„Australia” – warta wylania łez

anonim
Anonimowy użytkownik
Kategoria kino · 18 lutego 2009

Wzruszająca opowieść o kobiecej sile i determinacji w walce z przeciwnościami losu. Nawet wojna nie jest w stanie powstrzymać rodzącą się miłość ani zmienić przeznaczenia.

 

         „Australia” to najnowszy film Baza Luhrmanna, twórcy „Romea i Julii” i „Moulin Rouge”. Opowiadana historia na początku wydaję się być klasycznym, nudnym melodramatem, jednak okazuję się, że zupełnie nim nie jest. Niekiedy bardziej przypomina western czy film przygodowy, jednak z założenia jest to prostu dramat. Akcja filmu ma miejsce, jak nie trudno się domyślić, w Australii i rozgrywa się w czasie drugiej wojny światowej. Fabuła filmu jest opowiadana przez małego chłopca o imieniu Nullah ( w tej roli Brandon Walters), który jest Aborygenem. To jego oczyma przedstawiana jest zarówno sama Australia, która jest niewątpliwie pięknym miejscem, jak i historia, która się tam rozegrała. Jest to poniekąd jego historia, a on sam jest zarówno jednym z bohaterów, jak i wszechwiedzącym narratorem.

          Jest to przede wszystkim historia o wielkiej miłości, o miłości, jaka nie często się zdarza. Ta miłość wystawiana jest na wiele prób i spotyka na swojej drodze przeciwności losu. Spotykają się dwa światy, dwa inne życia, dwie osoby z pozoru do siebie niepasujące. Ona – Sarah Ashley ( Nicole Kidman), angielska arystokratka, która odziedzicza po śmierci swojego męża ranczo w Australii i postanawia się nim zająć, co w jej wykonaniu wydaje się być porwaniem się z motyką na słońce. Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie na początku takiego przebiegu akcji. Nikt nie wierzy w jej sukces, a jednak zwycięża jej determinacja i siła, siła kochającej kobiety. On ( Hugh Jackman) jest poganiaczem bydła z tamtejszych okolic i nie zostawia pięknej damy samej z dwoma tysiącami krów. Uczucie między nimi jest nieuniknione i widz tylko czeka aż ono rozkwitnie, choć na początku usilnie starają się wszystkim demonstrować, jak bardzo za sobą nie przepadają.

          Miłość arystokratki do małego chłopca przydarza się natomiast nieoczekiwanie, dlatego daje tyle blasku i radości. Sarah Ashley na początku opiera się tak bardzo i tak bardzo boi się zbliżyć do chłopca, jak bardzo później nie może bez niego spędzić ani jednej chwili i nie chce pozwolić mu odejść. Sceny z ich udziałem doprowadzają do łez, pełne napięcia są zwłaszcza ich rozstawania się i powroty. Ciężko odpowiedzieć teraz na pytanie: która miłość jest silniejsza, miłość do mężczyzny czy miłość do dziecka?

          Wbrew wszystkim przeszkodom Lady Ashley – bo tak jest nazywana – zwycięża. Znajduje kilka osób i wyrusza w podróż przez australijskie pustkowia, a w tle toczy się przecież wojenna zawierucha. Nic nie jest w stanie jej powstrzymać, ani nikt. Poznaje uroki całkiem odmiennego życia, niż jej dotychczasowe, lecz dzielnie sobie z tym radzi.  Poznaje prawdziwe uczucia, emocje i wartości życiowe. Nie są dla niej już ważne pieniądze, ani eleganckie rzeczy czy ubrania. Jej życie zmienia się razem z nią samą. Jej przemiana jest ogromna. Nie jest już nieprzystępna i rozkapryszona, jak dziecko. Zmienia się z oschłej i zimnej we wrażliwą, pełną ciepła i dobroci kobietę. Dzięki tej przemianie wydaje się, że zna już uroki życia mniej wygodnego, a mężczyźni zaczynają ją i jej czyny traktować zupełnie poważnie, jest na równi z nimi. Najważniejsza staje się miłość i bliskość ukochanych osób, dlatego też ich utrata jest tym bardziej bolesna.

          Ta niezwykła opowieść nabiera jeszcze większej magii dzięki temu, że widz poznaje ją przez pryzmat dziecka. Zaletą jest dodatkowo niesamowita gra aktorska i urok osobisty debiutującego Brandona Waltersa. Jego niesamowity, dziecięcy wdzięk przykuwa uwagę i nie pozwala oderwać od niego oczu, wydaje się, że on naprawdę potrafi czarować. Sceny z nim i jego przemyślenia są bardzo naturalne, niewinne i prawdziwe. On jest największym urokiem tego filmu. 

          Zachwycają również niezwykłe krajobrazy Australii, które są dla większości widzów widokiem niecodziennym, później niszczone niestety przez okrucieństwa wojny. Australia ukazuje się widzom, jako absolutnie zjawiskowe, piękne oraz tajemnicze miejsce. Trzeba przyznać, że reżyser pokazuje ją taką, jaką rzeczywiście jest, czyli rozległą i malowniczą. Zalążek historii i obyczajów jej rdzennych mieszkańców, którymi są Aborygeni, przedstawiony jest w sposób ciekawy i fascynujący. Ważna jest także muzyka, której charakter jest świetnie dobrany do danej sceny, dzięki czemu łatwo jest wczuć się w jej klimat, a kompozytorem był David Hirschfelder. Wszystkie elementy tego filmu składające się na całość obrazu, tworzą jego niebywały nastrój. Magia filmu nie jest jednak zrozumiała dla wszystkich. W tym właśnie tkwi specyfika „Australii” i przyczyna tego, że film ten posiada swoich zarówno zwolenników, jak i okrutnych krytyków. 

          Aktorzy dobrze zagrali swoje role, chociaż nie trzeba dużo szukać, aby natknąć się na nieprzychylną o nich opinię. Według mnie gra aktorka była dobra, a także obsada dobrze wybrana. Nicole Kidman przedstawiła swoją postać wiarygodnie na tyle, aby można było poczuć to, co ona czuje. O małym Brandonie Waltersie nie jestem w stanie napisać złego słowa, chyba pozostaję jeszcze pod siłą jego dziecięcego wdzięku i uroczego uśmiechu. W roli poganiacza bydła i zaklinacza serc pięknym dam bardzo dobrze odnalazł się też, przystojny Hugh Jackman. W pozostałych rolach wystąpili: David Wenham, Jack Thompson, Bryan Brown, David Gulpilil, Essie Davis, Ben Mendelsohn, Jacek Koman i inni.

          Życie wystawia na próbę tak naprawdę wszystkich tych trzech głównych bohaterów. Widoczne i odczuwalne jest niezwykłe uczucie nie tylko Lady Ashley, ale również małego Nullah do niej oraz zaangażowanie i troskę poganiacza. Każdy z nich kocha, cierpi, tęskni, czeka, zyskuje, ale i traci. Film wydaje się grać na emocjach widza, bo kiedy filmowi kochankowie są już razem szczęśliwi, nagle los im coś zabiera i ich rozdziela. Historia trzyma w napięciu i niepewności zakończenia do ostatniej minuty.