Wywrotowa Spowiedź Kulturalna 2013 #2

Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz
Kategoria felieton · 26 grudnia 2013

Wywrotowa Spowiedź Kulturalna, czyli polecane przez redakcję dzieła literackie, muzyczne, filmowe i inne, których nie można przegapić wchodząc w nowy rok. Dziś z uczestnictwa w kulturze spowiada się Dominika Ciechanowicz.

W 2013 roku, jak co roku zresztą, ukazało się dużo wszystkiego. I jak co roku nie zdołałam przeczytać/ przesłuchać/ obejrzeć nawet połowy tego, co planowałam. A czasu do śmierci coraz mniej. Tak, czy inaczej, z okazji końca roku polecam Wam głównie książki, bo na niczym innym się nie znam. Plus jedną płytę, w której tekst uparcie wypycha się na plan pierwszy, więc czuję się usprawiedliwiona.

 

Małe lisy, Justyna Bargielska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013

 

Justyna Bargielska była dla mnie największym prozatorskim objawieniem roku. To znaczy, oczywiście, Bargielska w prozie objawiła się dużo wcześniej, a w poezji to już w ogóle, tylko ja z jakimś opóźnionym zapłonem ją odkryłam, ale za to jak już odkryłam – z miejsca się zakochałam. Małe lisy są szalone, zadziorne, ironiczne, napisane jedynym w swoim rodzaju, absolutnie niepodrabialnym, beztrosko rozgaworzonym stylem i do tego pysznie zabawne. Już pierwsze zdanie machnęła autorka takie, że nic, tylko siedzieć i zazdrościć, drugie zresztą też: „A miałyście kiedyś, dziewczynki, romans z gangsterem z lasu? A ja, dziewczynki, miałam”. I dalej niefrasobliwie płynie narracja, w której Agnieszka miesza się z Magdą, badaczko-działaczka z antymatką-Polką (która czasem tak bardzo kocha swoje dzieci, że chce przed nimi uciec odpływem wanny), Pajda ni to gwałci, ni to nie gwałci, Pomniczkowa jeździ windą i lamentuje i jest jeszcze pies, którego słabo widać na śniegu.

 

Małe lisy to najintensywniejsza powieść, jaką ostatnio czytałam; w trakcie lektury autentycznie ma się wrażenie, że Bargielska wyciska z języka wszystko, co da się z niego wycisnąć, że rozmontowuje sobie ten język w domu na najdrobniejsze cząsteczki i śrubeczki, a potem składa te cząsteczki i śrubeczki z powrotem w jakieś zwariowane konstrukcje, zatrudniwszy do pomocy specjalnie w tym celu sprowadzonych z okolic Jowisza kosmitów. Szalona, odważna i utalentowana jest ta cała Bargielska, słowo daję.

 

Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian, Ziemowit Szczerek, Korporacja Ha!-art, Kraków 2013

 

Ziemowit Szczerek też jest szalony, tylko w inną stronę. Co on w tych swoich gonzo-reportażach ponawypisywał, to naprawdę ręce opadają i biust. O facetach, co siedzą na nocnikach ze spirytusem, bo mają zniszczone przełyki i muszą upijać się przez odbyt. O morderczych staruszkach, którzy zabijają turystów i ukrywają ich ciała na dachu swojej chałupki i gdyby nie wynaleziono Google Earth, to ich zbrodniczy proceder nigdy nie zostałby odkryty. I o tym, że Bandera z pomnika wygląda, „jakby stojąc na przystanku tramwajowym zorientował się, że nie wyłączył żelazka” a Lenin – jak Wielki Elektronik z Pana Kleksa w Kosmosie. Ukraina z książki Szczerka to „bajzel na kółkach, piekło à la Kusturica (…) dziki, dziki wschód”. Można ze śmiechu spaść z krzesła albo zakrztusić się pierogiem. A na końcu i tak okazuje się, że autor najbardziej to jednak kpi sobie z nas, a nie z tego rozklekotanego kraju za Sanem.

