Z podstawowej wiedzy przyrodniczej i zwykłej intuicji w kwestii zdrowia, wiemy, że każda zażywana substancja może zaszkodzić, jeśli tylko zażyć ją w nadmiarze, a w przypadku niektórych substancji ich niedobór powoduje szkody na zdrowiu. Tak więc należałoby podobnymi napisami oklejać wódkę, kotlety, kawę, cukierki.... jeśliby rzeczywiście chodziło o zdrowie klienta. Na butelkach wódki proponuję zdjęcia deliryków w ostatniej fazie, na kotletach zdjęcia zniszczonej wątroby żarłoka, na cukierkach trupa jakiegoś cukrzyka...
Tu jednak bardziej niż o zdrowie, chodzi o urabianie klienta, aby był dobrym elementem materiału zasobów ludzkich - czyli lekko głupim, a przede wszystkim spolegliwym na regulacje kreatywne i reklamę. Reklamę, która szkodzi na najważniejszy aspekt ludzkiego zdrowia - na umysł i psychikę. Reklamy przerywają wątki filmów, wiadomości, a nawet relacji międzyludzkich w mirze domowym. Wręcz przyzwyczajają nas do przerywania wątków, z których składa się praca naszych umysłów. A których prawidłowy rytm, dynamika i wyrazistość wręcz odpowiada za stan zdrowia psychicznego.
Oczywiście świat w którym żyjemy, dzięki politykom, większym złodziejom, totalnym idiotom
i ich organizacjom... jest popierniczony, ale dlaczego dodatkowo jeszcze prosto w oczy i uszy
mamy mieć wbijane najczęściej popierniczone reklamy.
Może sympatyczni parlamentarzyści UE powinni zastanowić się, czy nie ustanowić
obowiązku naklejania na reklamy ostrzeżenia, że oglądanie reklam może zaszkodzić na
zdrowie umysłowe - wraz z fotografią chorego umysłowo w kaftanie bezpieczeństwa.
Bo przecież nawet nie trzeba zbyt wielu badań naukowych, aby stwierdzić, że reklama,
zwłaszcza wbijana w głowę klienta, gdy ten zapatrzy się i koncentruje na ciekawym filmie, w
nagłej przerwie na reklamę, działa na nerwy. To działanie jest systematyczne, a my mamy być do
niego przyzwyczajeni i wchłaniać i wchłaniać, aż nasza podświadomość zapragnie
reklamowanego towaru. O to przecież w reklamie chodzi.
Pamiętam, że w latach 70' i 80' dyskutowano o szkodliwości reklamy i były poważne badania
naukowe na ten temat, których wyniki były jednoznaczne. A przecież wtedy reklamy
multimedialne były jeszcze stosunkowo subtelne i z mocy ogólnego przyzwyczajenia do
kultury powszechnego komunikatu nie bywały nachalne i z założenia oszczędzały tak ważną
dla człowieka podświadomość. Oczywiście dziki wolny rynek zapomniał o tym w globalnym
przyśpieszeniu wyścigu szczurów i upowszechniło się przyzwolenie na masowe pranie
mózgów klientów, jak gdyby nigdy nic.
Nie spotykam poważnej dyskusji na ten temat, a jeśli nawet to w aurze niepewności co do
zdrowia umysłowego dyskutantów. Reklamowe przerwy stały się normą, i to normą, która
jest główną "pracownicą" nurtu spłycania życia klienta dla potrzeb coraz bardziej żarłocznych
wolnorynkowych paszcz biznesu.
Od lat już jeśli oglądam telewizję, to z pilotem w ręku, by unikać przerwy na reklamę. Często
gubię przez to oglądany film, szarpię się z kanałami, aby uniknąć wtykania byle czego do
głowy. Oczywiście przegrywam - odchodzę od telewizora wkurzony, a te kilka wiadomości
ważnych i łączących mnie ze światem, kilka fragmentów filmów, czasem jeszcze artystycznie
ambitnych, nie jest w stanie pocieszyć mej duszy...
Myślę, że nie jestem odosobnionym przypadkiem, że wielu ludzi ma podobne na ten temat
wrażenia i przemyślenia. Panuje jednak w tym temacie zaczarowana bezsilność i zniechęcone
machnięcie ręką. No bo co można z tym zrobić. Może kupić paczkę papierosów z obrazkiem
spalonego płuca lub umierającego palacza i trochę pozabijać się paleniem papierosów.
