O potrzebie lepszego dziennikarstwa krytycznego

Michał Domagalski
Michał Domagalski
Kategoria felieton · 10 października 2011

List otwarty do pana Jacka Skolimowskiego w związku z jego artykułem zamieszczonym na Onecie i dotyczącym „Nevermind” Nirvany.

 List otwarty do pana Jacka Skolimowskiego w związku z jego artykułem zamieszczonym na Onecie i dotyczącym Nevermind Nirvany (cytaty przy numerach za tym artykułem).

 

Poznań, 26. 09. 2011

 

Panie Jacku,

 

nie mam zamiaru przekonywać Pana, że Nevermind to zjawisko ciekawe.

Ba! Może Pan twierdzić, że w żaden sposób nie okazuje się ów album przełomowym. Bronić należy nam w końcu ze wszech miar wolności do wyrażania własnych opinii, ale równocześnie powinniśmy, kiedy zaczynamy zwracać się do szerszego audytorium – a takim przypadkiem jest publikowanie tekstów na podstronach jednego z większych portali w kraju – pilnować się, żeby z naszych subiektywnych twierdzeń nie czynić prawd o charakterze nazbyt ogólnym, arbitralnym.


Niestety, Pana pisemna wypowiedź, którą nazwijmy umownie artykułem, ma takie zapędy, tymczasem przepełniona jest błędami natury merytorycznej, a warto zaznaczyć, że zdarzają się potknięcia logiczne. Nie kategoryzując jednak rodzaju błędów, wspomnę o kilku nie do końca zadowalających miejscach w Pana artykule.


 

1) Nagle na ekranie MTV pojawił się nastolatek w kraciastej koszuli, w wytartych spodniach i z tłustymi włosami, który chciał wykrzyczeć swoje niezadowolenie.

 

Dziwi fakt, że nie pofatygował się Pan sprawdzić, ile lat miał Kurt Cobain, gdy w MTV pojawił się jako głos pokolenia młodych Amerykanów. Nawet uznawszy wydanie debiutu Nirvany za moment, o którym Pan pisze – musiałby to być rok 1989, a Cobain, urodzony w 1967, pożegnałby się z możliwością bycia nastolatkiem. Zaś – w co bardziej wierzę – jeśli chodzi o czas wydania Nevermind, kiedy faktycznie image Kurta staje się naprawdę rozpoznawalny, a sam wokalista zostaje idolem, to Cobain osiągnął wówczas wiek 24 lat.

 

2) przede wszystkim razi prostota muzyki opartej na dwóch, trzech akordach,

 

Załóżmy, że chodzi Panu o pewne uproszczenie, bo przecież łatwo sprawdzić (np. na Wikipedii), że nawet – najbardziej znane Smells Like Teen Spirit opiera się o większą ilość akordów. Mają być Pana słowa pewnym odwołaniem do punkrockowej tradycji (chociażby Trzy akordy, darcie mordy Brudnych Dzieci Sida). Wówczas zdajemy się nie zauważać jednej prostej rzeczy. To nie jest muzyka, która ma opierać się na szeroko pojętej wirtuozerii, a raczej właśnie na swoistej prostocie. To tkwi poniekąd w jej założeniu. Taką drogę estetyczną wybrali punkrockowcy i wiele nurtów postpunkowych.


Taki też był grunge.

 

Z tego założenia wypływały pewne konsekwencje. Wielu tego nie lubiło, dla wielu wydawało się toporne – takiego Pan również używa określenia w odniesieniu do Nevermind – ale w owym dziwnym zgrzycie tkwił również przekaz. W końcu opisywany ową muzyką świat nie był wcale uporządkowany i całkowicie zharmonizowany.

 

Kiedy chcemy poszukać rozbudowanych konstrukcji w muzyce, powinniśmy słuchać Preisnera, a bliżej, poleca się tzw. rock progresywny. Jest tego trochę. Nie szukajmy jednak owej poetyki w początkach grunge'u oraz w jego wersji z początków lat dziewięćdziesiątych.

 

3) Nie wspominając o tym, co wówczas działo się po drugiej stronie Oceanu, gdzie Damon Albarn śpiewał w Blur znacznie bardziej inteligentne teksty, a bracia Gallagherowie wiedli prawdziwy rockandrollowy styl życia.

