Autobus zwany tramwajem. Felieton Dominiki Ciechanowicz

Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz
Kategoria felieton · 3 czerwca 2014

Po moim rodzinnym mieście jeździł niedawno autobus z napisem „tramwaj”.

 

Serio.

 

Strasznie to było śmieszne. Chociaż, prawdę mówiąc, ludzie na przystanku jakoś specjalnie nie pokładali się ze śmiechu. Najpierw czekali w sposób – jak na przystanek – zupełnie standardowy: tupiąc nogami, szeleszcząc siatkami, paląc e-papierosy oraz stukając w te swoje smartfony i ajfony, a jak już przyjechał autobus z napisem „tramwaj”, to wsiedli do tego autobusu z napisem „tramwaj” i pojechali nim tam, gdzie pewnie pojechaliby tramwajem, gdyby chłopaki w pomarańczowych kubrakach nie byli mu wcześniej rozmontowali torów, temu tramwajowi. Tylko jeden, jedyny, nieduży, rozczochrany i kapkę już zawiany pan z wędką i oldskulowym papierosem na dym, wyraził swoje pijackie niedowierzanie krótkim:

 

– He, he. Tramwaj.        

 

Ale w końcu zgasił oldskula i też wsiadł.

 

Elblążanie wierzą w słowo pisane, jak widać.

 

Wsiadłam również, acz nieufnie. Autobus z napisem „tramwaj” nie tylko z zewnątrz wyglądał jak autobus – od środka również wyglądał jak autobus. On w ogóle bezsprzecznie, całościowo i oryginalnie był autobusem. Fakt, że trasę tramwaju znał na pamięć i że trasą tą sunął pełen zadufanej pewności własnej tramwajowatości, nie czynił zeń tramwaju, no, sami powiedzcie.

 

Już, już chciałam zdemaskować uzurpatora i – niczym to odważne dziecię z bajki – wykrzyknąć: „Ludzie! Cesarz jest nagi! To autobus, nie żaden tramwaj!”, kiedy wsiadły dwa kudłate mohery i odstawiły dialog:

 

– Jak jedzie ten autobus? – zapytał pierwszy kudłaty moher.

 

Aha!, pomyślałam radośnie, autobus! Autobus! To jest autobus! Moher potwierdza!

 

– No, do dworca. To dziewiątka chyba – odpowiedział niepewnie drugi kudłaty moher.

 

– To nie dziewiątka, to tramwaj – wtrącił się raczej uprzejmie siedzący pod oknem hipster w kraciastym kapeluszu, ale miejsca nie ustąpił (co hipster, to hipster).

 

– Aaa, to tramwaj – uspokoiły się kudłate mohery. – To może być.

 

I to był właśnie, proszę państwa, ten iluminacyjny moment, kiedy uświadomiłam sobie, że w owym nie najnowocześniejszym i nie takim znowu szybkim, elbląskim autobusie z napisem „tramwaj”, wraz z kudłatymi moherami, kraciastym hipsterem i zawianym panem z wędką, stanęliśmy w obliczu kluczowych zagadnień współczesnej humanistyki. Że na pokładzie tego oto niepozornego, brudnożółtego autobusu z przeczącym logice napisem „tramwaj”, na moich własnych, osobistych oczach odbył się filozoficzno-lingwistyczny eksperyment godny Sorbony albo innego Harvardu.

 

No, bo co – wsiadają dorośli, przytomni, trzeźwi i na oko zdrowi na umyśle (cóż, że moherowi)  ludzie do autobusu, i w jednej sekundzie, za sprawą jednego słowa dają się przekonać, że ich do tego autobusu przed chwilą wsiąście* było w istocie do tramwaju  wsiąściem**? Że to, co się wydarzyło, wydarzyło się tak naprawdę inaczej niż się wydarzyło? Że do autobusu dostać się usiłując, do tramwaju w efekcie dotarły te zdrowe na umyśle moherowe osoby?

 

O, potęgo języka!

 

No, bo zobaczcie sami: nie trzeba nawet żadnej wyszukanej reklamy ani kampanii wyborczej –  wystarczy jedno głupie słowo, żeby zmanipulować cały przystanek narodu. Więc co tu się w ogóle dziwić, że ludzie kupują Milkę i Danonki albo głosują na Korwin-Mikkego. Ale nie rozmawiajmy o polityce. Pomyślmy raczej o możliwych przyszłych konsekwencjach elbląskich odkryć i zastanówmy się, jak żyć ze świadomością, że nasze słowa tylko przypadkiem znaczą to, co znaczą.

 

Wyobraźmy sobie, na przykład, że nagle w Ziemię uderza kometa i całą naszą cywilizację na miejscu trafia spektakularny szlag. Wszyscy giniemy, a po naszych metropoliach, miastach, wsiach i siołach pozostają tylko jakieś marne zgliszcza.

 

Mijają wieki i w miejscu dawnej cywilizacji rozwija się jakaś zupełnie nowa, ludzkopodobna.  Nowi mieszkańcy Ziemi tworzą własną kulturę, naukę i język i żyją sobie spokojnie swoim rytmem, uprawiając mlekodajne kaktusy i pancerne fasolki. Aż tu któregoś dnia, jakiś młody farmer (nazwijmy go Mietek), z nudów grzebiąc patykiem w ziemi, trafia na prawdziwy skarb: pozostałości ludzkiego miasta z początku XXI wieku. Wieść prędko roznosi się po świecie i na farmę Mietka zjeżdżają z całego globu badacze-ludziolodzy, którzy na podstawie tajemniczych znalezisk usiłują zbudować obraz naszego życia i odtworzyć język.

 

I tak, na  przykład, badacze-ludziolodzy znajdują paczkę chusteczek higienicznych, na których jest napisane „chusteczki higieniczne”. Następnie znajdują plastikową butelkę z mlekiem, na której jest napisane „Mleko 2,0%” oraz słoik z kawą rozpuszczalną z napisem „Kawa Rozpuszczalna”. Czyli póki co – bingo! Badacze przyszłości wiedzą już, że smarkaliśmy w chusteczki i piliśmy kawę z mlekiem.

 

A potem kręcący się ze swoim patykiem po wykopie Mietek znajduje kubek z napisem „Kołobrzeg” oraz długopis z napisem „Radio Zet”.

 

– Aha! – kiwają ze zrozumieniem głowami uczeni – pili pewnie kawę z takich kołobrzegów, a takimi radiozetami pisali wiersze.

 

A na samym końcu ludziolodzy wykopują z ziemi autobus z napisem „tramwaj”. Zachwyt ich nie ma końca, znaleźli bowiem coś, co dotychczas znane było tylko z podań i legend: podłużne, czterokołowe maszyny do transportu osób i towarów, zwane „tramwajami”. Autobus z napisem „tramwaj” trafia do muzeum przyszłości i dziesiątki – co tam dziesiątki! – setki pokoleń wzrastają w przekonaniu, że autobus to tramwaj.

 

Sama jeszcze nie bardzo wiem, co z tego wynika.

 

Ale na wszelki wypadek postanowiłam wziąć wszystko, co wiem o świecie w potężny nawias.

 

 

P.S. Można by, na wypadek kosmicznej katastrofy, napisać „autobus” na każdym autobusie i „kubek” na każdym kubku. Bo wiadomo?

 

 

            *wsiądnięcie?

            **wsiądnięciem?