Robotnicy wszystkich krajów przestali się łączyć. Od kilku lat konkurują ze sobą w coraz szybszym i wykańczającym rynek procesie podkradania sobie pracy. Im sprawniejsi i silniejsi, tym niższa cena. Robotnik nie marzy już o Międzynarodówce, ale dobrym wykształceniu dla swoich dzieci. Kradzież pracy to cena jaką płacimy za zjednoczoną Europę.
Polski hydraulik wykańcza sąsiadów. Postraszył akcją
promocyjną Francuzów i obraził Brytyjczyków. Teraz stał się w Europie symbolem
prawdziwego faceta, takiego z krwi i kości, za którym tęsknią skrycie
Europejki. Bo na pierwszy rzut oka widać, że polski hydraulik z kolankiem w
ręku umie niejedno. Jest też gotowy do ataku o własną pensję. Zalew polskich
hydraulików rozpoczął się na wiele lat przed zjednoczeniem Europy. Wraz z
determinowanymi i wykończonymi wypasem owiec wysoko w górach góralach,
hydraulicy ruszyli potajemnie na wielkie budowy. I wznieśli pół Europy za
najniższą w historii cenę. Do dziś niemieccy komentatorzy polityczni i
ekonomiczni nie mogą wyjść z podziwu, że najpierw z kartą pracy przymusowej, a
potem dobrowolnie Polacy pomagali Niemcom odbudować kraj. Oba narody docinały
sobie w coraz ostrzejszych dowcipach, na co dzień jednak zgodnie pracowali na
wysokościach. Wznosząc mury niemieckie coraz wyżej i wyżej. Dzieliło ich
wszystko, łącznie z pensją i opieką zdrowotną, ale polski robotnik w
przeciwieństwie do niemieckiego miał tylko jedną drogę: naprzód. Pewnie nie
wszyscy pamiętają, ale nielegalna praca w Niemczech (na budowach: wariant dla
mężczyzn, przy szparagach: wariant dla kobiet), mógł się skończyć pewnego dnia
w zaskakujących okolicznościach. Wielu Niemców postawiło sobie domy za udział w
polowaniu na nielegalnych emigrantów. To za ich przyczyną w wytartych
paszportach biednych Polaków (mówiono na nas wtedy: murzyni Europy bądź
delikatniej: Rumuni Europy), pojawiały się misie. Dostać "misia"
znaczyło więcej niż wyrok; odmowę wjazdu do kraju raju. A tym samym biedę i
upokorzenie w Polsce.
Polskiego hydraulika wspierał na budowach świata
polski kościół. Nie za sprawą wiary, ale obecności parafialnej. Do dziś w
nocnych audycjach Radia Marii daje się słyszeć pogwizdywanie Ojca Dyrektora na
ilość polskich księży za granicą. Księża, podobnie jak uzbrojeni w kolanka
prości hydraulicy, mają za granicą misję, to znaczy muszą strzec wiary ojców i
prowadzić polskie baranki ku Bogu. Kiedy nie było wszechpotężnego Radia Marii
zwykli księża głosili prawo boże. Dziś wyręcza ich najpotężniejsza stacja
nadawcza, która nie tylko prowadzi lekcje katolicyzmu, ale i patriotyzmu. Jej
głos dociera, jak się łatwo domyślić również za Ocean. Wielu pobożnych
hydraulików słucha Radia po pracy. A księża doskonalą przy nich swój język. I
właściwie wszyscy korzystają na stałej obecności katolickiej szczekaczki, poza
może omawianymi hydraulikami, którzy co niedzielę muszą oddać część ze swoich
ciężko zarobionych pieniędzy księżom na tacę. Ale to, jak mawia Ojciec
Dyrektor, zwykła chrześcijańska posługa. Tym samym zresztą księża za granicą
mogą się utrzymać. Gdyby nie najemni robotnicy i zdeterminowana Polonia, księża
musieliby spakować po prostu walizki i zakończyć pewnego dnia swoją europejską
czy światową misję.