Kupuję tytoń i szybko przesypuję do pudełka bez napisów ostrzegawczych, może nie
zdurnieję. Wiem, że palenie tytoniu było zalecane przez starodawnych egipskich medyków
na wypadek zakażenia dróg oddechowych, jako środek bakteriobójczy - chyba słusznie.
Moja mama ś. p. mówiła; Możesz palić, ale pal pięć papierosów dziennie a nie 40. Ona
rzeczywiście tak paliła przez wiele lat, a potem w ogóle rzuciła palenie. A więc moja mama
mówiła o umiarze!!!
Ale czy koncerny reklamowe mogłyby w ogóle rozmawiać o umiarze. Czy poparłyby polityków
rozmawiających o umiarze, czy intelektualiści rozmawiający o umiarze dostaliby granty?...
Nie, płaci się intelektualistom za omijanie niewygodnych tematów. Niewygodne tematy
muszą poruszać wariaci.
Umiar, rytm, wolna wyobraźnia, to czynniki uruchamiające człowieczeństwo w człowieku,
łącznie z oporem intelektualnym i indywiduum. Tym czasem robi się wiele w kierunku
przyduszenia człowieczeństwa w człowieku. Inspiruje się wręcz, nieumiarkowanie,
chimeryczny pośpiech, czasem mylony z profesjonalizmem, a wyobraźnię siekają przerwy na
reklamę i panicznie oświetlona laserowymi migawami marność. Jeśli głębia intelektualna, to odległa od życia, ideałów, kultu dobrej pamięci, a przypisana do bezpiecznie oddalonych od wolności, kręgów przekupionych pieniądzem i wygodnym myśleniem.
To gorzka prawda - Pracują nad nami struktury wolnorynkowe, postrzegając nas coraz
bardziej strukturalnie. Może to scheda po komunizmie kształtującym świadomość mas, tylko
teraz nie o masy pracujące chodzi, a o materiał zasobów ludzkich. Brzmi to szczerze -
materiał zasobów ludzkich - do wyczerpania, jak wyczerpuje się zasoby mineralne.
A więc struktury wolnorynkowe nie oszukują nas...
Wiedząc, że i technologia i logistyka i stosunki społeczne i polityczne, a nawet reklama
podlegają rozwojowi i związanymi z rozwojem przemianom, możemy mieć nadzieją, że samo
się wyrobi poszanowanie do mózgu klienta (i człowieka! jednocześnie). Ale w przypadku
wolnego rynku, to chyba dopiero wtedy gdy zaczną się opłacać wolni, wyindywidualizowani,
posiadający dobrą pamięć i rozeznanie w rzeczywistości ludzie.
Niestety jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że to samo się wyrobi. O to trzeba będzie
powalczyć i to długofalowo, świadomie i konsekwentnie. Wolny rynek sam w sobie prędzej
zrobi z nas durniów, niż odpuści zyski na naiwności i głupocie. Może ta walka polegać na
modlitwie do Boga, ale i ta lepiej żeby była związana z rozumem i dobrą wolą, które
wyistaczają się z intelektualnej przytomności. O intelektualną przytomność trzeba walczyć
codziennie, głównie za pomocą oporu umysłowego wobec strumienia wciskanych iluzji i
kłamstw. W tej walce najważniejsze jest abyśmy nie byli pojedynczymi kaczkami do
odstrzelenia, ale raczej gremialnym ruchem - porozumieniem. Może więc czas stawić opór
obyczajom multimedialnym pakowania w nas bez ograniczeń reklam, gdyż od czegoś należy
zacząć. Może udałoby się w internecie skrzyknąć inicjatywę obywatelską w kwestii
ograniczenia prania mózgu reklamami.
Oczywiście dodawanie do reklam multimedialnych nalepki z ostrzeżeniem o szkodliwości
oglądania reklam ze zdjęciem wariata, tylko pogłębiłoby efekt zdurnienia, tak jak to czynią napisy na papierosach, więc może nie o to chodzi.
W czasach cyfrowych można z łatwością wyznaczyć dzień, lub godziny w których nie wolno
nadawać reklam. Mogłaby być to np. niedziela, w Izraelu sobota. A kilka godzin największej
oglądalności wśród dzieci objęte zakazem wciskania reklam, mogłoby wystarczająco
regenerować powszechny nastrój zdrowia umysłowego.
