizacja w omawianym obrazie zawiera się w jednym tylko ujęciu, które w żaden możliwy sposób nie nagina autentyczności prezentowanej historii tak na płaszczyźnie samej fabuły jak konstrukcji.

 

Niezwykle ciekawą kwestią jesti także czysto socjologiczny aspekt filmu. Grupa ludzi, którzy stanowili niegdyś jeden naród, którzy szczycili się jedną historią, walczyli o te same ideały, stała się nagle wroga wobec siebie, nie rozumiejąc zupełnie źródła tej niechęci. Kruchość więzów ponadjednostkowych zostaje tu obnażona przez bezduszną machinę polityczną, która nie ma jednak w swoim arsenale żadnej porażającej broni, dysponuje bowiem wyłącznie formalną granicą międzypaństwową, która okazuje się jednak argumentem zupełnie wystarczającym. Początku konfliktów, wydaje się mówić reżyser, powinniśmy szukać zatem w samym człowieku, głęboko we wnętrzu jednostki.

 

Różnice kulturowe wydają się wypaczać normalne relacje między uczestnikami wesela. Zarówno starsze jak i młodsze pokolenie nie potrafi odnaleźć się w zaistniałej sytuacji. Ojciec panny młodej używa nawet określenia „mankurty”, czyli ludzie, którzy stracili swoją tożsamość historyczną. Tu pojawia się jednak kolejny problem, gdyż nie wiadomo, która tożsamość jest tą „właściwą”. W zasadzie poza kwestiami odnoszenia się do spuścizny ZSRR i charakterystycznymi obrzędami weselnymi, film nie pokazuje większych różnic w sposobie patrzenia na świat prezentowanym przez Mołdawian i przybyłych mieszkańców Bukaresztu.

 

Niewiele brakowało, aby omawiany konflikt zaważył na losach miłości głównych bohaterów. Uczucie potrafiło jednak załagodzić niebezpieczną sytuację, co, moim zdaniem, nie było najlepszym rozwiązaniem fabuły Dzięki wyborowi takiego zakończenia, film został nieco spłycony. Z drugiej strony jednak, być może ten właśnie element otworzył mu drogę do nominacji do Oscara w kategorii Najlepszy film nieanglojęzyczny, w której niestety ubiegła go  skandynawska produkcja Hævnen.

 

Wspominając Wesele w Besarabii nie można pominąć jeszcze dwóch niezwykle istotnych kwestii. Pierwsza z nich nazywa się Victoria Bobu, którą pochwalić trzeba za niezwykłą wręcz swobodę i finezję, o którą trudno w filmie balansującym na gatunkowej krawędzi. Ta piękna młoda kobieta ożywiła sferę gry aktorskiej i zdecydowanie wybijała się na tle innych, dość bezbarwnych postaci. Drugim elementem, który uznać musimy za co najmniej kunsztowny jest muzyka. Stanowi ona środek ciężkości między kontrastowymi ujęciami i scenami, pozostawiając widzowi możliwość wyboru między odpowiednią konwencją i tematyką.

 

Po takim pokazie wypada tylko zacierać ręce przed kolejnymi dniami festiwalu, który trwa w stolicy do samego czwartku i stanowi niezwykle frapujące doświadczenie kulturowe, socjologiczne i filmowe. Kino rumuńskie żyje, proszę Państwa, i nie jest to przypadek, biorąc pod uwagę tradycję tamtejszej kinematografii.

 

© Jacek Podgórski/ Nisza filmowa

 

 

Portal Wywrota.pl objął festiwal PRZYSTANEK KINA RUMUŃSKIEGO  patronatem medialnym

 

Program festiwalu na wywrota.pl

Program festiwalu na stronie Kina Luna

 

 

Tytuł: Wesele w Besarabii
Reżyseria: Napoleon Helmis
Produkcja: Rumunia / Mołdawia / Luksemburg
Data produkcji: 2009
Czas trwania: 90 minut
Zdjęcia: Silviu Stavilǎ
Obsada: Vlad Logigan, Victoria Bobu, Constantin Florescu, Viorica Geantǎ-Chelbea, Igor Christol, Corina Druc, Silvia Berov, Ion Scutelnicu.

________________________________________

[1]  Płażewski Jerzy, O genezie książki, jej celu, metodzie i zakresie, [w:] Język Filmu, Książka i Wiedza, Warszawa, 2008, s.7.