Czyli mały manifest poświęcony poszukiwaniu kultury w Internecie
Wyobraźmy sobie kulturę w Internecie jako luźny zbiór prac. Powyrywane z rzeczywistego świata dzieła pływają sobie w I-przestrzeni. Czyste bity zerojedynkowego kodu. Możemy na ślepo przywoływać je, a wtedy, na nowo odczytane, pojawią się na ekranie naszych monitorów. Każde dzieło może być nacechowane na trzy sposoby poprzez 1) tagowanie wewnętrzne, 2) tagowanie zewnętrzne, 3) kontekst odbiorcy. Tagowanie wewnętrzne nadaje głównie autor poprzez tytuł, dodatkowe dane o sobie czy o pracy, oraz osadzenie jej w jakimś obszarze czasowym i przestrzennym. Tagowanie zewnętrzne nadają użytkownicy en masse, wyszukiwarki internetowe, silniki, bazy danych, serwisy itp. Tagowanie zewnętrzne to ocena pracy, kategoria, komentarze i wszystko, co w sposób ścisły powiązane jest z dziełem. Kontekst odbiorcy to wszystko to, co znajdziemy po stronie użytkownika. Soft, jakiego używamy, muzyka w tle, jakiej właśnie słuchamy, nasz nastrój i nastawienie. A także wiedza, przyzwyczajenia, pomyłki i niedoinformowanie.Chcemy przetworzyć dane 1) na podstawie danych 2) tak, aby dostosowały się do naszego 3).
Pytanie brzmi: po co?
Odpowiedzi są trzy: a) celem odpoczynku od 3), b) polepszenia nastroju, c) zdobycia wiedzy.
W zależności od indywidualnych preferencji wyniki jakie wypluje nam komputer będą bardzo różne, ale możemy wyróżnić trzy podstawowe grupy (zależne od celów).
a) prace estetyczne – które używają podstawowej estetyki, zasad składni, podziałów itp., prace dobre technicznie, łatwe, raczej mało interaktywne (w sensie możliwości odczytania a nie sposobu poruszania się pomiędzy pracami). Ogólnie twory na poziomie kultury popularnej, przyjemne ale minimalnie angażujące, stanowiące tło dla naszych myśli. Kod Leonarda da Vinci, Newsweek, telewizja prime time itp. Tego typu dzieła, które nie sprawiają, że jesteśmy mądrzejsi. Możemy przez całe życie czytać wiersze i nie mieć pojęcia o poezji.
b) prace wywołujące silne przeżycia psychiczne, estetyczne, społeczne. Prace zajmujące intelektualnie, wymagające uwagi i odpowiedniego poziomu 3). Potrzeba otwartego intelektu, ale raczej w sensie wrażliwości (za Grzegorzewskim – nie trzeba czegoś rozumieć, aby czegoś doświadczać). Prace wymagające komentarza, przetworzenia, zrozumienia. Ale nie tylko dzieła generujące przeżycia, ale także nacechowane emocjonalnie czy osobowo. Prace przyjaciół, przez przyjaciół otagowane, oznaczone interesującymi nas tagami wewnętrznymi. W tym ostatnim znaczeniu będą to wiersze Leśmiana, filmy Woody'ego Allena, seria Sapkowski poleca.
c) prace w obrębie jakiejś specjalności. Niezwykle wartościowe, ale nieistotne zupełnie poza kontekstem. Które mogą być zupełnie pozbawione czynnika estetycznego. Które przede wszystkim odwołują się do innych prac z zakresu przedmiotu. Prace naukowe, opracowania, biografie, albumy, antologie.
Co z tego wynika.
Przede wszystkim powinniśmy zadbać, żeby każde dzieło posiadało niezbędne tagi wewnętrzne. To jest współcześnie standardem (tym bardziej, że nadmiar tagów można ukrywać). Maksymalne rozwinięcie tej myśli można zobaczyć w serwisach poświęconych fotografii, które zamieszczają komplet informacji zaimportowanych z aparatu razem ze zdjęciem. Albo w serwisach muzycznych typu last.fm (ale filmowe imdb.com jest tylko bazą danych i nie łączy się z filmami). Ewentualnie moglibyśmy sobie życzyć jeszcze jakieś informacji już mocno odautorskich, w rodzaju zainteresowań twórcy, jego inspiracji i wizji. Mam na myśli coś w rodzaju katalogu wystawy. Punkty, które pozwolą się odnaleźć, szczególnie niewprawionemu odbiorcy.