Tu pozwolę sobie przedstawić mój tekst p. t. "Niedziela wolna od reklamy", zamieszczony i wydany kilka lat temu w zbiorze "Futurystyka", przynależnym do tworzonego przeze mnie internetowego kabaretu, . Co prawda pisane i wydawane to było w tonie kabaretowym,
ale coraz pewniej dochodzę do wniosku, że po prostu może nie być innego wyjścia.
Zwłaszcza, że mylnym jest wrażenie, że sami dyscyplinując się i nawet skutecznie izolując od
oglądania reklam, jesteśmy wolni od problemu wtykania do podświadomości byle czego, w
imię interesu na podnoszeniu sprzedaży.
W pewnym sensie jesteśmy chmurą mózgów, nikt dokładnie nie wie jak związanych ze sobą
tą podświadomością.
Być może po prostu musimy zadbać o szacun, aby tak ogólnie nie zdurnieć i nie zagrozić
naszemu bezpieczeństwu globalnemu, jakby od środka – od podświadomości...
----------------------------
*Niedziela Wolna Od Reklamy *
Pamiętam z socjalistycznych podręczników do historii, jak wiele uwagi poświęcała ta nauka wówczas, walce o ośmiogodzinny dzień pracy. Która to walka, w jakie bezeceństwa byłaby nie zamieszana, zmieniła poziom humanitarności w XIX w., oby na stałe...
Rzeczywiście poszanowanie pracownika jest urealnieniem chrześcijańskiego pozytywizmu umysłowego i filarem naszego stylu bycia. I to nie ważne czy sześć, czy 12 godzin, a sam fakt umowy, jest wystarczająco budujący. Niestety walczyli o to niesławni socjaliści, a nie burżuazja... ale co tam...
Niejednym grzesznikiem Bóg wielkie dzieła wykonywał.
Bo to chyba potężne dzieło, taki pozytywny obyczaj...
I to niezależnie od tego którym grzesznikiem pchnięte do przodu.
Tak i teraz, Głos z nieba (Ten najgłośniejszy, choć niesłyszalny) wyraźnie podpowiada rozumowi memu.. Że trzeba powalczyć o
CZAS WOLNY OD REKLAMY.
Bo tak jak i zbytnie zmęczenie psychofizyczne wymaga
odpoczynku, żeby się zregenerować i radośnie przystąpić do dalszej produktywności. Tak i zmęczenie umysłu, wielkim mnóstwem próżnej różności nadwyręża uwagę i nerwy...
Zwłaszcza gdy jest nieuświadomionym udziałem w przepływie wielkiej masy sztucznie interesujących oddziaływań na mózg klienta. Ta dzika psychotechnika,
przypomina pierwsze manufaktury, które zatrudniały ciemną hołotę, nic nie wartą, i nie mającą głosu przy ciężkiej współpracy z pracodawcą. A przy tym dymiły niemiłosiernie i zatruwały środowisko bezmyślnie,
a to wszystko w sposób nieuregulowany żadną społeczną i ludzką umową.
Tak już kodeksy pracy i lata dobrych obyczajów kapitalistycznych, sprawiły, że znamy trochę robotników osobiście i nazywamy ich społeczeństwem, a zatrucie środowiska jest kontrolowane przepisami i kalkulacją.
(Resztki po diabelstwie pierwotnego kapitalizmu czają się jeszcze w słowie "zasoby materiału ludzkiego", ale czaiły się też i w słowie "masy pracujące"... I jakoś się udało.)
A przecież nie byłoby wielkim problemem ustanowić ustawę o przerwie reklamowej. W mojej wizji docelowym stanem jest niedziela wolna od reklamy i codziennie osiem godzin przerwy reklamowej, w czasie największej aktywności multimedialnej dzieci. Ale można zacząć walkę od domagania się niedzieli wolnej od reklamy, żeby nie wywołać paniki na giełdzie...
Tu muszę wyznać, że osobiście cierpię na reklamowstręt. Ale to ze względu na fakt przerywania mi stosunków z dziełami sztuki filmowej i to najczęściej gdy osiągam najwyższą oglądalność osobistą, reklamą czegoś zupełnie nie na temat. Dodatkowo jeszcze te piękne dziewczyny, które uśmiechają się do mnie z ekranu, i gdy ja już
wczuwam się w ich wdzięk, okazuje się że one to tylko tak, żeby przyciągnąć mózg klienta do jakiegoś proszku do prania... A kiedy już wciągnę się w historię Janosika, który wiadomo że tak, czy inaczej, dojdzie na swą ulubioną "Tatrę Mocną"... To nagle ścina mi marzenia dalszy fragment kryminału przerywanego. Po kilku takich stosunkach przerywanych z wrażliwością filmową, mój reklamowstręt zaczyna pluć na rzeczywistość, kłócić się z rodziną i wytwarzają mi się w głowie głupoty....
