Tradycja nowoczesnego modelu pracy i zarządzania pochodzi z Ameryki. W wykonaniu Stanów Zjednoczonych nawet czyszczenie butów uchodzi za prawdziwy system zmierzający do bogactwa. Tylko czy dla wszystkich starczy butów do czyszczenia?
Pewną odpowiedzią na pierwsze załamania się rynku pracy w Stanach Zjednoczonych był bunt zawodowy. Asertywne grupy zawodowe skupiające dziennikarzy, prawników, nauczycieli i policjantów zaczęły buntować się przeciwko wydłużanym godzinom pracy. Jako pierwsze na nierówności w życiu zawodowym zareagowały feministki. Za nimi poszli robotnicy i pracownicy niewykwalifikowani. W osobnym sektorze pozostawali wolni strzelcy, których pierwszy krach na nowojorskich giełdach nie dotknął.
Minęło kilka lat i okazało się, że zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i niektórych krajach Europy, istnieje duża grupa pracowników, którzy pracują od zlecenia do zlecenia, a którzy sami siebie określają jako freelancerzy. Grupa ta przeżywała rozkwit ekonomiczny w momencie formowania się związków zawodowych. System podatkowy dotknął ją dopiero później. Wtedy właśnie narodził się pomysł formowania się freelancerów w grupy, które potocznie określa się mianem co-workerów.
Czym jest co-working? W potocznej świadomości to nowy model zarządzania zawodowego, który wykonują samodzielnie pracownicy. W praktyce jest on przeciwstawiony wszystkiemu, z czym związane są wielkie konsorcja i korporacje. Co - working to grupowanie się wolnych strzelców i wykonywanie pracy w miejscach publicznych lub mieszkaniach prywatnych. Nowa idea pracy przyciągnęła uwagę młodych ludzi. Chcieli oni pracować wspólnie, wykonując jednocześnie swoje zlecenia, ale pozostając w kontakcie społecznym. W tym sensie co-working to praca zmierzająca do przełamywania izolacji i poczucia osamotnienia w domu.
Można powiedzieć, że system co-workingu jest wyrazem tego, co nowoczesne. Ma bowiem przede wszystkim udowodnić, że w pracy zawodowej liczy się również idea niezależności, wolności oraz suwerenności jednostki. Co-working jest niezwykle modną utopią. Żywią się nią wszyscy ci, którzy stracili dużo czasu na domowe rozpraszacze (tak definiuje się wszystko to, co rozprasza uwagę wolnych strzelców w domu, rozpraszaczami są więc dzieci, zwierzęta, pełna lodówka), oraz ci, dla których obecność innych ludzi działa stymulująco. Co-working idealnie pasuje do naszych czasów, bo uczy jak łączyć na co dzień dwie sprzeczne potrzeby; zachowania odmienności i jedności z grupą.
Idea co-workingu nie miałaby jednak żadnych szans, gdyby nie Internet i jego rozwój. To sieć umożliwiła wolnym strzelcom zaistnieć na rynku zawodowym i wywalczyć sobie miejsce w najpoważniejszych sektorach ekonomicznych. Umożliwiła też narodziny nowego trendu w sensie zawodowym, i co ważniejsze społecznej mody na osiąganie sukcesów zawodowych w normalnych, domowych warunkach.
Co łączy sieć i co-working? Przede wszystkim podłoże ideologiczne. Obie formy aktywności opierają się na idei komunikacji. Obie podlegają tym samym prawom rynku i sprowadzają się do mody. Praca z bardziej "ludzkim obliczem" w sieci co-workingowców jest zaprzeczeniem pracy z trudem wykonywanej w wielkiej firmie. W pewnym sensie jest też najbardziej elitarnym (póki co) wyrazem życia zawodowego i netokratycznego szpanu w sieci. Za kilka lat co-working będzie jeszcze jednym sposobem na zarobienie pieniędzy, nie tyle w warunkach co-workerskich, ile na co-workerach. Prawdopodobnie nurt ten sprowadzi się do prostych zasad konsumtariatu, czyli biernego uczestniczenia w czymś, co przywołuje uczucie nostalgii.
W Polsce pierwsze oddziały co-workingu powstały w Poznaniu, a wkrótce potem w Krakowie i we Wrocławiu. Póki co jedynie zaprzyjaźnieni co-workerzy z Poznania założyli wspólną firmę, która ich zdaniem wyrosła na wspólnotowym gruncie i doświadczeniach. Faktem jest, że myślenie wszystkich początkujących co-workerów jest podobne; połączyć siły, zmniejszyć wydatki na utrzymanie biura, a potem założyć własną firmę. Polski co-working jest zatem specyficzną "łączką" między dwoma rodzajami pracy zawodowej; freelancerstwem i własną firmą. Rodzimy odpowiednik co-workingu udowadnia, że sama idea jest bardzo plastyczna i rozciągliwa, zmierza też do specyficznej dla naszych czasów transformacji.
