Kraj językowym absurdem stoi.
Co jakiś czas przychodzi pewna moda, która zalewa nas niczym potok niekończących się powtarzalności. Skutkiem tego jest słowotok, który momentami aż przecieka. Ktoś się wysila, żeby wyznaczyć nowy kierunek, po czym reszta oczywiście powiela schemat, dodając swoje od czasu do czasu i mamy absurdalny obraz „głęboko przekonanego” społeczeństwa o swojej racji.
Jako przykład, chciałabym rozwinąć pewien intrygujący temat. Od pewnego czasu stało się bardzo modne określenie „głębokiego przekonania”. Różni ważni lub mniej ważni są coraz częściej głęboko przekonani. Czy jeśli powiem, że jestem głęboko przekonana, to będę brzmieć bardziej przekonywująco niż, że jestem tylko przekonana? Już widocznie nie wystarcza i trzeba dodać określenie „głęboko”. Czy tylko ja mam takie wrażenie, czy to już rzeczywiście doszło do granic absurdu? Ponieważ jestem z natury buntownikiem takie zjawiska wywołują u mnie reakcję odwrotną od zamierzonej. W tym przypadku nie jestem głęboko przekonana.
Nie mogę się też oprzeć wrażeniu, że za słowami, które są modne niewiele idzie. Inaczej mówiąc, są puste i nie wyrażają głębi, ponieważ powielają tylko pewien schemat. Niestety, choć słucham czasem ludzi, z którymi zdaniem bardzo się liczę, to jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ulegli pewnemu trendowi i mówią to jakby na siłę, mniej lub bardziej. Sam pomysł może być ciekawy, jednak problem pojawia się kiedy staje się on nienaturalnie używany. Z modą na słowa jest tak, że używane raz na jakiś czas, sporadycznie i w ciekawy sposób są do strawienia, ponieważ intrygują. Natomiast, jeżeli pewnych zwrotów zaczyna używać się nagminnie i w sposób nienaturalny zaczyna to być absurdalne.
To już zaczyna być nudne, a jeśli chodzi o wyznaczanie kierunków to chyba chodzi o pewną oryginalność, prawda?