Wiedziony niejasną potrzebą obejrzenia na wielkim ekranie czegoś, co umiejętnie połączy elementy rozrywkowego kina o wciągającej fabule z – choćby i udawaną – ambicją zadania trudnych pytań, wybrałem się na film „Kod nieśmiertelności”. Muszę przyznać, że powyższe moje oczekiwania udało mu się spełnić. Powiedzmy: przynajmniej w dziewięćdziesięciu procentach. [Trochę SPOILERÓW]
Oczywiście Kodu nieśmiertelności nie należy oglądać, jeżeli wymiotnie reaguje się na science fiction i kiedy oczekuje się genialnego filmu roztrząsającego problemy w nowatorskim stylu. Nowinką dla większości widzów będzie oczywiście sam pomysł fabularny. Otóż główny bohater, kapitan Colter Stevens, musi powstrzymać dalsze poczynania terrorysty w dość nietypowy sposób, tzn. wcielając się w ofiarę poprzedniego zamachu bombowego na pociąg. Dokładniej: przeżywając ostatnie osiem minut życia Seana Fentressa – nauczyciela historii, który jechał z bliską sobie kobietą (nie stanowią jeszcze pary) do Chicago. Jak to możliwe?
Utajniony program o nazwie Kod nieśmiertelności umożliwia, przy dużej kompatybilności osób, na przeżywanie ostatnich – właśnie ośmiu – minut nieżyjącego człowieka. Pozostają one dostępne przez jakiś czas, jak łuna światła wokół zgaszonej żarówki. To oczywiście spora dawka science fiction, ale w końcu na taki film się wybraliśmy, więc nie możemy narzekać.
Wspomnijmy w tym miejscu o problemie z tytułem. Otóż czasami niedosłowność tłumaczeń tylko służy dziełu i, oglądając „Kod nieśmiertelności”, myślałem, że tym razem również postąpiono dobrze. Okazuje się jednak, że kod źródłowy ma swoje określone znaczenie w informatyce i jako taki jest odpowiedniejszym zwrotem. Polska wersja może zaburzyć interpretację. Tu polotem wykazaliby się zapewne komputerowcy, bo ja tylko wspominam o problemie, jednak nie potrafię go rozwiązać.
Wracając natomiast do fabuły Kodu nieśmiertelności. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy akcja się rozpędza. Nasz bohater ma ustalić, kto jest zamachowcem planującym kolejny zamach na Chicago. Niemożliwością okazuje się dokonanie tego w czasie mu dostępnym, tj. w osiem minut, więc dowodzący projektem wysyłają go kolejne kilka razy do wydawałoby się skazanego na zagładę pociągu.
Repetujemy więc niczym niezbyt zdolni uczniowie klasę od nowa i od nowa ośmiominutowy fragment.
Nie nudzimy się jednak. W końcu za każdym razem scena rozwija się trochę inaczej, gdyż zmienia ją świadomy tego Colter Stevens. Tutaj rodzą się – powracające co jakiś czas w naszej kulturze – pytania o istotę rzeczywistości. Czy świat to jakaś materia? Czy tylko materia? Czy prawda jest tylko jedna, czy też może zależy od naszej świadomości i odpowiednio ulega przemianom? Czy można uniknąć sytuacji, która już się wydarzyła?
Pozornie nasz bohater powinien przeżywać w tej „symulacji” zaledwie osiem minut, ale przecież nie powinien również dostrzegać tego, czego nie mógł zobaczyć Sean Fentress – tymczasem wysiada nawet z pociągu. Zamiast białych plam widzi prawdziwy dworzec, nie zarejestrowany przez pierwowzór (tak umownie nazwijmy Seana Fentressa). Co więcej, doprowadza do serii sytuacji, które nie powinny stać się udziałem nauczyciela historii.
Wszystko komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy zdajemy sobie sprawę, że istnienie samego Coltera Stevensa nie jest do końca typowe. Od początku zadajemy sobie pytanie: Po co wisi on w pełnym umundurowaniu wewnątrz jakiegoś helikoptera, w którym raz przecieka olej, za chwilę jest niemożliwie zimno?
Powstają w nas wątpliwości niczym podczas czytania prozy Philipa K. Dicka. Ten jednak potrafił wieźć czytelnika na swoim roztrzaskanym psychicznie wózku do samego końca, tymczasem twórcy Kodu nieśmiertelności wprowadzają swój pojazd zwrotnicą akcji na wypróbowane niejednokrotnie przez hollywoodzkich specjalistów tory. Robi się ckliwie, sentymentalnie i jakoś nazbyt szczęśliwie. Jeżeli nie zmienimy rzeczywistości to możemy stworzyć nową, równoległą. Jeżeli nie żyjemy, to możemy zacząć żyć życiem kogoś, kto też – paradoksalnie – nie żyje.
Niektórzy będą się oczywiście zastanawiać, czy ta nowa rzeczywistość nie jest iluzją, zaś ta pierwotna, z której uciekł bohater, prawdziwą. Ale samo pojęcie p r a w d y w tym przypadku przestaje mieć zastosowanie bądź trzeba zdefiniować je od nowa.
Problem polega na tym, że zbyt często mamy wrażenie, iż są to już rozważania odbiorcy, a nie interpretacja. Całej tej skomplikowanej filozofii w filmie nie widać. Staje się on tylko impulsem do rozmyślań. Może to i dużo, jednak nawet kiepski film potrafi dokonać takiego cudu.
Kod nieśmiertelności to raczej ciekawie zapakowana rozrywka niż traktat filozoficzny.
Wszystko przyprawione zostało dobrze zaplanowanymi i dopasowanymi do całości efektami specjalnymi. Jeden z wybuchów, choć może stanowi prostą grę na emocjach, silnie działa na widza. Główna para klęczy, a za nimi zaczyna rozprzestrzeniać się ogień nieubłaganie zmierzający w ich stronę. Takich scen zobaczymy więcej i wielu one słusznie urzekną.
Kod nieśmiertelności to drugi po Moon długometrażowy film Duncana Jonesa. Wiemy już, że jest ten pan niezłym rzemieślnikiem. Czy stanie się ważnym, czy tylko głośnym reżyserem? Poczekamy! Zobaczymy!
© Michał Domagalski
Ocena: 7/10
Tytuł: Kod nieśmiertelności
Tytuł oryginału: Source Code
Produkcja: Francja/USA
Reżyseria: Duncan Jones
Scenariusz: Ben Ripley
Wystąpili: Jake Gyllenhaal, Michelle Monaghan, Vera Farmiga, Jeffrey Wright i inni.
Premiera: 11 marca 2011, 6 maja 2011 (Polska).