Możliwe, że to nieznośna maniera, pisanie w liczbie mnogiej: przemyśleliśmy, doszliśmy do wniosku, odkryliśmy, stwierdzamy, uważamy… Wszystkie fragmenty, kiedy odkrywamy siebie, kiedy tekst zmusza nas do usytuowania się, do określenia, zdania raportu. Wszystkie chwile, kiedy musimy ukazać swoją twarz. Przywitać się, wejść na scenę, wziąć mikrofon. W takich sytuacjach używam liczby mnogiej. Przyprawiając niektórych czytelników o mdłości, szczękościsk czy zakłócając estetyczny bądź intelektualny odbiór. Maniera, nieznośna maniera. Chciałbym obronić swoją manierę, wyspowiadać się z niej przed obliczem Pana Czytelnika i Pani Czytelniczki.
W zatomizowanym świecie, na ziemi pogrążonej w prywatnej akumulacji kapitału i prestiżu monady nie mają okien. Samotność, odosobnienie jest stanem naturalnym, powszechnym, nie jest wyborem, czymś na co się decydujemy. Samotność narzuca się nam apodyktycznie jak przemijanie i kapitalizm. Pomimo zatłoczonych miast, ścisku w autobusie, jesteśmy obcy, przechodzimy obok innych niczym jak mijamy znaki drogowe. Bardziej pochłaniają nas produkty, wystawy sklepowe: one niosą jakieś treści, wobec nich możemy być podmiotami, wydaje się, że jesteśmy w stanie zredukować dystans, unieważnić obcość. Twarze innych są jedynie maskami skrywających potencjalnych bandytów, pragnących okraść nas z kapitału czy prestiżu.Rywale na wolnym rynku, konkurenci, rywale - obcy. Nigdy razem, co najwyżej partnerzy.
Nie odkryję Ameryki, gdy stwierdzę iż małżeństwo jest formą rynkowego kontraktu i ma więcej wspólnego z ekonomią niż ze wzniosłym uczuciem zwanym miłością. Również popularna forma konkubinatu nie jest niczym więcej. Związki pomiędzy tak zwanymi partnerami stanowią umowę świadczenia sobie wzajemnie usług: seksualnych, domowych, kulinarnych, itp. Drugi, inny występuje jako rzecz, liczą się zdolności jakie posiada, cechy wewnętrzne i zewnętrzne. Rozpisuje się osobę w tabeli zysków i strat. Partnerzy? Tak. Partnerzy interesu, podpisujący umowę. Ponure dopełnienie samotności.
Samotność, odosobnienie, nieznośnie poczucie swojej odrębności, jednostkowości, tej karłowatej, kapitalistycznej indywidualności. "Ja" z telewizyjnej reklamy, billboardu, artykuły w szmatławcu, w pseudonaukowych rozważaniach o zdrowiu i normie, sensie życia i zalecanym taktyką egzystencji. To "ja", które dla sprawnego funkcjonowania kapitalistycznej produkcji musi nieustannie się rozwijać, działać, uwidoczniać, zajmować pozycję. Nie potrafiące pogodzić się z teraźniejszością, opętane szaleństwem akumulacji kapitału i prestiżu.
Pojawia się alternatywa: obłęd albo próba wykroczenia poza kapitalistyczne "ja". To wąskie, egoistyczne, wyalienowane, reifikowane "ja". Wykroczenie, które wydaje się beznadziejnym projektem wobec mocy systemu izolacji, jednostkowo może przejawiać się na różne sposoby. Również faszyzm jest taką próbą, która jednak ujednolica człony alternatywy. Mamy już tylko obłęd i obłęd. Fałszywą wspólnotę niszczącą nasza indywidualność, likwidująca nas jako podmioty, przemieniając nas w zbiorową rzecz. Faszyzm jest głosem znękanym, co zatracił wszelką nadzieję. Samobójstwem zbłąkanego człowieka.
