Akceptujemy Partnerskie Związki Zawodowe?

Michał Domagalski
Michał Domagalski
Kategoria felieton · 30 marca 2015

Choć Dumni i Wściekli opowiada historię z lat osiemdziesiątych będącego już historią dwudziestego wieku, to tak naprawdę z dużą siłą dotyka spraw jak najbardziej aktualnych. Aktualnych jakoś nadzwyczaj bardzo – szczególnie w kraju nad Wisłą.

 

Strajkujący górnicy, walczący od swoje prawa homoseksualiści. To przecież całkiem niedawne tematy najgłośniejszych portali Internetowych, telewizyjnych dyskusji i przepychanek w gronach (mniej lub bardziej) znajomych. Rzadko jednak godzono oba tematy w jednym artykule, a jeżeli to już się stać musiało, to przeważnie z jakimś nie do końca poważnym przekąsem, a już zupełnie sporadycznie wydawało się, że ktoś w ogóle spróbował te dwie grupy zjednoczyć w walce z jednym wrogiem. Wydaje się, że potrzeba wyjścia na ulicę wyrasta z zupełnie innej potrzeby i obrazą byłoby w ogóle zasugerować jeden wspólny przemarsz przez miasto stołeczne homoseksualistów i górników. To raczej dobry pomysł na obrazek dla Raczkowskiego. Fala protestów przetaczających się pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie z transparentami Wolne Związki Zawodowe Dla Homo-Górników. Albo: Akceptujemy Partnerskie Związki Zawodowe.

 

Chociaż wcale nie trzeba wbijać się na wyżyny abstrakcji, żeby wyobrazić sobie górnika, który jednocześnie okaże się homoseksualistą. Można nawet w tej roli wyobrazić sobie z łatwością rolnika, nauczyciela, kasjera, pracownika supermarketu, kelnera, polityka etc. W końcu to seksualności nie wybieramy. Możemy natomiast wybrać homofobię. Tak samo jak wielu wybiera rolnikofobię, górnikofobię, nauczycielofobię…

 

Zjednoczenie się tych najróżniejszych grup, opowieść o ich wspólnej walce jawi się większości jako utopijne bredzenie – coś bez mała z Księgi Izajasza, coś o miejscu, w którym wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą społem [1]; co najwyżej mitologiczna historyjka ze złotego wieku ludzkości, coś, o czym dziadowie opowiadają z taką sympatią tylko ze względów sentymentalnych.

 

Oglądanie Dumnych i Wściekłych przypomina spotkanie przy ognisku, jakby jaki Mickiewiczowski dudarz miał nas raczyć opowiastką. Tylko że ta opowiastka zamiast o kochanku będzie o zjednoczeniu, będzie wesołą historyjką. Ubawimy się nieźle ze zgrają kinomanów wgapionych w ekran. Dudarz z wprawą zanurza się w latach osiemdziesiątych, serwując nam solidnie zbudowaną rozrywkę. Krok za krokiem śledzimy chciałoby się rzec tak nieprawdopodobną, że aż trudno uwierzyć, że rzeczywistą historię. W tle muzyka, która w większości u widzów otworzy sentymentalną furtkę z napisem To se ne vrati.

 

Grupa homoseksualistów chce wpierać strajkujących górników. Nie wszystkim się to oczywiście podoba. Ani wszystkim homoseksualistom, ani wszystkim górnikom. Uprzedzenia przecież robią swoje. Swoje też robią szukające sensacji media. Droga do zjednoczenia nie może być usłana samymi różami. Jest jednak droga. Droga… którą w latach osiemdziesiątych zdecydowało się pójść sporo osób.

 

Czy jesteśmy jeszcze w stanie odnaleźć tę drogę? Czy komukolwiek będzie chciało się nią iść? Czy raczej pozostawimy ją zarośniętą, zaniedbaną, wspominaną z sentymentem, ale także ze świadomością, że należy ona do przeszłości?

 

Dumnych i Wściekłych warto obejrzeć nie tylko, aby się pośmiać, czy aby dowiedzieć się o tym chwalebnym epizodzie, który stał się inspiracją dla twórców, dla tych dudarzy współczesności. Warto też w trakcie tej opowieści zadać sobie kilka pytań.

 

Może aktualność tego filmu zrodzi pomysł na wspólną walkę, może wielu w końcu zrozumie, że nie chodzi o walkę o swoje, ale o walkę o to, co ludzkie. Czy może po prostu to, co ludzkie jest nam już obce?

 

 

Michał Domagalski

 

 

Film Dumni i wściekli obejrzałem w Kinie Muza w Poznaniu

-------------------------

 

[1Cyt. za: [w:] Pismo święte Starego i Nowego Testamentu, Poznań, Warszawa 1980