Nawróciłem się na agnostycyzm

Michał Domagalski
Michał Domagalski
Kategoria felieton · 24 stycznia 2015

Kilka uwag o ewentualnej przewrotności Mistrza.

 

Przyszło mi trafić na wypowiedź pewnego publicysty, Tomasza Terlikowskiego, który gdzieś w czeluściach YouTube’a postanowił, oprócz gloryfikowania własnych poglądów, poobrażać agnostyków. Uznał, że agnostyk to tchórz, ponieważ podobno chce on żyć bez boga, ale na końcu powiedzieć mu – jak zakładam po śmierci – że jednak przecież nie zaprzeczał jego istnieniu. Później Tomasz Terlikowski odwołuje się do swojej świętej księgi, znanej czytelnikom literatury jako Biblia, a konkretnie do fragmentu z tzw. Apokalipsy (którą zgodnie z tradycją przypisuje się mężczyźnie o imieniu Jan). Cytuję fragment  za Biblią Tysiąclecia, więc w trochę innej wersji niż wspomniany przeze mnie publicysta.

 

Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust.[1]

 

Słowa te, zgodnie z tradycją przypisywane Jezusowi, mają zaświadczyć w całym Youtube’owym wywodzie Tomasza Terlikowskiego o biednym losie, jaki spotka agnostyków. Jezus ich nie zechce, bo są letni.

 

Pomijam, bo to kwestia gustu, że w większości przypadków wybieramy jedzenie ani nazbyt gorące, ani nazbyt zimne. Pomijam fakt, że nie do końca śpieszy mi się do bycia zjedzonym i to nie dlatego wyłącznie, aby przeciwstawiać się kanibalizmowi albo jedzeniu mięsa w ogóle; po prostu wizja bycia przekąską mnie naprawdę nie cieszy.

 

Nie mogę pominąć jednak faktu, że w oczach Tomasza Terlikowskiego agnostycy to ci, którzy nie mogą zdecydować się pomiędzy istnieniem Boga tak zwanego świętego Jana, a jego nieistnieniem. Oczywiście, zapewne znajdą się i tacy. Silnie utopieni w konkretną kulturę. Nie mogący się z niej wyrwać. I na nich wywód Tomasza Terlikowskiego ma prawo zrobić wrażenie. Tu i ówdzie da się zauważyć ludzi, których można by nazwać agnostykami chrześcijańskimi[2]. Wychowanie i permanentne otaczanie się opowieściami z konkretnego kręgu kulturowego robią swoje. Zdarzają się nawet ateiści, dla których niewiara w boga jest tak naprawdę niewiarą w Boga chrześcijańskiego, i tego – lub przeważnie tego – przywołują w swoich wypowiedziach.

 

Taki zestaw na szczęście nie zamyka jeszcze listy możliwości. Pomimo że chrześcijańskim publicystom ułatwiłoby to życie. Przykro mi, ale postaw wobec problemu istnienia – uogólnijmy to trochę – Absolutu łatwo zauważyć więcej.

 

Przecież ateista i agnostyk w swoim światopoglądowym rozwoju dochodzi (albo może dojść) do wniosku, że Bóg otaczających go chrześcijan jest zaledwie jednym z wielu. Należy do pewnego gatunku istot wymyślonych przez ludzi. Jego wyjątkowość polega na przebiegłym zabiegu pozbawienia go imienia. Dla ateisty i agnostyka może on jednak stanąć w całym szeregu innych bóstw. Nie obawiają się kary, jaką mógłby na nich spuścić, bardziej niż przejażdżki z Charonem.

 

W całym panteonie najróżniejszych mitologicznych postaci, istota jakoby dająca Janowi objawienie, podobnie jak wersja Jezusa opisana – tak w tych kanonicznych, jak i apokryficznych – ewangeliach, stanowi wyłącznie jeden z wielu przypadków, wariantów… Może być dla kogoś bardziej interesująca. Dla innego natomiast zupełnie nieciekawa. Jahwe, Manitu, Jehowa, Mitra, Zeus… Dla wielu ateistów i wielu agnostyków to postacie jednako mitologiczne bądź po prostu bohaterowie literaccy.