Interesującym kluczem dla zrozumienia idei "pracy w kółeczku", staje się możliwość przeniesienia pewnych form społecznych na grunt zawodowy. To właśnie to przeniesienie wiąże się z zachowaniem pewnych rytuałów przynależnych do nowej klasy pracujących. Jednym z nich jest "galaretka", czyli jelly. Zwykle organizuje się ją w centrum miasta, w knajpie lub klubie, w którym dostęp do Internetu jest priorytetem. Pośród przypadkowych gości klubu, turystów i przechodniów, sytuuje się grupa zawodowa, która swoje poczucie odrzucenia lub odsunięcia społecznego rekompensuje sobie byciem w samym centrum. Rytuał bycia w centrum miasta, centrum dziania się (wnętrze lokalu), wreszcie centrum świata poprzez połączenie z Internetem, posiada właściwości leczące. Wiąże się też z otwarciem na nową (również realnie ujętą) przestrzeń.
Standardem w co-workowaniu staje się wynajmowanie mieszkania w centrum miasta. Mieszkanie zwykle wynajmuje jedna osoba, która posiada status prawny firmy. Reszta załogi płaci swoją część czynszu oraz rachunki bieżące. Obecnie co-workerzy w Polsce za wynajęcie mieszkania lub miejsce przy biurku płacą średnio 300/ 400 zł za miesiąc. W ostatnim ogłoszeniu grupy wrocławskich co-workerów padła propozycja wynajęcia wielkiego biura w centrum miasta ze sprzątaczką i panią w recepcji, do którego może wejść jednorazowo 30/ 40 pracowników. Cena za wynajęcie tam biurka wahałaby się od 500 do 600 zł za miesiąc. Propozycja została przyjęta sceptycznie, ponieważ większości co-workerów kojarzyła się ona po prostu z korporacją.
Pierwotna idea pracy w przestrzeni miasta oddaje istotę rozwoju Internetu w Polsce. Zaczęło się od nieznajomych, a kończy na odnajdywaniu znajomych przez portale społecznościowe pokroju Naszej - Klasy.pl. Co-working początkowo był ideą wyłącznie netową, o której rozprawiano, dyskutowano na listach. Większość pracowników co-workingu przyznaje, że poznała się w sieci i dopiero potem spotkała w realu. Pierwotnym kluczem do poszukiwań byli jednak ludzie z tej samej branży, którzy odszukiwali się w sieci.
Wydaje się, że co-working pozostaje wyraźnym śladem zapaści ekonomicznej amerykańskiego rynku, który dotknął wolnych strzelców i zmusił ludzi do uprawiania "wolnego" zawodu. W Stanach Zjednoczonych na początku lat 90. co-working z niszowej ciekawostki wielkich miast przerodził się bardzo szybko w kolejny biznes panów w eleganckich garniturach. To właśnie oni najszybciej nie tyle pojęli, co przejęli ideę, o której mówiło się, że kontynuuje tradycję "dzieci kwiatów". Idea wolności ma jednak w Stanach poważną cenę. W samym Nowym Jorku powstały nie tyle nowe grupy co-workerów, ile ich agencje. Można więc za niebagatelną cenę 100 lub 300 dolarów wynająć sobie na tydzień klimatyzowane, zraszane wodą górską mieszkanie, które urządzili specjaliści od feng szui. Co ciekawe, dla młodych literatów i dramaturgów w cenie czynszu wlicza się konsultacje z agentem literackim lub specjalistą od wizerunku rynkowego.
Polscy przedsiębiorcy bardzo szybko zareagowali na rodzący się właśnie nurt i próbowali stworzyć wirtualne biura co-workerów w sieci. Eksperyment się nie powiódł. Okazało się bowiem, że nie po to kilku młodych ludzi przejedzonych Internetem z niego wyszło, żeby do niego z powrotem wejść. Jednokierunkowa ulica dla freelancerów, którzy w Polsce obchodzą już swoje piętnastolecie, wydaje się prowadzić do zakładania własnych firm. Co-working jest jedynie ideą przejściową. Co ciekawe, w tej chwili polski co-working rozwija się i tak za sprawą list dyskusyjnych, blogów i portali biznesowych. Póki co zaledwie trzy oddziały partyzantów nowego rynku wniosły nie tylko nowy trend, ale i pewną "wartość dodaną", czyli przyjemność. Przyjemność w pracy i z pracy, bo praca to przecież podstawa aktywności współczesnego człowieka.