Jednym słowem jestem gotowy do przerywanego programu publicystycznego, a może nawet i przerywanych wiadomości o świecie.
Jednak nie przez pryzmat mojego reklamowstrętu, czy znanej mi u innych, sympatii do ładnego przedstawiania ciekawych i chcianych towarów i do reklamy w ogóle.
Bo przecież nikt nie wylewa dziecka z kąpielą, tylko z tego powodu, że mu przerywa takie czy inne stosunki.
Formuła reklamy z pewnością będzie trwałym elementem w przyszłości.
Jest zjawiskiem często naiwnym, lub bezczelnym, lub nachalnym, a nawet wulgarnym... puki nie nabędzie ogłady. A już przecież stara się z kulturą odnosić do klienta i własnej marki, w sporadycznych przypadkach.
Więc nie o wymordowanie reklamodawców i reklamotwórców chodzi.
Każda poważna kultura w dziejach, wyłaniała się i utrzymywała za pomocą, tak czy inaczej utrzymywanych rytuałów psychoegzystencjalnych. A to obowiązkowa modlitwa, kontemplacja, a to święta rytualne, a to regulacje obyczajowe, a to higiena codzienności...A najwyższym przykazaniem jest odpoczynek w dzień siódmy... Te regulacje to cudowna taktyka uchwytności pełni życia.
I to zarówno w wymiarze kulturowym, cywilizacyjnym jak i w jednostkowym... tym najważniejszym na świecie.
Dlatego mając nową sytuację komunikacyjną w postaci, multimediów, internetu, rakiet kosmicznych, warto od razu zadbać o pozytywne wykorzystanie tej sytuacji, a to na pewno wymaga jakiejś regulacji...bo tylko nabrani wierzą, że się samo ułoży...
NIE UŁOŻY SIĘ SAMO NIC CO JEST PRZECIW GRAWITACJI.
W przypadku HIGIENY MULTIMEDIALNEJ, to przecież wcale nie taka straszna sprawa. Zamiast chodzić z młoteczkiem na mendy, jak francuskie gwiazdy salonowe z okresu oświecenia, i spryskiwać się maskującymi pachnidłami, lepiej nauczyć się regularnego obyczaju
zachowania higieny, zaopatrzyć się w sprawną kanalizację, wodociągi...
A w naszym przypadku chodziłoby przecież tylko o mądre ustalenia w kwestii zatruwającego umysł prania mózgów, a nie o jakieś drogie inwestycje... Bo to przecież kwestia multimedialna, a nie infrastrukturalna.
Naukowcy wstydzą się wypowiadać na temat szkodliwości
niehigienicznego życia umysłowego... Może i słusznie bo to temat tak straszny, że tylko błazen może go poruszyć.
Ale uspokajają nas techniki zdrowego podejścia do siebie, które można sobie kupić, lub ściągnąć z sieci... Uspokajają nas też środki uspokajające, więc jeszcze daje się wytrzymać.
Ale prędzej czy później zdamy sobie sprawę z faktu, że to działa... na cały obszar intelektualnej i duchowej łączności, a nie tylko na to, na co na oślep jest kierowane. I że to może być podstawą przyczyn naszych osłabłości nerwowych i umysłowych na szeroką skalę.
Wyobrażam to sobie jako zatrucie atmosfery niewidzialnymi czynnikami trującymi.
Trucizny używane w odpowiednich proporcjach przestają być truciznami, a zaczynają służyć poprawnie, a nawet wzmacniać człowieka... bywają lekarstwami, a nawet smakołykami...
Więc wystarczyłoby mądre ograniczenie, np. ustawicznego zażywania atmosfery sprzedajnego oddziaływania na mózg klienta.
Po prostu ustawowa przerwa w nadawaniu reklamy.
A gdyby ktoś puszczał reklamę podczas tej przerwy, płaciłby mandat (np. liczący jednostkową szkodę na odpoczynku razy oglądalność w tym momencie.)
Chodzi o przerwę w nadawaniu reklam, a nie o kolejny płatny trening relaksacyjny,
a nie o jakieś droższe odczynianie umysłu, zatrutego stosunkami przerywanymi z rozumem,
a nie o odpowiednie do bieżącej koniunktury kształtowanie świadomości...
