Dobry, zły i elegancki

Rafał Łukasik
Rafał Łukasik
Kategoria kino · 20 lutego 2011

Współczesny [ekranowy] twardziel jest elegancki, brutalny i milczący. Introwertyzm w jego przypadku nie jest pozą, ale jedyną szansą na przetrwanie, kiedy strzały padają znacznie częściej niż słowa...

 

Tanie dranie, pomimo staromodnego uroku, powoli odchodzą w zapomnienie. Brudne i przepocone podkoszulki – atrybuty brudnych i spoconych bohaterów kina akcji najpierw trafiły do pralni, potem zostały porządnie wyprasowane i schowane pod drogimi garniturami zadbanych
i zabójczo niebezpiecznych dżentelmenów. Wydaje się, że reżyserzy odchodzą od zadeptanego schematu – słuchającego muzyki klasycznej, przesadnie filozofującego – czarnego charakteru, raz za razem tłuczonego przez swojskiego i nieco niechlujnego, ale za to niezwykle przyzwoitego gościa z kilkudniowym zarostem. Nawet jeżeli klasycy ciągle trzymają się poglądów, że białe jest białe, a czarne jest czarne, to ich głosy cichną, powoli zagłuszane przez twórców wprowadzających do swoich filmów coraz więcej odcieni szarości. Można kłócić się o to, czy postacie filmowe mają swoje źródła w nastroju rzeczywistości, z której wyrastają, czy to raczej wybitne dzieła kreują te nastroje; nowy typ bohatera nie wziął się jednak znikąd. Lata 80. i 90. dały nam wielu żywiołowych i rozgadanych brutali: niektórzy zachwycali chwytliwymi ripostami (Bruce Willis), inni byli po prostu umięśnionymi twardzielami (Sylvester Stallone, Dolph Lundgren), a jeszcze inni, nie posiadając talentów oratorskich, opanowali do perfekcji hurtowe rozwalanie statystów połączone z prezentacją bicepsów (Arnold Schwarzenegger). Na początku XXI wieku ten model powoli odchodzi do lamusa. Jakie zatem atrakcje w kinie akcji proponuje się widzom na początku nowej epoki?

 

Zabójcza elegancja

 

Wyobraźmy sobie taką scenę rozpoczynającą film: Ona i On w oddalonym od cywilizacji, zasypanym śniegiem górskim domku rozkoszują się ciepłem kominka i swoich ciał. Nie padają żadne słowa. Po chwili widzimy ich spacerujących po lesie i wszystko wydaje się być w porządku, dopóki Ona nie zauważa śladów stóp na śniegu. Należą do napastników, których On błyskawicznie unieszkodliwia, a następnie, bez wahania, robi to samo z nią. Padają strzały, ale nie słowa. Bohaterem nowego filmu Antona Corbijna The American jest zawodowy zabójca grany przez George'a Clooney'a. Elegancko ubrany, staroświecko przystojny, pomimo iż ma w filmie imię, a nawet dwa w zależności od tego z kim rozmawia, jest po prostu Amerykaninem, bezimiennym duchem, samotnikiem nawet wśród zabójców. Uciekając przed zemstą tajemniczych Szwedów, Clooney ukrywa się w małym włoskim miasteczku. Podając się za fotografa, decyduje się na przyjęcie ostatniego zlecenia, po którym zniknie na dobre. W tym filmie nie ma nagłych zwrotów akcji, dramatycznych pościgów ani szybkich dialogów. Amerykanin przypomina samuraja kierującego się swoistym kodeksem postępowania, a może raczej zbiorem twardych reguł, odstępstwo od których uniemożliwia przetrwanie. W rozmowie z księdzem utrzymuje, że nie lubi maszyn, jednak bez problemu buduje karabin snajperski. Awersja do techniki jest raczej metaforą niechęci do hałaśliwej współczesności. Zabijanie pozostaje obojętne na cywilizacyjny postęp, nadal jest zimne i wyrachowane, a zabójcy doskonale radzą sobie bez nowoczesnych gadżetów i technologii. Ta nostalgiczna opowieść nie potrzebuje moralizowania. Reżyser nigdy nie usprawiedliwia zabójcy; pokazując całą jego brutalność nie odbiera mu jednak człowieczeństwa. Nie bawi się także w tanią psychoanalizę, nie tłumaczy bohatera z wyboru drogi życiowej nieudanym dzieciństwem, patologicznymi rodzicami czy presją otoczenia. Współczesny twardziel jest elegancki, brutalny i milczący. Introwertyzm w jego przypadku nie jest pozą, ale jedyną szansą na przetrwanie, kiedy strzały padają znacznie częściej niż słowa.

 

Kolejna droga samuraja

 

The Limits of Control, pierwszy po czteroletniej przerwie film Jima Jarmusha jest zjawiskiem nietypowym i prawdopodobnie nie przypadnie wszystkim do gustu lub nawet stanie się ich limitem cierpliwości. Podobnie jak w The American śledzimy poczynania zawodowego zabójcy (w tej roli pomnikowy jak Dyskobol Myrona, Isaach De Bankolé ), który zamiast ukrywać się przed tajemniczymi Szwedami, udaje się w podróż w głąb Hiszpanii. Pewna bliżej nieokreślona organizacja zleca mu zabójstwo amerykańskiego biznesmena, ale zanim do niego dotrze, napotka na swojej drodze galerię przedziwnych postaci. Bezimienny bohater ma wiele wspólnego z Amerykaninem granym przez Clooney'a: obaj nie lubią komórek, są samotnikami, a milczeniem wyprowadziliby z równowagi nawet Giewont. Są lepiej ubranymi i bardziej powściągliwymi odpowiednikami postaci z filmów Akiry Kurosawy czy Sergia Leone. Jarmush w odróżnieniu od Corbijna nie zajmuje się opowiadaniem opowieści, ale oniryczną grą z widzem. Czerpie zachłannie z klasyki kina szpiegowskiego, ironizuje na temat teorii spisku i parodiuje sposoby działania sekretnych stowarzyszeń. Bezimienny zabójca przemierza hiszpańskie kawiarenki, zawsze zamawiając dwa espresso, oczekuje na kolejne osoby, które po zadaniu pytania o znajomość hiszpańskiego (hasło rozpoznawcze w stylu naszych rodzimych kasztanów z placu Pigalle) wymienią z nim pudełka od zapałek (czerwone i zielone), po czym wdają się w rozmowę o literaturze, istocie wszechświata czy muzyce. Wszyscy oni należą do przeszłości, na zatłoczonym cyfrowym niebie pozostają analogowymi cieniami. Postanawiają zatem pozbyć się swojego największego wroga. Zbyt prosta metafora na zakończenie nieco psuje ogólny efekt, ale praca kamery raczącej widza wspaniałymi widokami Hiszpanii i rewelacyjna muzyka, wynagradzają drobne niedociągnięcia.


Współcześni filmowi macho rzucają wyzwanie przegadanemu światu facebook'owych znajomości i śmiesznych filmów na You Tube. Zasady, którymi się kierują są brutalne, ale trwałe i oczywiste, jak ich nieskazitelne garnitury. Tęsknota za wyrazistymi postaciami jest coraz bardziej widoczna, a sukcesy takich filmów jak The Expendables potwierdzają, że w czasach politycznej poprawności i zanudzających swoją przewidywalnością sporów na internetowych forach brakuje prawdziwych twardzieli. Szkoda tylko, że nostalgia za przeszłością pozbawiła ich poczucia humoru, bo nawet James Bond przestał żartować i zrobił się z niego zimny drań.

 

Rafał Łukasik