 

Czym więc różni się ateizm od agnostycyzmu?

 

Jak wszyscy urodziłem się agnostykiem. Nie – teistą. Ponieważ idea boga była mi jeszcze nieznana. Z tego samego powodu nie mogłem więc powiedzieć, że on nie istnieje. Było mi to z gruntu obojętne. W ogóle nie zdawałem sobie sprawy, że to może być jakikolwiek problem.

 

W tej postawie trwałem dość długo. Przecież istoty wierzącej nie mogło uczynić ze mnie polewanie czoła wodą czy grupowe jedzenie wypieku z białej mąki. Opowieści religijne, te wszystkie historie o Jezusie, stworzeniu świata, Adamie i Ewie dość długo mieszały się z najróżniejszymi baśniami oraz legendami. Popiel, Czerwony Kapturek, Mojżesz, Gwiazdor, tudzież dziewczynka z zapałkami… Worek był dość pojemny i ciągle w nim przybywało nowych postaci i rekwizytów. Kubuś Puchatek, różdżka, rozmnażanie chleba…. Sprawy nie zmieniły wykuwane na blachę modlitwy, gdyż jako dziecko klepałem je bezrefleksyjnie.

 

W końcu zrozumiałem, że otaczający mnie ludzie zdają się jedne opowieści traktować o wiele poważniej niż inne. Jako dziecko wpadłem w pułapkę. Prawdopodobnie sam zacząłem niektórych bohaterów literackich pozbawiać niezbędnych pierwiastków fikcyjności. Później jednak zdałem sobie jasno sprawę, że w różnych miejscach na świecie żyją (lub żyli) ludzie, którzy wierzą (lub wierzyli) w jakieś inne mitologie. Co więcej, nie odnalazłem żadnych argumentów, mogących wskazać wyższość jakiejkolwiek.

 

Musiałem je więc odrzucić. Musiałem odrzucić wszystkie mitologie i religie. Musiałem nawrócić się na agnostycyzm. Nie mogłem w zamian stać się ateistą, gdyż nie odrzucam możliwości istnienia jakiejś transcendentnej wobec świata materialnego siły. Nie odrzucam, ale też w nią nie wierzę. Na razie pytanie o nią jest pytaniem dla sportu. Można pogdybać, ale czy nie lepiej zająć się ważniejszymi sprawami. Ta siła może wcale nie być specjalnie świadoma i może nigdy nie będzie chciała posłuchać, co o niej myślę. Może wcale nie musieć umieć tego wysłuchać. Może… Może przy tym wszystkim okazać się dziwaczną wersją wypluwającą stworzonych przez siebie na jednej z planet ludzi (letnich ludzi), którymi nigdy w trakcie ich życia nie zainteresowała się na tyle, aby się ujawnić. Może. Choć równie dobrze może okazać się bogiem miłosiernym. Takim, który – jak w tym starym dowcipie – oprowadzając po zaświatach ateistę, pokaże mu pokój, w którym w mękach za swoje grzechy będą cierpieć wszyscy wierzący w piekło. W końcu, skoro tak bardzo chcieli, żeby istniało, to dlaczego nie miałby go im zafundować?

 

Wszystkie te wersje są możliwe, ale równie nieprawdopodobne.

 

Nawróciłem się więc na agnostycyzm.

 

Był to jednak już zupełnie inny agnostycyzm. W dzieciństwie wynikał on z nieznajomości tematu. W wersji dojrzałej był wyborem obiektywizmu.

