Kino w XIX wieku miało trzy następstwa: zakończyło wieloletnią manię zbierania pocztówek, spowodowało śmierć 125 wielbicieli nowego odkrycia i ostatecznie wywróciło nasz świat do góry nogami.
Wynalezienia kinematografu przez braci Lumiere miało trzy wielkie konsekwencje. Po pierwsze brutalnie zakończyło ówczesną manię zbierania pocztówek. Po drugie, w 1897 roku przy jednej z pierwszych projekcji spowodowały pożar, w którym spłonęło 125 gości zainteresowanych wynalazkiem. A po trzecie ostatecznie wywróciło nasz świat do góry nogami.
Pod koniec XIX wieku, na fali polityki kolonialnej państw europejskich, swoje pierwsze sukcesy zaczęła święcić turystyka. Ludzi bardzo zaintrygowała koncepcja, że każdy kto posiada duże ilości pieniędzy może zamienić je na krótki pobyt w jakimś odległym miejscu, gdzie nie dotarła jeszcze cywilizacja w pełnym (europejskim) tego słowa znaczeniu. Na miejscu można było uwiecznić swój pobyt i zachować lepiej w pamięci obce landy dzięki zrobieniu pamiątkowego zdjęcia, lub zakupieniu uroczej pocztówki od miejscowego malarza. Takie to obrazki - przywożone lub wysyłane do domu - stanowiły dla współczesnych podstawowe źródło wiedzy o świecie. Taka był bowiem wtedy ich rzeczywistość: fragmentaryczna, porwana, oglądana jednocześnie z wielu perspektyw. Dopiero potem pojawiło się kino i wszystko, jak za dotknięciem magicznej różdżki, zmieniło się na lepsze.
A przynajmniej tak się wydawało. Ponieważ kamera nie tylko pokazywała sekwencję zdjęć, ale sprawiała iluzję autentyczności i rzetelności obrazu. W ten sposób odbiorca mógł być okłamywany lepiej, sprawniej i szybciej. Pierwsze krótkie filmy dokumentalne, ukazujące afrykańską dżunglę czy zniszczone trzęsieniem ziemi San Francisco pozwalały uwierzyć w to, że widzieliśmy te miejsca na własne oczy. W rzeczywistości patrzyliśmy tylko na to, co pokazał nam operator. Ale nikt nie zawracał sobie tym głowy, do czasu kiedy to okazało się, że tę samą wojnę można fotografować na wiele różnych sposobów. Nic więc dziwnego, że kino w naturalny sposób rozwinęło tematy magicznych sztuczek, fantastyki, legend i mitów.
W dobie kultury masowej, opierając społeczną świadomość ludzką na konkretnych wspólnych obrazach, udało się wytworzyć coś w rodzaju kolektywnych wyobrażeń zbiorowych operujących na podobnych symbolach i treściach. Oczywiście podobne procesy zachodziły już wcześniej, lecz nigdy na taką skalę. W ten sposób genialne kreacje aktorskie w świadomości widzów zaczynały żyć swoim własnym życiem. Okazywało się, że aktorzy tworzyli postacie, które rosły w siłę pożerając swoich rodziców. Dotykały ich i przemieniały w niewolników swojej własnej sławy. W młodych bogów srebrnego ekranu.
Aktorzy początków XX wieku, a wraz z nimi same filmy, zaczęły funkcjonować tym samym niemalże wyłącznie w sferze mitów i półprawd. Ma to również związek z tym, że od początku ciężko było o specjalistów, którzy mogliby weryfikować kinowe legendy. Dlatego warto o tym pamiętać, stykając się ze wczesnymi produkcjami. To dobre miejsce, aby ostatecznie rozprawić się z paroma kłamstewkami wczesnego kina.
1. Wszystkie stare filmy były czarno białe. Zgadza się. Przez wiele lat technika nie pozwalała rejestrować kolorowych zdjęć. Nie zmienia to jednak faktu, że kolor był jak najbardziej używany, tylko w procesie poprodukcyjnym. Filmy kolorowano na dwa sposoby: stosując filtry przy projektorze, albo też malując ręcznie taśmę, co przy liczbie 18 klatek na sekundę było bardzo pracochłonne, jednak wcale nie tak drogie w porównaniu z kosztami realizacji samej produkcji.
2. Na starych filmach wszystko dzieje się szybko. Taki efekt otrzymamy, kiedy film nakręcony w systemie 18 klatek na sekundę wstawimy do projektora, który automatycznie wyświetla 24 lub 25 klatek na sekundę (standardy przyjęte pod koniec lat 20. na potrzeby kina udźwiękowionego). Ponieważ nawet i dzisiaj kina nie dysponują dobrej jakości regulowanym sprzętem, do dziś będziemy spotykać się z takimi projekcjami. Często też zdobycie kopii innego rodzaju jest bardzo trudne. (18 klatek na sekundę pozwala zapewnić raczej poprawną ciągłość obrazu).
3. Nieme filmy były nieme. Również jest to prawdą, ale nie do końca. Z przyczyn technicznych nie dawało się dobrze połączyć dźwięku z obrazem. Znane są jednak przypadki użyczania przez wynajętych lektorów głosów postaciom. W Japonii przez wiele lat specjalni opowiadacze nie tylko udzielali głosu bohaterom, ale także wyjaśniali fabułę filmu. Trzeba tu również wspomnieć o nieodłącznym atrybucie niemego kina, to znaczy o muzykach. Muzyka do filmu mogła równie dobrze oznaczać orkiestrę symfoniczną, profesjonalnych muzyków sesyjnych albo mniej lub bardziej przypadkową zbieraninę ludzi z instrumentami. W niektórych przypadkach melodia pod film była specjalnie pisana przez wynajętych kompozytorów (albo przez reżyserów, jak to było w przypadku Charliego Chaplina), ale ze względu na kwestie techniczne była tutaj możliwa pewna dowolność.
Warto również nadmienić, czym - według nas - jest nieme kino współcześnie. Z pewnością jest sztuką, której odbiór jest z czasem coraz trudniejszy, ale przez to - paradoksalnie - coraz bardziej wartościową. Dlatego ponad wysiłek pokazania filmów w możliwie najbardziej spektakularny sposób przekładamy osadzenie ich w konkretnym kontekście tak, aby każdy mógł pokusić się o własne interpretacje. Podstawowym warunkiem takiego stanu jest zapewnienie klimatu umożliwiającego skupienie i przestawienie się na wyższy poziom odbioru. Kolejnym środkiem jest przybliżenie rysu historycznego filmu i zaznaczenie najważniejszych jego elementów. Natomiast ostatnim, wieńczącym dzieło elementem jest muzyka, która powinna mieć ambicje nie tylko zagłuszać ciszę. Nie tylko być miła i estetyczna, ale wpływać na obraz, zmieniać go i poprzez swoją aktualność przybliżać widzowi swoją siłę. Opowiadać te samą historię na nowo, w sposób uwspółcześniony. Dzięki tremu ma ona szansę trafić w te same emocje, które budziła kiedyś.