Napisałam i wydałam książkę, a potem wpadłam w otchłań. Po intelektualno-emocjonalnym zrywie przyszedł najgorszy zjazd ever, pojawiła się pustka, której nic nie było w stanie wypełnić.
Więc nalałam do niej alkoholu.
Długie, puste i samotne noce; tylko ja, litry wina i alfabet, z którego nie dawało się ułożyć ani jednego sensownego zdania. Czasem jakiś pseudo-wiersz, wrzucony w sieć jak desperackie S.O.S. Komentarze: „zajebisty tekst”, „może być”, „niezłe, Domka, ale stać cię na więcej”. Chciałam krzyczeć, że nie zajebisty tekst, nie niezłe Domka, tylko, kurwa, ludzie, słoniocy! Ja tu tonę w winie, w bólu i we własnej głowie.
Zabrakło jakiegoś doświadczonego przyjaciela, kogoś, kto byłby w stanie zauważyć, na co się porwałam i ostrzec przed konsekwencjami. Kogoś, kto rozumiałby, co to znaczy publicznie się obnażyć, odsłonić się przed obcymi ludźmi na poziomie, na którym nie jesteś w stanie odsłonić się przed najbliższymi. Jedyny człowiek, który mógłby taką rolę spełnić właśnie wtedy zwinął się z mojego życia, przeleciawszy mnie uprzednio w krzakach.
Za sprawą szatańskiego wynalazku na literkę f każdy człowiek, który mnie zna wiedział o tym, że napisałam i wydałam książkę. I teraz skumajcie: idę przez własne życie zanurzona po cycki w jakiejś lepkiej cieczy, mam problem z wyjściem z domu, nie mogę pisać i w dodatku zaczynają po kolei umierać wszyscy bliscy, których posiadam. Kiedy mimo to czasem z tego domu uda mi się wyjść i spotkać kogoś znajomego, kto prawdopodobnie nie podszedłby zagadać w normalnych warunkach, ale teraz podchodzi, bo napisałam i wydałam książkę, to ten ktoś nieodmiennie mówi jedną z następujących rzeczy:
a) Jak ci się książka sprzedaje?
b) O, Domcia, widzieliśmy twoją książkę, bo Michał sobie kupił i ma. (Co się na to odpowiada, do kurwy nędzy?! Serio: co się na to odpowiada? Bo ja odpowiedziałam: taak? Yyy...aha).
c) O czym ty tam piszesz właściwie? Że cię wszystko wkurwia i że wszystko w tym kraju jest beznadziejne, tak? Bo widzisz, ja się z tym nie zgadzam.
d) A jakbyś tak w dwóch zdaniach miała mnie zachęcić do przeczytania twojej książki, to co byś powiedziała?
e) To kiedy wydajesz następną książkę?
Ja się niniejszym zapytuję publicznie: skąd się w ludziach bierze taki rodzaj emocjonalnej ignorancji? Odsłoniłam się totalnie, wylałam z siebie wszystkie swoje żale, obawy i kompleksy, a ludzie chcą gadać o pieniądzach. Uwierzcie mi: w takiej chwili nie ma się czym zasłonić. Nie ma się również czym zasłonić, jeśli przypadkiem jest się samiczką, a faceci z karierą, pieniędzmi i fajnymi samochodami, odsuwają na chwilę komórki od uszu i z ostentacyjną samczą arogancją żądają, żebym im się w dwóch zdaniach zarekomendowała, żebym im w dwóch, rozumiecie, zdaniach przedstawiła całą pełnię mojego człowieczeństwa i oni mi wtedy szybko powiedzą, czy warto się z nią zapoznawać czy nie. Czuję się w takich chwilach tak, jakbym musiała przepraszać za to, że w ogóle ośmieliłam się to zrobić. Jakbym musiała przepraszać za to, że jestem takim człowiekiem, jakim jestem: skrytym, nieśmiałym i niepewnym siebie. Więc proszę bardzo: przepraszam, że się takim człowiekiem urodziłam i że takim takim człowiekiem umrę. Ale próbuję przy tym wykorzystać jedyny talent, jaki mam, żeby z tej skrytości, nieśmiałości i niepewności stworzyć coś, co przetrwa trochę dłużej niż ja. Próbuję z różnym skutkiem i jeśli kogoś stać na rzetelną i konstruktywną krytykę, to z miłą chęcią zabiorę na pokład wszystkie rozsądne uwagi i spróbuję nie popełnić tych samych błędów następnym razem. Tyle tylko, że w moim rozumieniu wyrażenia „konstruktywna i rzetelna krytyka” nie mieści się zdanie: „nie czytałem tego, ale wydaje mi się, że napisałaś tam rzeczy z którymi się nie zgadzam, broń się”. Nie umiem się przed taką postawą obronić, zwłaszcza jeśli jestem w tym punkcie sinusoidy, w którym człowiek piszący ma wrażenie, że nie napisze już nigdy w życiu ani słowa i wstydzi się wszystkiego, co do tej pory napisał. To jest ten punkt sinusoidy, w którym masz wrażenie, że cokolwiek będzie dalej, to tego nie poniesiesz: jeśli nadejdzie popularność to jej nie poniesiesz, jeśli nadejdzie obojętność, to nie poniesiesz jej tym bardziej. To jest ten punkt sinusoidy, w którym był Cobain jak do siebie strzelał; to jest ten punkt sinusoidy, w którym była Sylvia jak wkładała głowę do piekarnika; to jest ten punkt sinusoidy, w którym był Magik, jak wyskakiwał z okna.
Ja już nie jestem w tym punkcie sinusoidy; jestem, jak chyba widać gołym okiem, w zupełnie innym. Ale jeszcze tam, niestety, kurwa mać, wrócę, i to prawdopodobnie prędzej niż bym chciała, więc apeluję w imieniu własnym i wszystkich piszących krwią: ludzie, trochę wrażliwości!