 

Nawróciłem się więc na agnostycyzm, który w żaden sposób nie pokrywa się z bajaniem Tomasza Terlikowskiego o intelektualnym tchórzostwie. Co więcej, to właśnie agnostycyzm można uznać za intelektualne zaangażowanie. Łatwo wyobrazić sobie ludzi, którzy nie wiedzą, w jaki sposób działa świat, ale cały czas chcą się dowiedzieć, chcą zajrzeć pod podszewkę. Starają się sprawdzić kolejne teorie o najróżniejszych bóstwach. Tymczasem wersja Tomasza Terlikowskiego to intelektualne i życiowe  lenistwo. Wszystko zostało tutaj już określone przez poprzedników. Wystarczy rozłożyć się na intelektualnej kanapie, zero wysiłku.

 

A jeżeli już mowa o tchórzostwie… Czyż w wersji Tomasza Terlikowskiego wybór wiary nie powinien także się okazać tchórzostwem? Czy z wywodu przez niego przedstawionego nie wynika, że wybrał wiarę w Boga, aby po śmierci mieć lepiej? W przypadku Tomasza Terlikowskiego sprawdzają się słowa przypisywane Bertrandowi Russellowi:

 

Religia jest oparta przede wszystkim i głównie na strachu.

 

 

Trochę to smutne, cały problem metafizyki, transcendencji etc. sprowadzać tylko do osobistych pobudek. Wolę ludzi, którzy wierzą w swoje bóstwo nie tylko ze względu na kalkulacje Pascala, zakładającego bezpodstawnie istnienie Boga każącego za niewiarę w niego. Równie dobrze można założyć, że Bóg nagrodzi tych, którzy nie zajmowali się nim w ogóle, ale wykorzystywali dane im przez niego umiejętności etc. W końcu należy zapytać: co z wiarą w opisywanego przez Michaela Martina Przewrotnego Mistrza, którego istnienie jest równie prawdopodobne jak istnienie judeochrześcijańskiego Boga?

 

Dla humanistów wiara w bóstwa nie jest sprawą priorytetową. I może to tak naprawdę przeszkadza Tomaszowi Terlikowskiemu, że dla nas rozmowa o siłach nadprzyrodzonych, o wróżkach, jednorożcach czy Pierwszym Poruszycielu to ciekawa intelektualna rozrywka, od której należy przejść do innych problemów.

 

My, humaniści, staramy się postępować przyzwoicie i godnie, nie licząc ani na nagrodę, ani nie bojąc się kary po śmierci. Stwórca wszechświata jak dotąd pozostaje dla nas nieznany. Służymy, najlepiej jak umiemy, najwyższej abstrakcji, którą jesteśmy w stanie jako tako pojąć, czyli społeczeństwu.[3]

 

Oczywiście nie wszyscy muszą zgadzać się ze słowami Kurta Vonneguta, nawet ci, którzy chcieliby jawić się jako należący do grona humanistów. Pamiętajcie jednak o nas. O tych odnajdujących siebie w tym wyznaniu nieżyjącego już amerykańskiego pisarza. Pamiętajcie, że nam – tak jak i Vonnegutowi – wcale nie przeszkadza czyjaś wiara. Czasami przynależymy do jakiś organizacji, a przez tę przynależność, co samo w sobie nie jest specjalną atrakcją, dajemy do zrozumienia, że takich jak my jest wielu. Tak naprawdę jednak wolelibyśmy żyć sobie spokojnie jako humaniści i nie rozwodzić się nad tym ani nie skupiać bardziej niż na oddychaniu.[4]

 

Czy to tchórzostwo? Nie. To wybór. Nie lepszy ani nie gorszy niż inne.

 

Michał Domagalski

 

[1] Apokalipsa Św. Jana [w:] Pismo święte Starego i Nowego Testamentu, Poznań, Warszawa 1980, str. 1400. Konkretniej, jest fragment noszący tytuł List do Kościoła w Filadelfii.

[2] Wystarczy zajrzeć do Wikipedii, aby zauważyć, jak wiele można wyróżnić odłamów agnostycyzmu, a zdaje się przecież że to lista niepełna.

[3] Kurt Vonnegut, Trzęsienie czasu, Warszawa 2012, wyd. Albatros, str. 101.

[4] Tamże, str. 102.