Poza tym powinniśmy zadbać o otagowanie zewnętrzne na różnych poziomach abstrakcji. Weźmy wiersz W Weronie Norwida. (Nie przypadkowo zalinkowałem tytuł do Wikipedii która, moim zdaniem, na podstawowym poziomie spełnia warunki otagowanych haseł). Otagowanie byłoby w tym wypadku specyficznym opisem utworu. Wiersz. Romantyzm. Klasycyzm. Parnasizm. Sylabotoniczny. Strofy tercynowe. Romeo i Julia. Ujęcia. Paryż. Klasyka. Wanda Warska. Opracowania: [1], [2], [3]. Do tego tagi do nawiązań, podobnych utworów czy biografii Norwida. Można również opisać wewnętrzne elementy wiersza (semiotyka), aby umożliwić poruszanie się i wyszukiwanie po treści (wyróżnilibyśmy tutaj konkretne znaki i sposoby ich odczytywania, rodzaje metafor itp.).
Kiedy już w ten sposób uporządkujemy bazę danych (choć może lepszym słowem byłoby: opiszemy), musimy zadbać o indywidualny profil użytkownika. W tym celu odbiorca powinien możliwie jasno zdefiniować swoje preferencje. Musielibyśmy mu oczywiście dać do tego odpowiednie narzędzie, które pozwoliłoby poruszać się po wielu poziomach opisu i odbioru, a także część operacji przeprowadzałoby w trybie domyślnie ukrytym. Takie narzędzie musiałoby z jednej strony zaprezentować pracę w możliwie najlepszym otoczeniu (minimalna ilość przeszkadzających elementów, dobry rozmiar czcionki, składnia itp.), w jakiś sposób (też w ramach preferencji) pomóc się skupić (niezłym żartem byłaby tabliczka wyskakująca przed pokazaniem się pracy w rodzaju „Uwaga! Dzieło wymaga wytężonej uwagi!), a także odpowiednio i inteligentnie połączyć bazę danych z oczekiwaniami użytkownika (tak aby sam system się uczył).
Wyobraźmy sobie jeszcze, że 3) zawiera naszą aktualną otwartość na nowe doznania. W takich momentach mamy system widzi, że mamy większą tolerancję na to, że nasze preferencje nie pokrywają się z opisem pracy. Jesteśmy wtedy skłonni poznawać inne dzieła, wyróżnione poprzez mocniejsze (bardziej preferowane) tagi. Czyli poprzez gatunek, autora, polecających itp.
Jestem przekonany, że taki interfejs spełniałby swoje funkcje, to znaczy dostarczał czytelnikom to, co lubią i to, co jest obiektywnie dobre. Jest to jednak system idealny, który zadziałałby dzięki silnej społeczności samoświadomych odbiorców (nieświadomi odbiorcy tworzą Google). Problemem w praktyce jest niestety to, że: 1. Nie wszystko da się opisać. 2. Istnieje skończona ilość, gradacja i moc tagów. 3. Użytkownicy mają bardzo ograniczoną świadomość własnych preferencji. 4. Instytucja autorytetu (szczególnie przy subiektywnym odbiorze dzieł) jest współcześnie niepopularna (to mało powiedziane).
Jednakże ograniczenia te w większości są do ominięcia, jest to przede wszystkim kwestią czasu. Dzisiejsze próby digitalizacji jak największej ilości informacji powoli łączą się ze świadomością, że trzeba je również opisać, tak aby w przyszłości można było szybko odnaleźć zawarte w nich dane. A chociaż nie możemy skasować danych, które są niewiarygodne czy nieistotne, możemy je skazać na zapomnienie.
Co więcej, w Internecie już możemy zaobserwować podział informacji na trzy główne rodzaje: bezużyteczne, subiektywne i zobiektywizowane. Te ostatnie są najlepiej otagowane i – z pewnymi wyjątkami – stają się rdzeniem nowoczesnej sieci. Sieci dostosowanej do użytkownika.
Otwartym pozostawiam pytanie, gdzie w tym wszystkim znajduje się Wywrota.