Nie każde "my" jednak musi być równoważne z koszarowym komunizmem czy narodowym socjalizmem. Są wspólnoty wzmacniające jednostkę, nie czyniące z "ja" brzemienia. Wspólnoty, gdzie czyn nie przelicza się na pieniądze. Są takie wspólnoty, choćby czysto wyimaginowane: ruch robotniczy, partia, kościół, ruch anarchistyczny, uniwersytet. Przestrzenie w których możemy spotkać się jako ludzie, twarzą w twarz… przestrzenie niewyobrażone.
Poza tymi wspólnotami, wracając do osobistego tonu niniejszych rozważań, które odgrywały w walce z samotnością sporą rolę, otwierały okna w mojej monadzie i ukazywały sens nie redukujący się do akumulacji prestiżu, czy gromadzenia dóbr wszelakich. Wtedy też zacząłem pisać, i to pisać w liczbie mnogiej, jako jeden z głosów naszej wspólnoty. Liczba mnoga była uzasadniona, jako, że były to oświadczenia, plany, postulaty organizacji, ruchu. Również rozważania na marginesach pisałem jako organizacja. "My" w tych wypowiedziach nie raziło, było jak najbardziej na miejscu. Niestety organizacja nie przetrwała, a raczej ja nie przetrwałem w organizacji. W starciu z siłami rynkowymi i koniecznością zapewnienia sobie bytu znowu poczułem się jako atom na wolnym rynku. Jeden z towarów zmuszonych dbać o własny wygląd i reklamę. Organizacja zredukowała się do hobby, a na nie stać jedynie ludzi o ustabilizowanej sytuacji. Ponadto hobby zabija już idee organizacji. Nie da się szczerze być rewolucjonistą jedynie w niedziele i święta.
Z taktyki unikania samotności pozostało pisanie. I to pisanie w liczbie mnogiej.
Kiedy piszę "my stwierdzamy", "odkryliśmy", "uważamy", "w naszej pracy" tworzę iluzję, że wykonywana praca ma charakter społeczny, że nie jest jedynie tworem jednostki, ale efektem przemyśleń mających swoje źródło w jakiejś wspólnocie uczonych. Tak i po części jest. Liczne dyskusje, uwagi innych, ich reakcje na wersje wstępne, szkice, pomysły, sprawiają, że ostatecznie nie jestem w stanie oddzielić myśli w pełni należącej do mnie, a to co inni wnieśli do procesu twórczego, refleksji, ostatecznie do tekstu drukowanego, odczytywanego.
Pisząc w liczbie mnogiej tworze iluzję, że wykonywana praca nie dzieje się jedynie w murach zagraconego pokoju, nie jest jedynie dialogiem z ekranem monitora. Nadaje też tekstowi inny sens niż walkę o prestiż. Publikuje nie by wyrobić sobie punkty, by w dalekiej przyszłości zachwycić rektora jakiegoś prowincjonalnego Uniwersytetu czy Szkoły Wyższej, ale by dać wyraz poglądom pewnej wspólnoty.
Wyrywa mnie, to chociaż na chwilę tworzenia, z mrocznych, autorytarnych rządów kapitalistycznego "ja". Możliwe też, że nadaje słowom większej mocy. Bo to nie tylko "ja", ale ktoś jeszcze, choćby to był tylko mój cień, to zawsze jest już nas dwóch.
W przeciwieństwie do pisania w liczbie mnogiej, pisanie w pierwszej osobie sprawia, że samotność narasta. W sytuacji gdy mam uzasadnione empirycznie przekonanie, że tekst nie zostanie najprawdopodobniej przeczytany liczy się sam akt pisania. W nim jedynie mogę odnaleźć wspólnotę. Stosując liczbę pojedynczą pozbawiam się tej iluzji. Poczucie wyobcowania narasta z każdym słowem. Jestem "ja" ze swoim tekstem, będącym "moimi" przemyśleniami, wobec rynku. Zasada akumulacji zwycięża i jedynie perspektywa zdobycia kilku złotych czy procentów prestiżu utrzymuje przy ekranie.
Droga Czytelniczko, drogi Czytelniku, wybacz nam tą manierę. Pomyśl, że zakłócenia odbioru jakich doświadczasz podczas lektury czynią nas sobie bliższymi - poprzez zgrzyt. Zakłócenie w przebiegu informacji.