 

Umarł mi, Inga Iwasiów, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013

 

O Indze Iwasiów było w tym roku głośno z okazji bardzo nieeleganckiego wypchnięcia jej z jury nagrody literackiej Gryfia. O gender, którym Inga Iwasiów się zajmuje, było nawet jeszcze głośniej, odkąd z zacięciem godnym lepszej sprawy zaczęli grzmieć o nim z ambon faceci w (o, ironio!) sukienkach. Tymczasem książka Ingi Iwasiów, to ani genderowa analiza czegokolwiek, ani głos w sprawie, ani w ogóle nic z tych rzeczy, o które można by ją podejrzewać. Umarł mi to bardzo intymny, przejmujący i do bólu szczery dziennik żałoby, szczegółowy raport z rozpaczy. To książka, którą Iwasiów napisała po niespodziewanej śmierci swego ojca, porządkując smutek, oswajając pustkę, zapełniając słowami bezradność. To książka o tym, jak trudno jest pogodzić się z odejściem bliskiej osoby w świecie, w którym „dorośli mają obowiązek uporać się ze smutkiem, nie leźć innym w oczy z tym katastroficznym, depresyjnym nastrojem”. Smutne i oczyszczające. Naprawdę warto.

 

Hotel Jahwe, Szymon Domagała-Jakuć, Wydawnictwo Arterii, Łódź 2013

 

Bezpardonowe, agresywne wiersze Szymona Domagały – Jakucia trafiły do mnie z marszu. A zwłaszcza ich wyraźnie antyreligijny wydźwięk. Ja bardzo lubię, jak poeci mają poglądy i je otwarcie  manifestują. Pod warunkiem, oczywiście, że to są słuszne poglądy. To znaczy takie, że ja też je mam.  A tu nic tylko przyklaskiwać, jak ten Szymon tak pisze:

 

„Nie płakałem po panu panie prezydencie

ani po pańskiej świcie która padła po świcie

pański lot był podświadomym hołdem dla grawitacji”.

 

Albo tak:

 

„Religia to kłamstwo. Śmierdzi ofierze Chrystusa poświęcenie nóg”.

 

No, brawo!

 

Rap i jego sobowtór, Kidd, Skwer 2013

 

Psychofanom polecać nie trzeba, a nikt inny podobno nie słucha, choć trudno powiedzieć dlaczego. Kidd, jak to Kidd:  jest błyskotliwy, pomysłowy, wygadany  i okropnie mądry, konsekwentnie mknie przez dżunglę i chaos w jakimś sobie tylko znanym kierunku, torując drogę mikrofonem tym kilku wyznawcom, co to uparcie biegną za nim. Dokąd zmierzają? Odkryją nowy ląd, czy zeżrą ich dzicy? Tego nie wiem, ale oświadczam publicznie, że mu wierzę. Nawet jeśli dokonuje – jak na tej płycie właśnie –  dość karkołomnej ekwilibrystyki i wybiera rap jako sposób na wyrażenie siebie, jednocześnie negując tegoż rapu szkielet konstrukcyjny i rapując o tym, że rap jest niedobry a raperzy głupi w swojej nadętej rapowatości: „rap to getto, w którym siedzę sam na jednej z ulic/ wszystkie inne są ślepe, przez co gromadzą ludzi”.  Na szczęście jest tu też  - jak zwykle! – ta charakterystyczna dla Kidda, straceńcza nadszczerość, konfesyjne i chwytające wprost za centralny narząd układu krwionośnego wersy w rodzaju: „wierz mi, nie piszę wierszy/ to proste teksty o  tym, jak być niepewnym”. Jak zawsze warto.

 

 

 

Więcej grzechów nie pamiętam. Żadnego nie żałuję. I obiecuję w poszukiwaniu wywrotowych treści trwać także w nadchodzącym roku.

 

Czego i Wam życzę.