Baba to baba, chłop to chłop.. Tylko dlaczego te chłopy takie leniwe, a te baby takie upierdliwe. Ale jak tu nie być upierdliwym skoro odwiedzając mojego przyjaciela, muszę najpierw staranować tysiące przeszkód. Jak nie tony ciuchów (nieupranych oczywiście), to z kolei szklanki z petami, brudne skarpety obok klawiatury, albo zaschnięte gary.. Na szczęście fazę „zbierania na wymioty” mam już za sobą. I jak tu czegoś nie powiedzieć? No i znowu „trza” być tym ględzącym zawistnym babolem! Wczoraj powiedziałam procederowi śmieciarstwa, brudastwa i jak kto chce to sobie nazywać, stop. Nieraz udobruchali mnie tymi swoimi słodziutkimi, szklącymi oczętami, jednak dziś bijąc się po duszy, zagoniłam ferajnę do roboty. Moje małe chłopinki podkuliły ogon i z moim wzrokiem na plecach, ubrani w fartuszki, ruszyli do boju. W ruch poszły ściereczki, zmioteczki, pralka i woda, której tak strasznie (chyba w obawie o delikatność dłoni) boją się chłopiska. Po 4 godzinach płaczu, lamentu, wymówek (jak mnie rwie w krzyżu) i próśb.. ku naszemu zdziwieniu, pojawił się przed nami ogromny, czyściutki i pachnący (już nie kiepami, alkoholem i skarpetami) pokój! Co dziwne sam metraż, wydawał się być większy o kilka metrów. Radości i wychwalania nie było końca, a na cześć okropnego babola została wydana „wielka impreza”. Dziś rano mieszkanie wygląda identycznie i jedyne czego żałuję to, że nie uwieczniłam na zdjęciach najszczęśliwszych chwil, jakie przeżywało to mieszkanie od dobrych paru miesięcy.. Może już jutro, gdy najdzie mnie bycie jedzą, czyli zakodowaną w głowach „wszystkich” członków męskiej populacji kurą domową, pogonie moich facecików do nauki? W końcu, jak bardzo by nas (baboli) nienawidzili, to i tak życia bez nas nie widzą.. szkoda tylko, że zza stert wytworzonych przez siebie śmieci.