Już widzę lamenty mocarzy, a gdzie troska o podniesienie naszej sprzedaży?.., a gdzie zysk na tym?.., w czym tkwi pułapka?...
, na tym co społeczeństwo tylko musi kupić. Dopiero gdy jemu się chce, to zysk jest poważny... Poprzez wszystkie poszczególne zyski, na wysokiej kulturze, jasności umysłowej i ochocie na przyszłość... Aż na zyskach płynących z odstawienia drogich psychiatrów, szkodliwego na duszę prozaku i viagry... kończąc.
Lista zysków jest długa i trudna do policzenia.
Obecnie czasu reklamowego jest 24h na dobę + cała niedziela .Gdy będzie 16h na dobę, ten czas reklamowy może być droższy. W czasie wolnym od reklamy stacje telewizyjne będą walczyć o renomę jak najwyższym poziomem kultury medialnej, żeby "mózg klienta", zechciał potem też i ich reklamy pooglądać. I żeby mieć dobre recenzje w sieci. Teatr, film, nauka, publicystyka, sny o dobrej przyszłości.
Czyli postawienie na przebudzenie, a nie na rezygnację z wyższych funkcji umysłowych, jak to się dzieje gdy "mózg klienta" jest tylko wyzyskiwany, przez złośliwych "burżujów" i bezmyślne mechanizmy wolnorynkowe.
To nie rewolucja, to ewolucja...
To REWOLUCJA, ta najważniejsza w świecie, Boża Rewolucja podpowiada regulacje obyczajów, a zwłaszcza tych obyczajów, które mają największy wpływ... na umysł.
To ograniczenie, po głębszych przemyśleniach, okazuje się mieć naprawdę sens i realny wymiar. Warto przypomnieć, że to mądre ograniczenia są mocą wolności.
Tak, dobrze przeczuli, że wielkie zyski, na tak taniej inwestycji, skłoniły mnie do podniesienia kwestii. Bez wizji wielkich zysków, to ja bym w ogóle się nie odzywał...
Począwszy od tego że społeczeństwo z nieposzarpanymi nerwami, czyli umysłowo zdrowe, to jemu się więcej chce. Więcej mu się chce, więcej zarabia... Więcej zarabia, więcej kupuje i chętniej płaci.
A co to za zysk, na tym co społeczeństwo tylko musi kupić. Dopiero gdy jemu się chce, to zysk jest poważny... Poprzez wszystkie poszczególne zyski, na wysokiej kulturze, jasności umysłowej i ochocie na przyszłość... Aż na zyskach płynących z odstawienia drogich psychiatrów, szkodliwego na duszę prozaku i viagry... kończąc.
Lista zysków jest długa i trudna do policzenia.
Obecnie czasu reklamowego jest 24h na dobę + cała niedziela .Gdy będzie 16h na dobę, ten czas reklamowy może być droższy. W czasie wolnym od reklamy stacje telewizyjne będą walczyć o renomę jak najwyższym poziomem kultury medialnej, żeby "mózg klienta", zechciał potem też i ich reklamy pooglądać. I żeby mieć dobre recenzje w sieci. Teatr, film, nauka, publicystyka, sny o dobrej przyszłości.
Czyli postawienie na przebudzenie, a nie na rezygnację z wyższych funkcji umysłowych, jak to się dzieje gdy "mózg klienta" jest tylko wyzyskiwany, przez złośliwych "burżujów" i bezmyślne mechanizmy wolnorynkowe.
To nie rewolucja, to ewolucja...
To REWOLUCJA, ta najważniejsza w świecie, Boża Rewolucja podpowiada regulacje obyczajów, a zwłaszcza tych obyczajów, które mają największy wpływ... na umysł.
To ograniczenie, po głębszych przemyśleniach, okazuje się mieć naprawdę sens i realny wymiar. Warto przypomnieć, że to mądre ograniczenia są mocą wolności.
----------------------
Sympatycznym parlamentarzystom UE życzyłbym otoczyć opieką w pierwszej kolejności zdziczałe wolnorynkowe szaleństwa biznesu, zanim w ogóle zajmą się regulacją obyczajów pojedynczych ludzi. Oczywiście do tego celu musieliby mieć więcej odwagi. Pojedynczy klienci nie są dla nich groźni, ale paszcze ciągle głodnych biznesów mogą ich pogryźć i pozbawić lukratywnych stołków.