Radio Marii obok głoszenia słowa bożego ma jeszcze
jeden cel. Za sprawą swojej obecności odciąga zmęczonych pracą hydraulików od
niecnych rozrywek. Wiadomo, że w ślad za robotnikami przymusowymi w Europie
trwa nieprzerwany w historii marsz robotnic przymusowych.
"Przymusowych" znaczy zmuszanych do pracy bez względu na
kwalifikacje, możliwości, chęci i cel. Zmuszanych krótko mówiąc do prostytucji.
Polki już mniej, ale w tej chwili Ukrainki, Białorusinki i Litwinki uważane są
w Europie za prostytutki. Nie z racji profesji, ale utartych paskudnych
stereotypów. Jeszcze w latach 80. na polskim damskim tyłku (o męskich było
wtedy cicho), można było zarobić nie wyjeżdżając wcale za granicę. A wszystko
to za sprawą cichych i hojnych Szwedów, którzy przyjeżdżali na budowlane
kontrakty do Warszawy i jedyne czego pragnęli to kobiety. Szwedzi, naród dość
flegmatyczny, widział w Polkach uosobienie południowego temperamentu, dlatego
był w stanie oddać im swoje pieniądze. Nie zarobione, wypada dodać wcale
ciężko, bo wynagrodzenie na budowie Szwedów było tak potężne w stosunku do
warunków polskich, że niemal każdy szwedzki robotnik wynajmował sobie na
miejscu Polaka do budowy. I znowu wszyscy byli zadowoleni.
Pochód robotników trwa. Dziś bardziej Wschód staje
się ruchliwy, a Zachód jakby zamierał. Być może to tylko chwilowe zawieszenie
broni, bo jak wiemy robotnicy mają ruch we krwi. I tylko cholernie bogaci
cynicy mówią; dobrze, że wędrują, przynajmniej nie mają czasu na rewolucję.
Głosowanie nogami trwa, przeciętny robotnik w Europie nie zna ani jednego
języka (poza specyficzną odmianą ojczystego), ale chce kształcić swoje dzieci.
W przypływie wkurzenia lub po zakrapianej wypłacie nazwie ich wkrótce
"wykształciuchami", jednak wciąż wierzy w potęgę papierka z tytułem
"mgr".
Europa zmienia się na naszych oczach. Turcy
zasiedlają Niemcy i wypychają ich siłą poza własne państwo. Do Polski wtacza
się coraz więcej Ukraińców, którym współczujemy i fundujemy lepszy o niebo
pobyt. Pamiętamy przecież, jak nas witano w piwnicach bogatej Szwajcarii,
Austrii i Francji. W pewnym sensie polski rząd chce tej sytuacji uniknąć. Dokąd
zmierza polski hydraulik? Niektórzy z nich wędrują nieprzerwanie od dwudziestu
lat i przemierzają wszystkie wielkie budowy Europy. Teraz najpopularniejsze
stają się kraje Skandynawii. Tam narody, jak mawiają Polacy, nie nauczyły się
jeszcze pracować. Jak oni mogą cokolwiek zbudować? - pytają Polacy - skoro ich
pomniki partyzantów w prześmiewczych kawałach wyglądają tak: stoi facet i ma
ręce w kieszeni. W ten sposób przeciwstawia się Hitlerowi w Europie.
Na naszych oczach zmienia się nie tylko kontynent,
ale i każde państwo z osobna. I tylko nocą trwa nieprzerwany pochód
"mrówek" ze skradzionym lub kupionym pokątnie na bazarach Europy
towarem. Mrówki nie muszą znać języka, powinny być za to wyposażone w
najtwardsze mięśnie świata i twardą głowę w razie przypadkowej bójki. Co robią
w tym czasie ich dzieci? Pozują na wykształciuchów. A we Włoszech uczą się
niekonwencjonalnych kierunków studiów. Na przykład; w Mediolanie można
studiować naukę o produkcji i transformacji mleka, w Pawii naukę o kwiatach, a
w Pizie o pacyfizmie. Już dziś mówi się, że Włochy to kraj najbardziej
zwariowanych kierunków studiów, których jest 3264. Z jednej strony jest więc w
czym wybierać, z drugiej - biorąc pod uwagę okrutną pieśń o światowych
hydraulikach - jak brać to wszystko poważnie?