 

Cóż znaczy „bardziej inteligentne”, gdy mówimy o muzyce rockowej? Czy mają być bardziej filozoficzne, podejmować problemy akurat dla konkretnego odbiorcy ważniejsze? A może chodzi o swoistą poetyckość, samą budowę formalną? Jeżeli mają one być, kolokwialnie, mądre, to trudno przecież oczekiwać od piosenek rockowych tego, co w pismach dwudziestowiecznych filozofów; nie tkwi w nich taka potrzeba. Oczywiście, zdarzają się piosenki, które rażą odbiorcę zbytnimi uproszczeniami, a nawet prostactwem i pozerstwem powtarzalności. Chyba jednak nie dostrzegamy niczego podobnego na Nevermind.


Zaś jeśli chodzi o formę tekstów, to łatwo też zauważyć, że tam naprawdę się dzieje. Sama instrumentacja głoskowa we wspomnianym już Smells Like Teen Spirit (Hello? hello? hello? how low lub A mulato, an albino, A mosquito, my libido) zasługuje na uwagę podczas tworzenia interpretacji owej piosenki. Gdy wspomnimy zasadę kontrastu, która rozrasta się na cały album (nawet na okładkę), to okazuje się, że mamy nie tylko ciekawe pojedyncze zabiegi, ale swoistą konsekwencję.


A to nie wszystko, co w tej materii oferuje nam Nevermind. Mamy anaforyczne frazy w Come As You Are, odwołania do kultury chrześcijańskiej w Something In The Way (ironiczne: It's okay to eat fish/'Cause they don't have any feelings) i w In A Plain (I love myself/Better than you) etc.

 

4) Nic dziwnego, że dzisiejsze pokolenie wśród rockowych idoli częściej wymienia The Strokes, Interpol, White Stripes, The Rapture niż album "Nevermind"

 

Też wolałbym mieć za idola zespół lub jego członków, niż płytę!

 

Dodatkowo, uważam, że pojęcie pokolenie nie jest adekwatne dla dzisiejszych przemian społecznych. Po pierwsze, świat zmienia się zbyt szybko, więc i zjawiska pokoleniowe to efemeryczne zjawiska; po drugie, jednolitość czegoś takiego jak pokolenie okazuje się niemożliwa. Bo cóż Pan ma na myśli mówiąc dzisiejsze pokolenie? Jeżeli młodzież w wieku 15 – 20 lat, to gwarantuję, że wielu z nich nie kojarzy w ogóle wspomnianych przez Pana zespołów. Ze starszymi będzie podobnie!

 

5) Nic dziwnego, że dzisiejsze pokolenie wśród rockowych idoli częściej wymienia The Strokes, Interpol, White Stripes, The Rapture niż album "Nevermind". Natomiast śmierć Amy Winehouse, która też odmieniła oblicze współczesnego popu, uczyniła ją nową ikoną "Klubu 27". Czy można tych artystów porównywać z Nirvaną i Cobainem? Nie, bo każdy ma swoje miejsce i czas – a czas "Nevermind" minął.

 

Poraża mnie chaos tego akapitu!

 

To natomiast w zdaniu o Amy, w ogóle całe to zdanie! Nie ma ono żadnego logicznego związku z całością. Wydaje się wtrącone na zasadzie jakiegoś olbrzymiego skrótu myślowego. I ostatnie wypowiedzenie...

 

Jakich artystów? Amy? Czy tych jeszcze wcześniejszych? Na jakiej płaszczyźnie porównywać? Plus mijający czas Nevermind. Oczywiście, patrzymy na tę płytę z perspektywy czasu, jak na twórczość renesansową, barokową, romantyczną, reżyserów lat trzydziestych. Dzieła sztuki powstają w konkretnym czasie i przestrzeni. Niosą z sobą pewną dozę uniwersalności, ale szerzej muszą być poznawane w historycznym kontekście.

 

Czytając Pana artykuł, Panie Jacku, zdaję sobie sprawę, że minął już czas dobrego dziennikarstwa, bo to przecież ono, a nie Nevermind stało się głównym tematem tego listu. Coraz częściej jest ono spekulacją, a nie informacją. Szuka się taniej sensacji i prowokacji. Zapomina się jednak o odpowiedzialności za słowo pisane, za tych, którym serwuje się niesprawdzone tony bzdur.

 

Czas dobrego dziennikarstwa minął. Pozostały felietonoidalne wypociny na wątpliwym poziomie językowym, które jednocześnie pretendują do bycia publicystyką. Przypominają tymczasem co najwyżej pracę maturalną.

 

 

  

Z wyrazami szacunku,

  Michał Domagalski